Robert Biedroń, lider Wiosny, postanowił uciąć spekulacje na temat tego, jakie ma polityczne plany. W wyborach do europarlamentu uzyskał bowiem mandat posła do Parlamentu Europejskiego i pod znakiem zapytania stanęła jego przyszłość nad Wisłą (o tym później). Jak przekonywał na sobotniej konferencji prasowej przed Sejmem:
To jest dobra okazja, by ponownie zdementować te nieprawdziwe informacje, bez sensu przekształcane. Ja zapowiedziałem, że jeżeli będę startował do Sejmu, automatycznie mój mandat do europarlamentu zostanie wygaszony. (...) Będę kontynuował ten mandat dopóki nie zostanę parlamentarzystą polskiego parlamentu
Robert Biedroń podkreślał wielokrotnie, że te słowa podtrzymuje i apelował, by nie ulegać "fake newsom i przeinaczeniom".
Problem w tym, że spekulacje o przyszłości Biedronia uruchomił Krzysztof Śmiszek, prywatnie jego partner. 6 czerwca w TOK FM Śmiszek stwierdził: - Jestem zwolennikiem, żeby Robert Biedroń był w europarlamencie przez pięć lat.
Zastrzegł jednak, że decyzja w sprawie dalszych działań szefa Wiosny zapadnie w ciągu najbliższych tygodni.
Skąd jednak zamieszanie wokół deklaracji Roberta Biedronia? Jeszcze przed ogłoszeniem oficjalnej nazwy swojej partii, Biedroń, gdy był prezydentem Słupska, pod koniec stycznia tego roku, oznajmił w TVN24:
Wystartuję do europarlamentu i nie przyjmę mandatu albo zrezygnuję z mandatu.
Zaznaczył przy tym, że robi to wszystko po to, by "pociągnąć listę" swojego ugrupowania do Parlamentu Europejskiego.