- Jest kryzys przywództwa, kryzys wizji i kryzys programu, bo nie mieliśmy poważnej, wiarygodnej i zrozumiałej dla naszych wyborców oferty. Znowu musieli głosować przeciwko czemuś, a nie za czymś. No i efekt znamy - słyszymy w Platformie.
Inny z naszych rozmówców nie przebiera w słowach: - "Schet" i spółka zachowują się jak dzieci. Myślałem, że bycie w opozycji przywróci im trzeźwe spojrzenie na rzeczywistość. Okazuje się że jednak nie.
W Platformie od niemal dwóch tygodni trwa festiwal powyborczych rozliczeń i przerzucania się winą za wyborczą przegraną. Analitycy i sztabowcy pracują nad rozwikłaniem zagadki dotkliwej porażki w elekcji, która ze swojej natury miała być dla opozycji najłatwiejsza. Tymczasem Koalicja Europejska uległa Zjednoczonej Prawicy różnicą niemal 7 pkt proc.
Polityk z kierownictwa partii:
Było sporo nerwowych reakcji, ale to dlatego, że byliśmy mocno zaskoczeni wynikiem. Gdyby miesiąc temu ktoś powiedział nam, że będziemy mieć 38,5 proc., wzięlibyśmy to w ciemno. A tu okazało się, że PiS zrobił jeszcze lepszy wynik i zostaliśmy z niczym
Chociaż nie do końca z niczym. Bo po wyborach problemów Platforma ma całkiem sporo. Sytuacji w partii i wokół niej na pewno nie poprawiło publiczne rozliczanie się z efektów kampanii, jakie za pośrednictwem mediów urządzili sobie politycy Koalicji Europejskiej. W PO uwaga wyborców i mediów skupiła się na trzech osobach: Elżbiecie Łukacijewskiej, Danucie Hübner i Bartoszu Arłukowiczu.
Z tego grona tylko Arłukowicz miał „biorące” miejsce, ale i tak wsławił się jednym z najlepszych wyników wyborczych w całym kraju - niemal 240 tys. głosów. Cała trójka chętnie opowiadała w mediach o swoich kampaniach, swój sukces przypisując słuchaniu i przekonywaniu wyborców oraz ciężkiej codziennej pracy w "terenie".
Nie szczędzili też gorzkich słów partii i całej Koalicji. Powody: działania sztabu, zaangażowanie w kampanię, polityka kadrowa, brak spójności programowej. Przodowała w tym Łukacijewska, która w powyborczym tygodniu wdała się w twitterowo-medialny spór z przewodniczącym Schetyną i szefem klubu parlamentarnego PO Sławomirem Neumannem.
Gdy pytamy Łukacijewską o to, jaką ocenę w szkolnej skali 1-6 wystawiłaby kampanii Koalicji Europejskiej, prosi o następne pytanie. Jednak zdania o kształcie i efektach kampanii nie zmienia.
Ludzie mają dosyć słuchania naszego "Bo PiS to, bo PiS tamto". Jeśli się wyjdzie z wielkomiejskiej bańki, to łatwo zauważyć, że ludzie się nie boją PiS-u, tylko są mu wdzięczni: za "500 plus", za poprawę standardu życia, za docenienie i budowanie wspólnoty. Jak kogoś takiego można przestraszyć PiS-em?
- pyta.
Krytyka ze strony Łukacijewskiej nie wzięła się znikąd. Relacje terenowych działaczy Platformy wiele mówią nawet nie tyle o tym, jak wyglądała eurokampania, ale o tym, jaka jest kondycja całej partii. - Sztab centralny był totalnie hermetyczny. Nie tylko na personalia, ale nawet jakiekolwiek sugestie - słyszmy. - Z centrum szły do nas tylko maile, żebyśmy uczestniczyli w marszach. Na tym koniec - dodaje nasz rozmówca.
W partii dowiadujemy się jednak, że nawet przy okazji wspomnianych marszy z organizacją było kiepsko. Zdarzały się przypadki, że centrala nie udzielała wsparcia regionom nawet, gdy te prosiły ją o pomoc w zorganizowaniu transportu do Warszawy, bo zainteresowanie marszem było większe niż możliwości logistyczne lokalnych struktur.
Zresztą struktury coraz mocniej narzekają na swoją sytuację. Lista żali jest długa: traktowanie z wyższością przez centralę, wykorzystywanie jako taniej siły roboczej, brak możliwości awansu w strukturach partii, brak jakichkolwiek konsultacji przy ważniejszych decyzjach.
Partyjne doły to jest totalnie niezagospodarowany kapitał. Tyle że motywacja też jest już ch*****
- irytuje się jeden z działaczy PO.
Inny polityk skarży się na coraz liczniejsze w Platformie partyjne koterie.
Staliśmy się partią dworów i dworków. To już nie jest tylko otoczenie przewodniczącego w Warszawie, bo to problem niemal każdej partii. U nas to zeszło z góry na dół i dzisiaj w regionach jest tak samo, mamy dwory wokół lokalnych szefów
- tłumaczy.
Gdy rozmawiamy z lokalnymi działaczami Platformy o wyniku eurowyborów, mówią, że nie dziwi ich przegrana ze Zjednoczoną Prawicą. Jak twierdzą, nie mogło być inaczej, skoro w każdym okręgu ciężko pracowały jedynie dwie, może trzy osoby. Te, które miały realne szanse na mandat. - Tak nie da się wygrać - żali się jeden z naszych rozmówców. I dodaje: - Nie ma woli walki. Już nawet nie tyle ze strony kierownictwa partii, ale nawet naszych lokalnych liderów. Można odnieść wrażenie, że wszyscy są zadowoleni tym stanem posiadania, jaki mamy.
Ale być może Platforma nie złożyła jeszcze broni. - Nasi posłowie to już pewnie wiedzą, ale usłyszą też nasi działacze i nasi kandydaci. Wakacje spędzą na polskiej wsi. W polskich małych miasteczkach, przekonując Polaków do tego, żeby szli jesienią głosować. To będą nasze wakacje, bo tę lekcję musimy odrobić - zapowiedział na antenie RMF FM szef klubu parlamentarnego PO Sławomir Neumann.
Wewnątrzpartyjne problemy to dzisiaj jednak tylko część zmartwień Platformy. Kryzys przeżywa też Koalicja Europejska, a raczej to, co miałoby nią być w jesiennej kampanii parlamentarnej. PSL skrytykowało KE za "skręt w lewo" podczas niedawno zakończonej kampanii, przez co ludowcy mieli stracić głosy na wsi i w małych miasteczkach. Po Radzie Naczelnej partii PSL podjęło decyzję o samodzielnym starcie jesienią i ruszyło z chadecko-konserwatywnym projektem Koalicja Polska.
Niewiadomą pozostaje też przyszłość SLD. Sojusz nie wyklucza rozmów z innymi podmiotami na lewicy, ale nie skreśla również szans na odtworzenie Koalicji Europejskiej. Co innego Wiosna Biedronia - a więc formacja, którą już w wyborczy wieczór politycy Platformy namawiali do wspólnego startu jesienią - która już zdecydowała, że do wyborów parlamentarnych pójdzie samodzielnie. Kłopotów nie ma w zasadzie tylko z Nowoczesną i Zielonymi. Pierwsi lada dzień oficjalnie staną się częścią Platformy, a Zieloni są na tyle małą formacją, że nie mają argumentów, by stawiać komukolwiek warunki.
Spośród wielu przewijających się w kuluarach scenariuszy jeden ma zdecydowanie największą liczbę zwolenników. To chadecko-konserwatywny sojusz Platformy i PSL z jednej i lewicowe porozumienie wokół SLD i Wiosny Biedronia z drugiej strony. Jak twierdzą nasi rozmówcy, takie rozwiązanie pozwoliłoby z jednej strony wziąć "dobrą zmianę" w dwa ognie, a z drugiej dawałoby szanse na stworzenie sensownych programów i zyskanie na wiarygodności w oczach wyborców. Co więcej, PiS nie mogłoby już rozgrywać opozycji wrzucaniem do debaty publicznej kolejnych kwestii światopoglądowych.
Elżbieta Lukacijewska: - Nie możemy się jednoczyć tylko po to, żeby pokazać Polakom: patrzcie, jak szeroką ławą idziemy. Ta kampania pokazała, że wyborcy opozycji chcą czegoś więcej: programu, konkretów, jasnych stanowisk w wielu kwestiach. Musimy być spójni programowo i światopoglądowo.
Polityk z kierownictwa Platformy przekonuje nas, że mimo medialnej krytyki Koalicji Europejskiej ze strony niektórych polityków PSL, PO i ludowcy wciąż są w bardzo dobrych relacjach, a dwustronne rozmowy trwają.
Pierwszy etap pozycjonowania się po wyborach, zwłaszcza jeśli były przegrane, zazwyczaj jest bardzo widowiskowy i odbywa się poprzez media. Ale to w zaciszu gabinetów wykuwają się porozumienia i wspólne listy
- zapewnia. Gdy dopytujemy, jakie są szanse na wspólny start obu partii w wyborach parlamentarnych, mówi: - Jestem optymistą, co najmniej 90 proc.
Skąd ten optymizm w szeregach Platformy? Nasi rozmówcy z partyjnych władz mówią, że to kwestia sejmowej arytmetyki. - PSL jest doświadczoną partią, doskonale umie liczyć głosy i wie, że samodzielny start to dla nich spore ryzyko nieprzekroczenia progu. Od jakiegoś czasu tracą głosy. Nie zdecydują się na samodzielny start - argumentuje prominentny polityk PO.
Ostatnią niewiadomą w powyborczej układance Platformy jest Donald Tusk. Przewodniczący Rady Europejskiej podczas obchodów 30-lecia pierwszych częściowo wolnych wyborów wygłosił w Gdańsku przemówienie, w którym wbił kilka szpili opozycji i swojej dawnej partii. Jego zdaniem Koalicja Europejska nie była dostatecznie szeroka i zjednoczona, nie pracowała wystarczająco ciężko w "terenie", a po wyborczej przegranej zaczęła przerzucać się winą i publicznie kłócić.
Tusk zaoferował swoim dawnym kolegom i koleżankom swoiste koło ratunkowe przed jesiennymi wyborami - wspólną listę całej opozycji do Senatu, w tworzeniu której mieliby wziąć udział także popularni samorządowcy. Rzecz w tym, że wciąż nie określił, jaką rolę w nowym projekcie miałby odegrać on sam. Komentarze na ogół przychylnych opozycji publicystów, ale przede wszystkim wyborców, po wystąpieniu byłego premiera zdradzały zaś, że serwowany przez niego polityczny suspens staje się coraz bardziej ciężkostrawny. Zresztą męczy już nawet członków Platformy.
Mówi polityk z grona tzw. tuskowców, czyli stronnictwa w PO przychylnego byłemu premierowi:
Jeśli będziemy czekać, to przegramy w październiku. Nie ma na to czasu. Liczyć na to, ze jeden człowiek wybawi nas z politycznej opresji, jak dobrych chęci by nie miał, to wyraz kompletnej bezradności i naiwności. W polityce nie ma czasu na czekanie. Kto czeka, ten przegrywa
Europosłanka Platformy, także "tuskowiec": - Jeśli Donald Tusk zechce się włączyć do jesiennej kampanii, chwała mu za to. Ale czekając na to, co on zrobi, jesteśmy skazani na klęskę. Nie ma co się na niego oglądać.
Co prawda na antenie RMF FM Sławomir Neumann zapewnił, że kierownictwo Platformy jest z Tuskiem w kontakcie i obie strony zgadzają się nawet, co do oceny sytuacji po eurowyborach, ale w PO coraz częściej można usłyszeć opinie, że dotkliwa przegrana opozycji 26 maja przesądziła, że Tusk do polskiej polityki już nie wróci.
Mówi osoba dobrze znająca Tuska: - Myślę, że bardzo się wahał, ale jest na tyle trzeźwo myślącym człowiekiem, żeby sobie uzmysłowić, że czas płynie i wszystko traci na świeżości. Poza tym, jakie on ma teraz instrumenty, żeby nam pomóc? Nawet chcąc startować na prezydenta jest uzależniony od Koalicji Europejskiej i jej poparcia.