Liberalna demokracja obroniła się w Unii przed narodowcami i populistami. Mimo tego, Wspólnotę czekają burzliwe czasy

Radykałowie i populiści w niedawnych wyborach europejskich chcieli zdobyć na tyle wysokie poparcie, żeby wywrócić "stary porządek" w Unii Europejskiej. Wiadomo już, że ta sztuka im się nie uda. Swój stan posiadania wobec kadencji 2014-19 zwiększyli o raptem 3,2 pkt proc.
Zobacz wideo

- Wyniki wyborów europejskich pokazują, że dla ludzi to była pobudka - przekonuje na łamach "The New York Times" sekretarz generalny Komisji Europejskiej Martin Selmayr. - Mając po drugiej stronie Donalda Trumpa i Władimira Putina, ludzie zdali sobie sprawę, że jeśli się nie zaangażują w ten europejski projekt, mogą wiele stracić - dodał.

Słowa jednego z najważniejszych unijnych polityków znajdują potwierdzenie w wyniku wyborów, które odbywały się w krajach członkowskich między 23 a 26 maja. Do urn poszło niemal 51 proc. uprawnionych do głosowania, czyli najwięcej od 20 lat. Co więcej, po raz pierwszy od momentu wprowadzenia wyborów w 1979 roku frekwencja z głosowania na głosowanie wzrosła.

Tama dla ekstremizmu

Najważniejsze dla politycznych elit w Brukseli i Strasburgu jest jednak coś innego. Mianowicie to, że w eurowyborach udało się zatrzymać falę populizmu i radykalizmu. W kadencji 2019-24 partie antyunijne zdobyły łącznie 23,3 proc. miejsc w Parlamencie Europejskim, czyli o 3,2 proc. więcej niż w poprzednim rozdaniu. To sukces tzw. starej demokracji. Unijni technokraci obawiali się, że udział eurosceptyków w podziale mandatów może przekroczyć nawet 30 proc., co czyniłoby z nich największą siłę w europarlamencie.

Swoje zadanie zgodnie z planem wypełnili liderzy antyunijnej krucjaty. Liga Północna Matteo Salviniego przekonująco wygrała we Włoszech, zdobywając aż 34,33 proc. głosów. Nigel Farage poprowadził swoją Brexit Party do zwycięstwa na Wyspach Brytyjskich (30,75 proc.), a Marine Le Pen i jej Zgromadzenie Narodowe o włos pokonała Odrodzenie Emmanuela Macrona we Francji (23,31 do 22,41 proc.).

Ambitne plany Salviniemu i spółce pokrzyżowały nadspodziewanie dobre wyniki Zielonych i liberałów w krajach dwudziestki ósemki. Największym zaskoczeniem okazał się wynik tych pierwszych w Niemczech - zdobyli 20,5 proc. głosów, zostawiając za plecami socjaldemokratów z SPD (15,8 proc.). Oceniając wynik eurowyborów w krajach Unii, zachodni komentatorzy zaczęli nawet używać sformułowania "Zielona fala", żeby odzwierciedlić niespodziewany sukces tego środowiska. W nowym Parlamencie Europejskim Zieloni będą mieć 69 przedstawicieli.

Liberałowie co prawda nie doczekali się własnego hasła w światowych mediach, ale i tak mogą o sobie mówić jako o największych zwycięzcach wyborczej rozgrywki w UE. Ich frakcja w Parlamencie Europejskim (ALDE) zwiększyła swój stan posiadania aż o 37 mandatów. Dzięki temu w kadencji 2019-24 będą dysponować aż 105 mandatami, co daje im status trzeciej siły politycznej we Wspólnocie. W znacznej mierze jest to zasługa przyłączenia się do ALDE francuskiego Odrodzenia, które do frakcji wprowadza aż 21 eurodeputowanych.

Eurosceptycy podzieleni

Do szeroko rozumianych eurosceptyków zaliczane są także Prawo i Sprawiedliwość oraz węgierski Fidesz. Oba ugrupowania pewnie wygrały wybory w swoich krajach - PiS zdobyło 45,38, a Fidesz 52,33 proc. głosów. Ze względu na liczbę mieszkańców obu państw, to polska partia rządząca wprowadzi do Parlamentu Europejskiego liczniejszą delegację - 26 europosłów wobec trzynastu Fideszu. Zresztą delegacja PiS-u do PE jest czwartą największą w całej izbie po brytyjskiej Brexit Party (29 mandatów), niemieckiej CDU i włoskiej Lidze Północnej (obie po 28).

Chociaż zarówno PiS, jak i Fidesz mają bardzo zbliżone poglądy na rolę Unii Europejskiej, w Brukseli tylko polska partia jest kwalifikowana jako eurosceptycy. Formacja Jarosława Kaczyńskiego należy bowiem do frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, natomiast partia premiera Węgier Viktora Orbána zasiada w największej grupie politycznej w europarlamencie - chadeckiej Europejskiej Partii Ludowej.

Stwierdzenie "zasiada" stanowi tu jednak pewne nadużycie, bowiem od marca tego roku Fidesz jest zawieszony w prawach członka EPL. To efekt gorącego sporu o kwestię uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. Na skutek sankcji eurodeputowani Fideszu nie mogą brać udziału w spotkaniach frakcji, są pozbawieni prawa głosu w EPL, a także nie mają możliwości wysuwania kandydatów na europejskie stanowiska. W praktyce oznacza to, że Fidesz jest poza EPL.

Węgierski premier liczy, że to sytuacja przejściowa i jego partia wkrótce odzyska swoje wpływy w największej europarlamentarnej frakcji. Chodzi zwłaszcza o możliwość desygnowania kandydatów na wysokie unijne stanowiska. Sytuację Fideszu bacznie monitorują jednak Salvini i Le Pen, którzy chętnie widzieliby go w Europie Narodów i Wolności.

I Orbán, i Kaczyński wiedzą jednak, że dołączenie do jawnie antyunijnej frakcji pogorszyłoby ich i tak złe relacje z Brukselą. Dlatego węgierski premier cierpliwie znosi zawieszenie w EPL, a prezes Kaczyński woli pozostać we frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. Wszystko to sprawia, że choć partie krytyczne wobec Brukseli wzięły łącznie najwięcej mandatów, to z powodu rozlicznych kalkulacji znajdą się w trzech albo nawet czterech frakcjach, co istotnie osłabi ich siłę i wpływ na obsadę unijnych stanowisk.

Zresztą coraz większa liczba zachodnich dziennikarzy, którzy zajmują się polityką, stosuje pewne rozróżnienie wśród formacji eurosceptycznych. PiS nie jest już radykalną prawicą, nacjonalistami czy skrajnymi populistami, a umiarkowanymi eurosceptykami. Wszystko wskazuje, że nie robiąc wiele PiS przesunęło się do centrum w europejskiej układance politycznej.

Populiści vs antypopuliści

Samo centrum z powyborczej układanki wyszło mocno osłabione. Chadecy mają aż o 38 mandatów mniej niż w poprzedniej kadencji; socjaliści swój stan posiadania uszczuplili o cztery miejsca. - Moja frakcja straciła wiele miejsc, musimy być skromni - tak nowy układ sił w Brukseli ocenił wiceszef Komisji Europejskiej i przewodniczący S&D Frans Timmermans.

Po raz pierwszy w historii eurowyborów porozumienie chadeków z socjalistami nie wystarczy do zawiązania tzw. Wielkiej Koalicji. Dwaj główni gracze zostali wyraźnie osłabieni i muszą szukać koalicjanta albo i koalicjantów. Naturalnym kandydatem wydają się liberałowie z ALDE, jednak kością niezgody jest wybór przewodniczącego Komisji Europejskiej poprzez procedurę spitzenkandidaten. Polega ona w dużym skrócie na tym, że nowy szef KE jest wybierany spośród kandydatów wystawionych podczas eurokampanii przez europarlamentarne frakcje (mechanizm podobny jak desygnowanie kandydata na premiera przez partie polityczne). Co ciekawe, liberałowie są dziś przeciwni temu mechanizmowi, choć sami wystawili w jego ramach swojego człowieka - unijną komisarz ds. konkurencji Margrethe Vestager. Sojusz z liberałami oznacza także wojnę z wielkimi koncernami technologicznymi i znacznie ostrzejsze podejście Unii wobec państw łamiących zasady praworządności (z pewnością nie będzie to sprzyjać łagodzeniu napięć wewnątrz Unii).

Jeśli nie ALDE, zostają jeszcze Zieloni. Porozumienie z nimi oznaczałoby istotne przesunięcie ciężaru unijnej polityki w stronę walki z kryzysem klimatycznym, ochrony środowiska i pomocy uchodźcom. Temat migracji jest dla największych graczy w europarlamencie niewygodny, bo niesie ze sobą ryzyko wzmocnienia radykałów i populistów. Po Brukseli krąży także trzeci scenariusz - równie śmiały, co karkołomny. Chodzi o stworzenie wielkiej antypopulistycznej koalicji, w której oprócz EPL i S&D znalazłoby się ALDE oraz Zieloni. Problem? Lista tematów, o które taki sojusz mógłby się rozbić już w fazie negocjacji jest długa jak trasa z Warszawy do Brukseli.

Mimo tego, nawet tak karkołomnego porozumienia nie należy na tym etapie wykluczać. W Brukseli wszyscy są świadomi, że głównym celem nie tyle poszczególnych frakcji, co samej Unii jest marginalizacja ekstremistów. - Stary podział na lewicę i prawicę zaczyna być zastępowany przez dominujący w Unii podział na populistów i antypopulistów - tłumaczy na łamach "The New York Times" prof. Zaki Laïdi, analityk z paryskiego Instytutu Nauk Politycznych.

Może więc chadecy, socjaliści, liberałowie i Zieloni okażą się - w myśl motta Unii Europejskiej - zjednoczeni w różnorodności. Zjednoczeni przeciwko wciąż silnym i wciąż groźnym populistom i radykałom.

Zobacz wideo
Więcej o: