Wybory europejskie dla PiS to jak mecz na wyjeździe - tak było na początku. Bo tematyka wyborów do Parlamentu Europejskiego w założeniu powinna dotyczyć spraw unijnych. Jeśli opozycja miała jakieś wybory wygrać, to właśnie te. Ale obóz rządzący szybko przemalował stadion na własne barwy i zaczął grać w roli gospodarza. Bo tematem kampanii uczynił najbliższe sobie sprawy socjalne - już nawet nie obietnice, ale ich realizację: "trzynastka" dla emerytów i 500+ już na pierwsze dziecko, itd.
Ostatnie lata pokazują fenomen PiS-u. Patrząc chłodno:
2015 r. - wybory parlamentarne. PiS wygrywa z 37,58 proc. poparcia i po raz pierwszy w historii zdobywa samodzielną większość w Sejmie.
2018 r. - wybory samorządowe. PiS zdobywa 34,13 proc. na poziomie sejmików wojewódzkich. To najwyższy w historii wynik komitetu wyborczego.
2019 r. - wybory europejskie. PiS (to wynik po przeliczeniu głosów z 96 proc. komisji wyborczych) może liczyć na 46,1 proc. To najwyższy wynik w historii wyborów do Parlamentu Europejskiego.
PiS kontynuuje triumfalny pochód. Zadaniem, które postawił sobie obóz władzy, było móc powiedzieć "zwyciężyliśmy!" - wygrać choć minimalnie. I to - patrząc na sondaż late poll i cząstkowe wyniki - się udało.
Prezes PiS wciąż jest jednak nienasycony wygranymi. Tu też nieco historii:
2018 r. - po ogłoszeniu wyników PiS Jarosław Kaczyński mówi: - Mamy stan, z którego można by być zadowolonym, ale można tutaj odwołać się do poety - co prawda lewicowego czy nawet komunistycznego, ale za to bardzo wybitnego. On rozpoczął swój poemat "Mazowsze", a jesteśmy przecież na Mazowszu, od słów: "To za mało! Za mało! Za mało!". I tak jest rzeczywiście - to dużo za mało, byśmy mogli Polskę do końca zmienić, i żebyśmy mogli zrealizować ten program, który jest naszym celem.
Dziś prezes PiS znów sięgnął po ten sam cytat z poety.
Osiągnęliśmy bardzo dużo, ale to za mało, za mało, za mało - mówił.
Prezes ma prawo tak mówić, bo wie, że stracił. Na prawo od PiS-u wyrosła bowiem zbieranina ekscentryków - Konfederacja. Gdyby PiS miało w kieszeni także 5,1 proc., które - według late poll z godz. 2 w nocy - wyrwał Janusz Korwin-Mikke ze spółką, to byłby już knock down. Poranny wynik Konfederacji z 96 proc. komisji to już tylko 4,55 proc., a więc to już knock down, bo największy wróg PiS-u znalazł się poniżej progu wyborczego.
PiS-owi mimo to pozostaje się bić nie tyle z Koalicja Europejską, ale właśnie zasadzić się na skrajnie prawicowego wyborcę, bo to jest rezerwuar głosów, z którego może czerpać. Wynik Konfederacji powala ten dziwny byt, ale na jesieni liczyć będzie się dosłownie każda część dziesiąta punktu procentowego i fakt, czy Konfederacja wejdzie do Sejmu, czy jednak sczeźnie pod 5-proc. progiem wyborczym tak jak dziś razem z Kukiz'15.
Końmi pociągowymi kampanii PiS-u były dwie osoby: Jarosław Kaczyński i Mateusz Morawiecki. Mimo publikacji "Gazety Wyborczej" o złotym interesie premiera na działkach kupionych przez premiera od Kościoła, kampania i wynik wyborczy umocniły pozycję szefa rządu.
Zyskał też Jarosław Kaczyński, któremu z kolei nie zaszkodziła sprawa dwóch wież w Warszawie i ujawnione taśmy z tych negocjacji. A dzięki "piątce Kaczyńskiego", która sprowadza się do kupowania głosów wyborców, reperuje zaufanie społeczne do siebie. Z krwawego prezesa, Jarosław Kaczyński staje się hojnym dziadkiem.
Plusem ujemnym - jak mawiał Lech Wałęsa - dla obozu władzy jest z kolei to, że PiS wysłało do Brukseli swoje mocne nazwiska: Beatę Szydło, Patryka Jakiego, Joachima Brudzińskiego. Na jesieni na listach ich może brakować.