- Idźcie do zwycięstwa! Polska znowu zadziwi świat i Europę. Wszystko w waszych rękach! - podczas marszu Koalicji Europejskiej w Warszawie w ostatni przedwyborczy weekend Donald Tusk nie pozostawił cienia wątpliwości, kto może liczyć na jego polityczne wsparcie. W swoim wystąpieniu przewodniczący Rady Europejskiej nie bawił się w subtelności, zdjął rękawiczki i obiema rękami podpisał się pod wyborczą ofertą bloku dowodzonego przez Grzegorza Schetynę.
- To są ludzie, którzy planowali to wielkie przedsięwzięcie, historyczne przedsięwzięcie, którzy mówili o Europie, ale których czyny potwierdziły ich słowa. To oni wprowadzili Polskę do Unii Europejskiej – zachwalał Koalicję Europejską były premier. Po czym dodał: - To oni są naturalną, autentyczną gwarancją naszej silnej obecności w UE. Ich nie trzeba już sprawdzać. Na nich można z czystym sumieniem głosować.
Opinie po wystąpieniu Tuska były zgodne - od czasu wyjazdu do Brukseli nie wygłosił w Polsce tak jednoznacznego politycznie przemówienia, nie opowiedział się w sposób tak oczywisty po jednej ze stron politycznego sporu. Różnice z wygłoszonym dwa tygodnie wcześniej wykładem na Uniwersytecie Warszawskim - Tusk mówił w jego tracie m.in., że "niezależnie od tego, kto rządzi (…) Polska jest jedna" - zauważalne były gołym okiem (a właściwie uchem).
Powody tak wyraźnego zwrotu są przynajmniej dwa. Przede wszystkim, to nie był maj Tuska. Choć miał być. Gdy polityczno-medialny światek obiegła informacja o jego wykładzie na UW, nawet na Nowogrodzkiej przewidywali, że swoją obecnością (i aktywnością) "prezydent Europy" "ustawi" końcówkę eurokampanii pod Koalicję Europejską.
Niestety dla opozycji skupionej wokół Platformy Obywatelskiej, ten misternie skonstruowany plan pokrzyżował Leszek Jażdżewski ze swoim antykościelnym wystąpieniem. To jego tyrada, a nie poświęcony Unii Europejskiej i jej wartościom wykład Tuska, zdominowała debatę publiczną na ponad tydzień. Ofiarą występu Jażdżewskiego padły więc dwa kolejne wystąpienia Tuska - na 100-leciu Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu i na gali z okazji 30-lecia "Gazety Wyborczej" (Tusk otrzymał tytuł Człowieka 30-lecia "GW").
I tura wyborów prezydenckich Marta Kondrusik / Gazeta.pl
Później premierę miał dokument braci Sekielskich o pedofilii w polskim Kościele, który mocno wstrząsnął przedwyborczą układanką. W szaleńczym wyścigu na deklaracje o konieczności ochrony polskich dzieci, oskarżenia innych partii o sprzyjanie pedofilii w Kościele i uchwalanie pisanych na kolanie zmian w prawie, Tuskiem nikt nie zaprzątał sobie głowy. On sam wiedział zaś doskonale, że wystąpienie na marszu Koalicji Europejskiej to jego ostatnia szansą, żeby wywrzeć jakikolwiek wpływ na dobiegającą końca eurokampanię i uratować bądź co bądź nieudany maj.
Drugi powód zdecydowanego wejścia Tuska w polską politykę i opowiedzenia się w niej twardo po jednej ze stron jest prozaiczny. Gorąca ogólnokrajowa debata o pedofilii w Kościele i roli Kościoła w państwie pozwoliła Koalicji Europejskiej odrobić sondażowe straty z ostatnich dwóch miesięcy i znów doścignąć PiS. Ergo - dać sobie realną szansę na wygranie eurowyborów. Gdyby udało się to bez wymiernej pomocy ze strony Tuska, w przyszłości byłoby mu znacznie trudniej wrócić na osławionym białym koniu i walczy o prezydenturę (zakładając, że jednak się na to zdecyduje).
Zresztą już dzisiaj relacja Tuska z opozycją i jego pozycja w tejże opozycji jest diametralnie inna niż jeszcze rok czy dwa lata temu. Opozycja najtrudniejsze chwile ma już za sobą - gdy pogrążona w chaosie na początku kadencji co dwa kroki potykała się o własne nogi, gdy nie była w stanie zatrzymać PiS-owskiego walca legislacyjnego, gdy uliczne demonstracje nijak nie przekładały się na wzrost poparcia i zaufania wyborców, gdy mozolnie i od podstaw budowała wspólny blok na eurowybory.
W tych trudnych czasach regularnie powracała opowieść o rycerzu z Brukseli, który wjedzie do Polski na białym koniu i w pojedynkę pokona "dobrą zmianę". Niektórzy tą symboliczną sceną przyozdabiali nawet okładki swoich tygodników. Ale rycerz nie przyjechał, bo i przyjechać nie mógł. "Dobrej zmiany" też nikt jeszcze nie pokonał. Jednak dzisiaj opozycja - pod wodzą Schetyny, a nie Tuska - jest tego bliżej niż kiedykolwiek w trakcie ostatnich czterech lat.
Wsparcie Tuska dla opozycji też nie było ani tak wielkie, ani tak przełomowe, jak wszyscy sądzili choćby pół roku temu. Oczywiście jeśli Koalicja Europejska wygra, Tusk odbierze swoją część gratulacji i podziękowań, będzie czuł się jednym z ojców sukcesu. Jeśli zaś przegra - usłyszy, że nie pomógł jej na tyle, na ile powinien.
II tura wyborów prezydenckich Marta Kondrusik / Gazeta.pl
Czy Koalicja Europejska wygra eurowybory? Trudno byłoby znaleźć dzisiaj w Polsce obeznaną z polityką osobę, która bez chwili wahania postawiłaby poważne (i własne) pieniądze na to albo przeciwko temu. Szanse są pół na pół. Do wieczoru wyborczego tak już zapewne zostanie, o ile sztaby nie mają w rękawie jakichś asów na ostatnią chwilę. Niezależnie który obóz wygra, będzie to wygrana nieznaczna. Nieznaczna, choć bezcenna.
Zwłaszcza dla Koalicji Europejskiej, która wygrywając przerwałaby zwycięską serię PiS-u i wlała w serca swoich wyborców wiarę, że jesienią możliwe jest odbicie Polski z rąk "dobrej zmiany". Wygrana znacznie zwiększyłaby również szanse na dalsze funkcjonowanie Koalicji Europejskiej. W końcu zwycięskiego składu się nie zmienia, a swoją rolę odgrywa tu szantaż emocjonalny - przecież żadna partia nie chciałaby dostać łatki tej, która po arcyważnym zwycięstwie odchodzi i niszczy szanse opozycji na odzyskanie władzy w kraju.
Sytuacja Tuska jest więc dzisiaj znacznie bardziej skomplikowana, niż można było przypuszczać. Zaskoczeniem okazało się to, że opozycja potrafiła ułożyć sobie życie bez niego. I to życie nie wygląda wcale najgorzej. Obecnie chyba już nikt nie pokusiłby się o stwierdzenie, że opozycja jest zależna od powrotu Tuska albo decyzji o tym, że tego powrotu nie będzie.
Zresztą ten powrót, jeśli się wydarzy, wcale nie musi być usłany różami. Dobrze pokazują to wyniki sondażu Kantara dla "Gazety Wyborczej", Gazeta.pl i TOK FM. Co prawda 35 proc. Polaków jest zdania, że gdyby Tusk wrócił i przejął przywództwo w opozycji, to zwiększyłby jej szanse na wygraną w wyborach parlamentarnych. Jednak niemal dokładnie taki sam odsetek respondentów (36 proc.) uważa, że nie wpłynęłoby to na wyborcze szanse opozycji. Z kolei 17 proc. badanych twierdzi, że powrót Tuska zmniejszyłby szanse opozycji na odsunięcie PiS-u od władzy.
Opozycja spod znaku Koalicji Europejskiej wypada w porównaniu do Zjednoczonej Prawicy bardzo blado w sondażu zaufania do polityków Grafika: Marta Kondrusik
Powrót Tuska do polskiej polityki jest rozważany głównie pod kątem walki o prezydenturę z Andrzejem Dudą. Cytowany powyżej sondaż Kantara także tutaj nie ma dla przewodniczącego Rady Europejskiej dobrych wieści. Gdyby faktycznie wystartował w wyścigu po prezydenturę, obecnie mógłby liczyć na zaledwie 27 proc głosów w pierwszej turze. Z urzędującą głową państwa przegrałby stosunkiem 14 pkt proc. W drugiej turze również nie mógłby liczyć na zwycięstwo - Duda pokonałby go stosunkiem głosów 55:44, czyli wyżej niż w 2015 roku rozprawił się z Bronisławem Komorowskim (51,55 vs 48,45 proc.).
Najbardziej dziwić może jednak inny wynik z badania Kantara - zaufanie i nieufność do polityków. Tusk nie tylko nie znajduje się tutaj w czołówce dobrze ocenianych polityków, ale pod względem zaufania przegrywa nawet ze swoim odwiecznym politycznym rywalem - Jarosławem Kaczyńskim. Obu politykom nie ufa aż 54 proc. badanych, jednak prezes PiS-u otrzymał wyższy wskaźnik pozytywnych ocen od przewodniczącego Rady Europejskiej (37 vs 32 proc.).
Oczywiście patrząc na przytoczone powyżej sondażowe wyniki, należy brać poprawkę na kilka kwestii. Po pierwsze, Tusk nie uczestniczy czynnie w bieżącej polskiej polityce, co w naturalny sposób wpływa na sposób postrzegania go przez potencjalnych wyborców. Po drugie, wciąż jasno nie określił się, co do swojej politycznej przyszłości i tego, czy zamierza związać ją z krajową polityką. Wreszcie po trzecie, opozycja jest dzisiaj w relatywnie dobrej kondycji, co zmniejsza u wyborców zapotrzebowanie na ratunek z zewnątrz.
Jakie opcje ma dziś przed sobą Tusk? Na odbicie Platformy z rąk Schetyny nie ma co liczyć. Choć sam szef PO w wywiadzie dla "Kultury Liberalnej" zapewniał, że w razie wyborczej porażki nikt nie da mu drugiej szansy, należy to zakwalifikować jako skalkulowaną kokieterię, a nie faktyczny strach o swój polityczny byt. Żeby głowa Schetyny rzeczywiście spadła na jesieni, opozycja musiałaby zostać zdruzgotana, a na to przynajmniej na razie się nie zanosi.
Dlatego Tusk swoje zainteresowanie przekierował na stworzenie ponadpartyjnego, obywatelskiego środowiska wokół opozycji. Nazwano je Ruchem 4 Czerwca. Ruch miałby skupiać popularnych polityków (m.in. tych odstawionych na boczny tor przez Schetynę) oraz samorządowców. Cel jest prosty: wystawienie szerokiej, opozycyjnej listy do Senatu. Jednak o tym, czy Ruch 4 Czerwca powstanie, w jakiej formule i jaka będzie jego faktyczna rola przesądzi wynik eurowyborów. W razie wygranej opozycji, zapotrzebowanie na taki twór znacząco zmaleje; w razie porażki - będzie to dla opozycji szansa na odbicie Senatu z rąk PiS-u.
W razie porażki opozycji w eurowyborach i zwłaszcza w jesiennych wyborach parlamentarnych, znacząco umocniłaby się pozycja Tuska przed wyborami prezydenckimi. Tutaj znów: odegrałby rolę "ostatniego sprawiedliwego", który może ocalić Polskę przed jedynowładztwem PiS-u. Tyle że zarówno wyborców, jak i samych polityków opozycji powoli zaczyna nużyć uciekanie Tuska od jednoznacznych deklaracji w tym temacie.
Wprawdzie jako urzędujący przewodniczący Rady Europejskiej nie może postąpić inaczej, ale dla czołowych polityków Koalicji Europejskiej to marne wytłumaczenie. W kuluarowych rozmowach coraz częściej jest rozważany scenariusz, w którym to nie Tusk wystartuje przeciwko Andrzejowi Dudzie wiosną 2020 roku. Kandydatem numer jeden do zastąpienia byłego premiera jest Rafał Trzaskowski - zaufany człowiek Tuska, który jesienią ubiegłego roku w imponującym stylu już w pierwszej turze wywalczył prezydenturę w Warszawie.
W dyskusji o przyszłości Tuska najczęściej padają pytania o to, jaką rolę będzie pełnić w Polsce po powrocie z Brukseli. Zaskakująco mało osób dopuszcza możliwość, że Tusk do polskiej polityki nie zechce wracać. A na brak zawodowych opcji z pewnością nie będzie narzekać. Kontynuacja kariery na arenie międzynarodowej (UE? ONZ? NATO? Rada Europy?), objęcie kierownictwa nad jednym z dużych europejskich think-tanków, wejście w świat biznesu i wykorzystywanie swoich rozległych międzynarodowych kontaktów, jeżdżenie po czołowych uczelniach świata z (sowicie opłacanymi) wykładami - to tylko najoczywistsze opcje, które przychodzą na myśl.
Tusk dla opozycji wciąż jest bardzo cenny, ale jego rola na przestrzeni ostatnich kilku, kilkunastu miesięcy uległa zmianie - od męża opatrznościowego i ostatniej deski ratunku przed PiS-em do asa w rękawie, atutu, który może, ale nie musi zostać wykorzystany w politycznej rozgrywce z "dobrą zmianą". W rozważaniach nad dalszymi losami Tuska wielokrotnie powracało stwierdzenie, że były premier wróci do krajowej polityki tylko, jeśli będzie przekonany, że wygrana jest na wyciągnięcie ręki. To stawiało opozycję w mocno niewygodnym położeniu. Teraz to położenie uległo znaczącej poprawie.
Sondaż Kantar dla "Gazety Wyborczej", portalu Gazeta.pl i Tok FM w dniach 16-19 maja 2019 (CATI, próba 1006 osób, reprezentatywna dla populacji 18+).