Biskupi kopią grób Kościołowi, ale katolicy nie chcą być jego grabarzami [ANALIZA]

Jacek Gądek
Biskupi zamiatali sprawy pedofilii pod dywan. Watykan nie potrafi jednoznacznie stwierdzić, czy największy aferzysta seksualny wśród polskich hierarchów w ogóle jest winny. W momentach kryzysu to zwykli wierni starają się ratować Kościół przed jego własnymi hierarchami. Tak jest i dziś.

Wizyta abpa Charlesa Scicluny w Polsce jest ważnym wydarzeniem - przyjedzie w połowie czerwca na posiedzenie Episkopatu, by mówić o walce z pedofilią. Ważne nie dlatego, że jest metropolitą Malty, ale drugim sekretarzem watykańskiej Kongregacji Nauki Wiary i od lat stara się wypalać - w imieniu Franciszka - pedofilię w szeregach kleru. Ma on w zasadzie nieograniczony dostęp do papieża. Skandale pedofilskie księży to dla Kościoła zagrożenie egzystencjalne, więc papież wydelegował na ten front może najbardziej zaufanego człowieka.

Choć wizyta odbywa się na zaproszenie polskich biskupów i była planowana od miesięcy, to po premierze filmu "Tylko nie mów nikomu" przyjedzie on już do nieco innego Kościoła w Polsce, choć zobaczy tych samych biskupów.

Jeszcze przed tą wizytą świeccy katolicy starają się dotrzeć do Watykanu, w szczególności do samego bp. Scicluny i tak ponad głowami polskich biskupów starać się, by z polskiego Kościoła nie pozostały zgliszcza. Jak mówił prymas Wojciech Polak w "Rzeczpospolitej" watykański dyplomata dostał link do filmu "Tylko nie mów nikomu".

Jeden z księży, z którymi rozmawiamy, mówi wprost: - Sprawy pedofilii są, i trzeba to powiedzieć wyraźnie, tuszowane przez biskupów. Nie podejmowano działań, a każda diecezja robiła, co chciała. Rak pedofilii dotknął duchownych i Kościół - jest on niewielki, ale choruje cały organizm. Skutki są fatalne.

Swoimi winami i nieudolnością polscy hierarchowie kopią grób Kościołowi, ale katolicy nie chcą być jego grabarzami. Dziś te środowiska to inteligencja katolicka. Ta skupiona wokół kwartalnika "Wieź" - bardzo otwarta grupa katolików, która już ma wprawę w dobijaniu się do Watykanu. To środowisko magazynu "Kontakt" - w pewnym uproszczeniu, lewicujący katolicy. I warszawski Klub Inteligencji Katolickiej. Ale pod ich staraniami podpisują się też i katoliccy konserwatyści.

Ale do Watykanu trzeba pukać w ciszy, by im otworzono. W rozmowie z nami jedne osoby ze środowisk dobijających się do Watykanu trzymają usta zamknięte na kłódkę, bo publikacje o ich zabiegach mogę tylko zaszkodzić. Inni potwierdzają, że starania trwają, ale potrzebna jest cierpliwość. Ale liczą na to, że bp Scicluna, który postrzegany jest jako otwarty i wręcz szukający kontaktu z "lokalsami", ich wysłucha. Chcą mu naładować głowę informacjami, cytatami i przekonać, by obejrzał film "Tylko nie mów nikomu". Bo szczególnie w tych środowiskach bardzo silne jest przekonanie, że polscy biskupi - z nielicznymi wyjątkami - zawiedli.

Dość powiedzieć, że w marcu Warszawski KIK, "Więź" - przy współpracy z Fundacją Pomocy Psychologicznej Pracownia Dialogu - stworzyły inicjatywę "Zranieni w Kościele", czyli telefon wsparcia skierowany do osób skrzywdzonych przemocą seksualną w Kościele. Środowiska te mają więc już praktykę w wyręczaniu Episkopatu.

W III RP Kościół staną przed dwoma kwestiami wymagającymi oczyszczenia.

Pierwsza: lustracja, a więc rozliczeniem kleru ze współpracy z organami bezpieczeństwa PRL. W czasach komuny wielu księży przypłaciło życiem swój sprzeciw wobec reżimu, ale część duchownych współpracowała z bezpieką. Niektórych księży - co było częstą praktyką - SB pozyskiwała bo miała na nich obyczajowy "kompromat". Ktoś prowadził podwójne życie, ktoś był homoseksualistą, miał dziecko albo splamił się pedofilią. Zwłaszcza w przypadku księży pedofilów hak na nich był silniejszy, bo władze kościelne na posiadanie kochanki patrzyły jednak łaskawiej niż na gwałcenie chłopców.

Dziś łączenie skandali seksualnych z agenturalnością jest elementem narracji PiS, podkreślanej w mediach publicznych, i ma służyć obozowi władzy do minimalizowania własnych strat. Ale z drugiej strony trudno negować fakt, że autolustracja kleru pozwoliłaby przy okazji zdemaskować choć część księży, którzy splamili się pedofilią albo mieli takie ciągoty. Hierarchowie de facto jednak blokowali lustrację księży, wykonując jedynie działania pozorne. Korporacyjna solidarność i chęć uniknięcia skandali związanych nie tylko z tym, kto był TW, ale także wiedza, jakie "haki" miała na SB, sprawiły, że lustracja w Kościele została rozmyta.

I druga: skandale pedofilskie i seksualne. Te były zamiatane pod dywan - koleje dowody i świadectwa wypływają dzięki filmowi "Tylko nie mów nikomu". Teraz, skoro biskupi nie potrafili prowadzić polityki "zero tolerancji" wobec pedofilów w sutannach, tak teraz zapłacą na to polityką - lekko przesadzając - "zero zaufania" od wiernych.

Zaufanie do biskupów, gdy chodzi o wypalanie pedofilii i skandali seksualnych wśród duchownych, jest już od lat mikre. Zaczęło się załamywać nie dziś, ani nie wczoraj, ale prawie 20 lat temu.

Wówczas to najpierw antyklerykalne gazety pisały o abp. Juliuszu Paetzu, który z poznańskiego seminarium chciał uczynić swój męski harem. Skargi na hierarchę były blokowane przez jego przyjaciela, nuncjusza Watykanu w Polsce abp. Józefa Kowalczyka i przyjaciół lubieżnika w Kurii Rzymskiej. Lata mijają, a żal do Kowalczyka o to wśród inteligencji katolickiej i księży wciąż jest ogromny. Wówczas również - tak jak i teraz - świeccy katolicy chcieli dotrzeć do papieża, Jana Pawła II, z informacją, że arcybiskup napastuje seksualnie kleryków. Był w tym gronie również dzisiejszy wicepremier Jarosław Gowin.

Ostatecznie do Jana Pawła II udało się przebić jego przyjaciółce, Wandzie Półtawskiej. Ukrywanie przez kolegów abp. Paetza jego seksualnych ekscesów i przemilczanie ich przez pozostałych hierarchów, podkopało autorytet biskupów. Dopiero Wanda Półtawska w czasie kolacji powiedziała Janowi Pawłowi II o Paetzu. Watykan jednak nigdy wprost nie osądził, czy jest on winny molestowania. Dziś powinno być łatwiej i dotrzeć do papieża.

Zobacz wideo
Więcej o: