Zmiana "wieku decyzji" i rejestr pedofilów to fasadowa walka. Rząd powoła komisję albo będzie współwinny [ANALIZA]

Wiktoria Beczek
Napisana na kolanie nowelizacja i rejestr sprawców przestępstw seksualnych, w którym nie ma duchownych, to gaszenie pożaru, który wywołał film braci Sekielskich. Nie ma w tym jednak woli systemowej walki z pedofilią w Kościele, bo ona się rządowi po prostu nie opłaca. Zbyt wiele jest przedwyborczych spotkań w przykościelnych salkach i banerów kandydatów na płotach parafii.
Zobacz wideo

Po premierze filmu "Tylko nie mów nikomu" nad Polską przeszedł front populistycznych obietnic walki z pedofilią. Opozycja zapowiada stworzenie komisji na wzór irlandzki czy australijski, choć jeszcze kilka miesięcy temu przekonywała, że Episkopat sam sobie świetnie radzi z problemem. Partia rządząca natomiast - choć nie wypracowała jeszcze spójnego stanowiska i część jej członków mówi o wstrząsającym filmie, a część o “wydumanym problemie” - postanowiła wprowadzać natychmiastowe zmiany w prawie.

Jarosław Kaczyński na jednym z wieców obiecał zaostrzenie kar dla sprawców przemocy seksualnej wobec dzieci. Kilka dni później minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro przedstawił planowane zmiany. Część z nich jest oczywiście słuszna, jak choćby zasada nieprzedawnienia zgwałceń. Biorąc pod uwagę to, jak wiele ofiar o swojej traumie mówi dopiero po wielu latach, ta zmiana pozwoli na karanie tych, którzy przez dekady pozostawali bezkarni i obawiali się już tylko Sądu Ostatecznego.

Ale rząd wymyślił też kuriozalne podniesienie granicy dozwolonych kontaktów seksualnych z 15 na 16 lat. Oznacza to, że parze licealistów - jednego w wieku niecałych 16, a drugiego w wieku 17 lat - nie wolno zrobić nic, co mogłoby zostać uznane choćby za "inne czynności seksualne". Starsze z nich może wówczas zostać oskarżone o przestępstwo pedofilskie. Oburzonym wizją uprawiających seks nastolatków przypomnę, że średni wiek inicjacji seksualnej wynosi w Polsce około 17 lat, niemal 20-procentową grupę stanowi młodzież młodsza, 15-16-letnia, a 15 proc. gimnazjalistek prowadzi aktywne życie seksualne.

Rządzący wymyślili furtkę dla par w zbliżonym wieku - miałby zostać wprowadzony przepis, na mocy którego sąd odstępowałby od wymierzenia kary lub nadzwyczajnie ją złagadzał. Taką decyzję miałby podjąć dopiero sąd, wcześniej nastolatka zabierze policja, pewnie posiedzi sobie w areszcie, zostanie napiętnowany, uznany za gwałciciela i na długo zapamiętany przez lokalną społeczność.

Brzmi jak koszmar? Na szczęście tego samego zdania była Komisja Ustawodawcza, która usunęła ten zapis, jak podejrzewam, również ze względu na szeroką krytykę. Widać jednak, że rząd ma pomysły na to, jak sprawić, by nastolatki powstrzymywały się od wszelkiej aktywności seksualnej.

Dzieci, które zamiast do psychologa, trafiały do rejestru pedofilów

Problem w tym, że poza sprawą przedawnienia planowane zmiany nie mają większego (w porywach do żadnego) wpływu na ofiary księży pedofilów. PiS, obrzucone przez opozycję oskarżeniami o przymykanie oczu na pedofilię, odwdzięczyło się tym samym. Wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki grzmiał, że Platforma nie poparła projektu tzw. rejestru pedofilów. Ministerstwo wprowadzając rejestr, chwaliło się, że podobne rozwiązanie istnieje w USA i jest "dobrym sposobem na zapobieganie krzywdzie ofiar, bo pozwala na skuteczną kontrolę takich przestępstw".

Faktycznie w Stanach rejestr istnieje, nawet jeszcze bardziej restrykcyjny, ale czy się sprawdza? W połączeniu z podniesieniem granicy dozwolonych kontaktów seksualnych przypomina raczej o zatrważającym raporcie Human Rights Watch sprzed kilku lat. Opisano w nim m.in. historię Jacoba, który w wieku 11 lat stanął przed sądem za dotykanie genitaliów swojej siostry. Jacob dostał m.in. zakaz mieszkania w tym samym domu, co siostra, więc trafił do placówki wychowawczej, a później do rodziny zastępczej. 11-latek został umieszczony w niejawnej części rejestru, a w wieku 18 lat przeniesiony na listę ogólnodostępną. Wówczas rodzice innych uczniów jego liceum zaczęli domagać się jego wyrzucenia, a był to dopiero początek problemów chłopca, który zamiast przed sąd powinien był trafić do psychologa.

Jako młody dorosły Jacob ożenił się i urodziła mu się córka. Para rozstała się, ale mieli dzielić się opieką nad dzieckiem. Jednocześnie Jacob musiał wciąż przestrzegać prawa dla sprawców przemocy seksualnej - pojawiać się na posterunku policji i mieszkać w odpowiednim dystansie od szkoły, placu zabaw czy nawet przystanku autobusowego. Miał też obowiązek rejestrowania swojego miejsca pobytu, a gdy tego nie zrobił ze względu na krótki okres formalnej bezdomności, został skazany za dokonanie przestępstwa. Kiedy sąd dowiedział się o wyroku, pozbawił Jacoba władzy rodzicielskiej. Mężczyzna, dziś 26-letni, walczy o prawo do choćby widywania swojej córki. Wciąż jest jednak postrzegany przez pryzmat przewinienia, którego dokonał w wieku 11 lat.

Inny chłopiec, dziesięcioletni Ethan, został oskarżony przez macochę, że molestował trzymiesięczną przyrodnią siostrę. Zarzeka się, że tego nie zrobił, ale nie wiedział, że dziecko ma prawo nie zgodzić się z dorosłym, a już szczególnie z policjantem. Skazany na sześć i pół roku poprawczaka, wyszedł po trzech, zamieszkał z matką i wpisano go do rejestru. 15 lat później trafił do więzienia na trzy lata za to, że nie poinformował policji o wyrzuceniu z pracy (właścicielowi warsztatu samochodowego doniesiono o tym, że Ethan znajduje się na liście przestępców seksualnych). Od 2013 roku jest na wolności, ale przez 10 lat podlega warunkowej kontroli, a do 2020 roku będzie widniał w rejestrze. Należy zaznaczyć, że poza aktualnymi zdjęciami i adresem w rejestrze znajduje się aktualny wiek sprawcy, ale wiek ofiary pozostaje niezmieniony. Osoba z zewnątrz może odnieść wrażenie, że Ethan molestował trzymiesięczne dziecko jako ponad 20-letni mężczyzna, a nie kiedy sam był dzieckiem. Być może zaburzonym, z problemami, ale nadal dzieckiem.

Human Rights Watch, które przeprowadziło wywiady z niemal 300 osobami znajdującymi się w “dziecięcym” rejestrze, podkreśla, że trafić do niego można nawet za publiczne obnażenie się. “Umieszczanie w publicznym rejestrze dzieci, które popełniły przestępstwo seksualne, powoduje więcej szkody niż pożytku” - czytamy. Sprawcom, choć wśród takich osób jest minimalny procent recydywistów, odmawia się prawa do kontynuowania nauki, zatrudnienia czy wynajęcia mieszkania. HRW uważa, że traktowanie wszystkich przestępców seksualnych w ten sam sposób sprawia, że organy ścigania nie skupiają się na naprawdę groźnych przypadkach. Ponadto, stosując surowe prawa dotyczące rejestracji, de facto odbiera się młodocianym sprawcom szansę na poprawę.

Księża poza rejestrem sprawców 

Taki niechlubny przykład Stany Zjednoczone dają polskiemu wymiarowi sprawiedliwości. Amerykański system jest pod tym względem jeszcze dużo gorszy od polskiego, ale Patryk Jaki i tak nie ma się czym chwalić, jeśli patrzymy na rejestr przez pryzmat pedofilii w Kościele.

Na ogólnodostępnej liście nie znalazł się żaden ksiądz. Wbrew temu, co twierdzi opozycja, nie dlatego, że są chronieni przez PiS. Powód jest znacznie bardziej przyziemny - do publicznego rejestru trafiają tylko ci sprawcy, którzy zostali skazani na podstawie art. 197 par. 3 pkt. 1 lub par. 4 kodeksu karnego, a więc jeżeli dopuści się gwałtu wobec małoletniego poniżej 15 roku życia lub jeśli doprowadzając do obcowania płciowego czy innych czynności seksualnych działa ze szczególnym okrucieństwem. I tak Paweł Kania, za gwałty i pedofilię, opisane zresztą w filmie braci Sekielskich, został skazany na siedem lat więzienia, ale na podstawie art 197 par. 1, czyli "doprowadzenie innej osoby do obcowania płciowego przemocą, groźbą bezprawną lub podstępem", a nie za gwałt (choć oskarżany był na podstawie art. 197 par 3).

Dodatkową furtką przez dwa miesiące od wejścia w życie ustawy o rejestrze był wniosek o nieupublicznianie danych i wizerunku. Być może z tego rozwiązania skorzystał opisany przez Justynę Kopińską ks. Roman B., który przez kilkanaście lat więził i gwałcił 13-letnią Kasię. Oczywiście księża mogą też znajdować się w niejawnej części rejestru lub nie znajdować się w nim wcale ze względu na dobro ofiary. W niektórych przypadkach sąd może bowiem zdecydować, że umieszczenie sprawcy w rejestrze jawnym będzie konieczne dla ochronienia tożsamości poszkodowanego.

Rządowa komisja albo fasadowe działania

Pomysł podniesienia tzw. "wieku decyzji" nie miałby żadnego wpływu na wykorzystywanie małych dzieci przez księży. Wystarczy spojrzeć na kilka losowo wybranych spraw z liczącej niecałe sto pozycji listy księży, których sprawy zakończyły się wyrokami. Kraków - ksiądz skazany za robienie zdjęć sześciolatce, Tylawa - molestowane dziewczynki w wieku od ośmiu do dziewięciu lat, Gdynia - dwaj dwunastoletni chłopcy, Bażyny - osiem dziewczynek poniżej piętnastego roku życia, Połoski - sześć uczennic w wieku od ośmiu do trzynastu lat, Kołobrzeg - chłopcy w wieku dwunastu i czternastu lat. To dzieci młodsze, czasem znacznie młodsze, niż granica dozwolonych kontaktów seksualnych według obowiązującego prawa. Ale problem leży w długości tej listy. Tylko na mapie fundacji "Nie lękajcie się" znajduje się ponad 400 zgłoszeń o molestowaniu przez księży, a to i tak tylko część wszystkich takich przypadków.

Państwo powinno przestać wreszcie wierzyć w skuteczność hierarchów kościelnych i szczegółowo, cierpliwie sprawdzać każde doniesienie i każde, choćby najmniejsze podejrzenie. Komisja ds. pedofilii pewnie musiałaby działać latami, podobnie jak choćby w Irlandii i pewnie tak jak na zielonej wyspie doprowadziłaby do odpływu wiernych. Przede wszystkim jednak przyniosłaby sprawiedliwość ofiarom i bezpieczeństwo innym dzieciom.

Kardynał Józef Nycz w rozmowie z Onetem przyznał, że współpraca z organami państwowymi jest potrzebna i dodał, że "taka komisja pewnie kiedyś powstanie". To stwierdzenie idące dalej niż fasadowa walka z pedofilią, którą deklaruje partia rządząca. Oczywiście PiS nie opłacają się realne działania, bo funkcjonuje w ramach naczyń połączonych - na płocie parafii, tuż przy rezydencji arcybiskupa Sławoja Leszka Głódzia, wisi baner kandydatki PiS w wyborach do Parlamentu Europejskiego, a na wyborczym wiecu Jarosław Kaczyński grzmi o "podnoszeniu ręki na Kościół".

Tworzenie takich zależności doprowadza do powstania całego systemu - rząd broni Kościoła, Kościół promuje rząd, rząd ufa Kościołowi, że sam poradzi sobie z "wilkami w koloratkach". Nie poradzi sobie, bo nie jest do tego stworzony. W wielu przypadkach, nawet jeśli udało się skazać sprawcę przestępstw seksualnych, nie był on wyrzucany ze stanu duchownego i po wyjściu na wolność znów miał kontakt z dziećmi. Kardynał Nycz zarzeka się, że hierarchowie separują takich duchownych, ale dziwnym trafem Roman B. po odsiedzeniu wyroku za gwałty na Kasi korespondował z dziećmi, Paweł Kania był przenoszony z miejsca na miejsce i dostał misję opieki nad ministrantami, a Dariusz Olejniczak prowadził rekolekcje. Za dużo tych przypadków.

Organy ścigania pod wodzą Zbigniewa Ziobry pewnie schwytają teraz kilka głośnych nazwisk, a minister ogłosi, że przez tych ludzi już nikt skrzywdzony nie będzie. Jeśli na takich fasadowych działaniach skończy się rola aparatu państwa, trzeba będzie mówić wprost o tym, że nie tylko hierarchowie, ale również państwo chroni pedofilów - myślą, mową, uczynkiem i przede wszystkim zaniedbaniem.

Zobacz wideo
Więcej o: