PiS jest "partią wolności"? Nie, jest partią obsesyjnego odgradzania się od świata [ANALIZA]

Wiktoria Beczek
Jarosław Kaczyński zapowiedział walkę o wolność w internecie w związku z unijną dyrektywą o prawach autorskich. Taka deklaracja powinna martwić. PiS przyjął bowiem osobliwą definicję wolności - ważna jest tylko wtedy, gdy dotyczy partii. A innym mówią: "Po co wam wolność? Macie przecież chleb i igrzyska".
Zobacz wideo
Prawo i Sprawiedliwość jest partią wolności. Dobre prawo, równe dla wszystkich i sprawiedliwość równa się wolność. Dlatego nie będziemy już mówić o "piątce" PiS, tylko o "piątce" plus, gdzie ten plus to wolność

- mówił w ubiegły weekend Jarosław Kaczyński, podczas konwencji w Gdańsku. Prezes PiS przekonywał, że na całym świecie wolność się "cofa", a Polska - dzięki Polakom i jego partii - pozostanie wyspą wolności.

Kaczyński stwierdził również, że wolność nie jest dana raz na zawsze, a na świecie są przeciwnicy i wrogowie wolności, którzy "bardzo często o wolności mówią, a nawet często o niej krzyczą". To wszystko piękne i godne, ale tym, kto często o wolności mówi, a nawet krzyczy, jest właśnie Jarosław Kaczyński i jego partia. Zgodnie z hasłem PiS sprzed lat liczą się bowiem czyny, nie słowa. A w przypadku tych pierwszych, partia rządząca jest antytezą wolności.

Sejmowa twierdza PiS

Odgradzanie się od rzeczywistości i ludzi stało się niemal znakiem rozpoznawczym PiS. Zaczęło się od siedziby partii, jej matecznika. Od października 2017 roku otacza ją dwumetrowy płot, przed którym całodobową wartę pełni patrol policji. Ale Nowogrodzka zawsze była "szczelna" - drzwi do gabinetu prezesa były zamknięte nawet dla członków PiS, o dziennikarzach nie wspominając. Ale od czasu protestów, które spod Sejmu częściowo przeniosły się pod siedzibę partii, ogrodzenie i policjanci wspomagają Panią Basię, sekretarkę prezesa, w bronieniu dostępu do niego.

Twierdzą jest też Sejm. Dziennikarze, jako pośrednicy między politykami a społeczeństwem, nie powinni widzieć zbyt dużo, więc już na samym początku kadencji PiS rozpoczęło proces wypychania korespondentów z parlamentu. Proces ten przyspieszał i zwalniał, zależnie od poziomu społecznego oburzenia. Początkowo próbowano spędzić wszystkich dziennikarzy do jednego niewielkiego pomieszczenia, kontaktując się tylko z tymi politykami, którzy zechcą do nich przyjść. Później pojawiły się problemy z przepustkami do budynku, a fotografowie zaczęli obawiać się podpisywania pod zdjęciami własnym nazwiskiem. Bo wystarczyło, że jakiś polityk byłby niezadowolony z tego, jak wyszedł i fotograf mógł stracić akredytację.

Sejm obstawiano licznymi ściankami i parawanami. A to zastawiono okolice gabinetu marszałka banerem, wykonanym na jubileusz 550-lecia Parlamentaryzmu Rzeczypospolitej, a to zasłonięto kotarą i ścianami z dykty protestujące rodziny osób z niepełnosprawnościami, by nie zobaczyli ich goście Zgromadzenia Parlamentarnego NATO.

W czasie strajku nie wydawano też przepustek tym, którzy chcieli odwiedzić protestujących. I nie chodzi o ich rodziny czy znajomych, ale o osoby tak zasłużone, jak uczestniczka powstania warszawskiego Wanda Traczyk-Stawska czy szefowa Polskiej Akcji Humanitarnej Janina Ochojska. Marszałek Sejmu zdawał się obawiać się, że 90-letnia weteranka i Ochojska, sama będąca osobą niepełnosprawną, staną na czele rebelii. Szefowa PAH mówiła wówczas, że łatwiej niż do polskiego Sejmu było dostać się do oblężonego Sarajewa.

W ostatnim czasie Straż Marszałkowska przepędzała dziennikarzy także sprzed gabinetów Platformy Obywatelskiej, bo stała tam tablica z “układem Kaczyńskiego” (raz "zaaresztowana" przez ministra Marka Suskiego).

Naszych uniewinniać, innych ścigać

A skoro przy "układzie" jesteśmy… Na nagraniach ujawnionych przez "Gazetę Wyborczą" Jarosław Kaczyński zdradził swoje marzenie - "w pełni legalne, choć może się nie podobać w wielu środowiskach" - "by Instytut Lecha Kaczyńskiego stał się poważną konkurencją dla Fundacji Batorego". Prezes PiS chciałby, aby Instytut pamięci jego brata był ideowym przedsięwzięciem na kształt Fundacji Adenauera i stanowił "istotne zaplecze polskiego patriotyzmu i myśli państwowej". Marzenie oczywiście piękne, ale nie mające żadnego związku z rzeczywistością. Chyba, że poważną konkurencją dla Fundacji Batorego, pozarządowego giganta, można nazwać zamkniętą na cztery spusty izbę pamięci.

Według tego, co podaje strona internetowa, Instytut kolekcjonuje dane i pamiątki po Lechu Kaczyńskim, gromadzi też materiały odwołujące się do nieżyjącego prezydenta. Ponadto "bardzo ważną formą działalności" Instytutu mają być seminaria i wykłady, a nawet "ożywione dyskusje i występy artystyczne". Nieoficjalnie Instytut jest, a w każdym razie bywał, zaś miejscem spotkań kierownictwa PiS oraz Jarosława Kaczyńskiego z Andrzejem Dudą po ogłoszeniu go kandydatem na prezydenta.

Ze zdjęć wynika natomiast, że na ścianach wisi kilka zdjęć, gdzieś stoi popiersie, spotkań było kilkanaście, a ostatnie w 2016 roku. Gdy rozpoczęły się ekshumacje ofiar katastrofy smoleńskiej i wymieniano sarkofag pary prezydenckiej, ten, który nadkruszył się przy otwieraniu, trafił właśnie do Instytutu. Być może jest tam jeszcze wiele innych cennych eksponatów, ale nie można się o tym przekonać - zgodę na wstęp mają tylko osoby zatwierdzone przez prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Trudności z wejściem mają nawet media sprzyjające Zjednoczonej Prawicy.

Instytut im. Lecha KaczyńskiegoInstytut im. Lecha Kaczyńskiego iplk.pl

Oczywiście przychylne media są na uprzywilejowanej pozycji. W lutym prawicowy dziennikarz Wojciech Biedroń został skazany z artykułu 212 kodeksu karnego, dotyczącego zniesławienia.

§ 1. Kto pomawia inną osobę, grupę osób, instytucję, osobę prawną lub jednostkę organizacyjną niemającą osobowości prawnej o takie postępowanie lub właściwości, które mogą poniżyć ją w opinii publicznej lub narazić na utratę zaufania potrzebnego dla danego stanowiska, zawodu lub rodzaju działalności, podlega grzywnie albo karze ograniczenia wolności.
§ 2. Jeżeli sprawca dopuszcza się czynu określonego w § 1 za pomocą środków masowego komunikowania, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku.

Środowiska dziennikarskie od lat podnoszą, że artykuł ten należy znieść, bo jest narzędziem walki z wolnością słowa. Po wyroku w sprawie Biedronia prokurator generalny i minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro mówił, że może złożyć w tej sprawie kasację, bo "mamy do czynienia ze zderzeniem dobra i zła", "misji dziennikarskiej i człowieka, który sprawiedliwości zaprzeczał", a nawet deklarował, że jest gotów przygotować "rozwiązanie, które wprowadza dekryminalizację w tym zakresie".

Dokładnie pięć dni (!) po tym, jak Ziobro wypowiedział te słowa, Jarosław Kaczyński złożył doniesienie do prokuratury i domaga się, by z związku z publikacjami na temat spółki Srebrna dziennikarze "Gazety Wyborczej" byli ścigani z artykułu 212 kk. Prezes PiS nie zdecydował się na prywatny proces, ale chce, by śledczy uznali istnienie w tej sprawie interesu społecznego.

W rozmowie z reporterką "Wyborczej" wiceminister sprawiedliwości Michał Wójcik przekonywał, że to nie jest próba blokowania krytyki medialnej, a "interes publiczny przy tym przestępstwie to jest rzecz oczywista". - To jest podważanie zaufania do naszego lidera. To jest przekroczenie granic - mówił. Oczywiście, kiedy chodzi o prezesa PiS, nie ma mowy o żadnej wolności słowa.

Odgrodzeni od rzeczywistości

Inną wolnością, której nie lubi partia rządząca, jest wolność organizowania pokojowych zgromadzeń i uczestniczenia w nich, co zapisano zresztą w konstytucji. Choć może należałoby powiedzieć inaczej - lubi, ale tylko dla siebie. Gdy nowelizowano ustawę o zgromadzeniach, wprowadzono instytucję zgromadzeń cyklicznych - rezerwacji miejsca zgromadzenia na trzy lata. Cykliczna demonstracja ma pierwszeństwo przed wszystkimi innymi. Dodatkowo ograniczono możliwość kontrmanifestowania, wskazując, że drugie zgromadzenie musi być oddalone o co najmniej 100 metrów.

Nowelizację krytykowały m.in. Sąd Najwyższy, Rzecznik Praw Obywatelskich i OBWE, ale partia zapewniła sobie rezerwację na miesięcznice smoleńskie. Gdy jednak okazało się, że mimo wszystko ktoś ma czelność protestować, wzdłuż trasy pochodu ustawiano barierki, raz w miesiącu blokując Krakowskie Przedmieście na dwa dni.

Barierki wygradzające Krakowskie Przedmieście podczas miesięcznicy katastrofy smoleńskiej w lipcu 2017 r.Barierki wygradzające Krakowskie Przedmieście podczas miesięcznicy katastrofy smoleńskiej w lipcu 2017 r. Fot. Przemek Wierzchowski / Agencja Wyborcza.pl

Zgodnie z tą nowelizacją doszło do zatrzymań podczas Marszu Niepodległości w 2017 roku - zdaniem policji kontrmanifestanci stali zbyt blisko, a kiedy nie chcieli odejść, zostali zatrzymani. Bez podstawy prawnej, bez poinformowania o ich prawach i bez prawa do kontaktu z osobami z zewnątrz. Sąd w ostatnich dniach orzekł, że działania policji były "naganne i niedopuszczalne w świetle prawa". Jednocześnie nie udało się postawić zarzutów osobom, które podczas Marszu Niepodległości niosły transparenty nawołujące do nienawiści, choć ustalono ich tożsamość. Część z nich stwierdziła, że nie identyfikuje się z ideologią totalitarnych systemów, a banery i flagi, z którymi ich sfotografowano… nie były ich własnością. Taka to wolność.

To tylko garść przykładów, pewnie jest ich więcej. Jeśli partia, która mianuje się "partią wolności", tak bardzo tę wolność ogranicza, to kiedy mówi, że "będzie walczyć o wolność w internecie", należy się obawiać, że niebawem ten internet odłączy.

Zobacz wideo
Więcej o: