„A tymczasem w Brukseli...” – napisał na Twitterze szef Platformy, załączając zdjęcie, na którym siedzi obok przewodniczącego Rady Europejskiej. Powiedzieć, że na fotografii nie widać między oboma panami chemii, to nic nie powiedzieć. Fakt, że Schetyna upublicznił fotografię jednak nie dziwi. To manifestacja. Manifestacja siły i sprzyjającej politycznej koniunktury.
Ta ostatnia jest dla Koalicji Europejskiej w minionych tygodniach wyjątkowo dobra. I to pomimo histerii wokół karty LGBT+ i praw mniejszości seksualnych rozpętanej przez obóz władzy oraz sympatyzujących z nim środowisk i mediów. Prawo i Sprawiedliwość próbowało przejąć inicjatywę w dyskusji o wyborach europejskich i skierować ją na tory światopoglądowe, uciekając w ten sposób od bardzo niewygodnego i groźnego dla partii władzy tematu polexitu. Dzisiaj wydaje się jednak, że bitewny kurz powoli opada, a obraz, jaki się z niego wyłania, daleki jest od tego, na co liczył Jarosław Kaczyński.
Bo Koalicja Europejska nie padła pod ciosami wyreżyserowanego moralnego oburzenia polityków prawicy. Wręcz przeciwnie, ma się naprawdę dobrze. Dowodzą tego chociażby marcowe sondaże, wedle których zjednoczona opozycja idzie zazwyczaj łeb w łeb z PiS-em – dystans między partiami to, uśredniając, mniej więcej 2 pkt proc. na korzyść rządzących, ale już w dwóch badaniach w tym miesiącu to Koalicja Europejska była górą.
Gołym okiem widać, że zbudowanie wspólnego opozycyjnego bloku i ułożenie list do Parlamentu Europejskiego dodało Schetynie wiatru w żagle. Do tego stopnia, że włączył się do prowadzonej na łamach europejskich dzienników debaty politycznych liderów Starego Kontynentu – prezydenta Francji Emmanuela Macrona i szefowej CDU Annegret Kramp-Karrenbauer. W swoim tekście, który opublikowały czołowe europejskie dzienniki, zapewnił m.in. że Koalicja Europejska jest w stanie odsunąć PiS od władzy, a kiedy już to zrobi, odbuduje pozycję Polski w Unii Europejskiej. „Przewodzę polskiej, zjednoczonej opozycji. Przywrócimy nasz kraj do Europy” – zatytułował artykuł brytyjski „The Guardian”.
Święto niepodległości w Łodzi. 2018 rok MARCIN STĘPIEŃ
Humor Schetyny dodatkowo poprawia wspomniane już ułożenie list Koalicji do europarlamentu. Nie lada sztuka, bo pogodzić trzeba było aż pięć różnych środowisk. Chociaż tak naprawdę trzy, bo Nowoczesna i Zieloni zostali zmarginalizowani tak bardzo jak było to możliwe. O ile w przypadku tych ostatnich nie może to dziwić, o tyle mająca kilkanaście szabel w Sejmie Nowoczesna nie otrzymała od Schetyny choćby jednej "jedynki" na europarlamentarnych listach.
W kształcie list w oczy rzuciło się coś jeszcze – brak lub marginalizacja ludzi (mniej lub bardziej) kojarzonych z Tuskiem. Odległe miejsca dostali m.in.: Michał Boni (piąte w Warszawie), Danuta Huebner (czwarte w Warszawie) czy Jarosław Wałęsa (dziesiąte na Pomorzu). Miejsca zabrakło za to dla Bogdana Zdrojewskiego, Julii Pitery, Agnieszki Kozłowskiej-Rajewicz i Barbary Kudryckiej.
W PO takie potraktowanie zasłużonych europosłów wywołało niemałe poruszenie, zwłaszcza, że na listach znaleźli się polityczni debiutanci i celebryci (Tomasz Frankowski otwiera listę Koalicji na Podlasiu, a Janina Ochojska na Dolnym Śląsku) oraz zaufani ludzie Schetyny (Andrzej Halicki z "dwójką" w Warszawie, Jarosław Duda z "dwójką" na Dolnym Śląsku i Opolu, Marcin Bosacki z "siódemką" w Wielkopolsce, Jacek Protas z "dziesiątką" na Podlasiu oraz Warmii i Mazurach). Poza tym, Schetyna na czele list Koalicji postawił na znane twarze i głośne polityczne nazwiska (Radosław Sikorski na Kujawach i Pomorzu, Ewa Kopacz w Wielkopolsce, Jerzy Buzek na Śląsku, Włodzimierz Cimoszewicz w Warszawie, Marek Belka w Łódzkiem), które mają zmobilizować opozycyjny elektorat i zapewnić zwycięstwo nad Zjednoczoną Prawicą.
W przyrodzie wszystko wychodzi na zero. W polityce również. Skoro zatem u Schetyny nastała hossa, to u Tuska musiały nadejść dni chude. Na początku marca Wirtualna Polska opublikowała sondaż prezydencki (badanie na panelu Ariadna), w którym Tusk znacząco przegrywa z Andrzejem Dudą. Reelekcji urzędującej głowy państwa chciałoby 34 proc. Polaków, podczas gdy na szefa Rady Europejskiej swój głos oddałby ledwie co piąty badany. Tak znacząco z Dudą były premier nie przegrywał od dawna.
Humoru Tuska na pewno nie poprawił opublikowany w połowie marca sondaż IBRiS, pokazujący zaufanie do polityków. „Prezydent Europy” znalazł się tutaj dopiero na czwartym miejscu (38,4 proc.), ustępując nie tylko Dudzie (46,4 proc.), ale również Mateuszowi Morawieckiemu (41,7 proc.) i Władysławowi Kosiniakowi-Kamyszowi (40,6 proc.). Wygląda więc na to, że znacznie mocniejsze zaangażowanie Tuska w krajową politykę na razie nie przyniosło oczekiwanych efektów.
Donald Tusk Fot. Marcin Stępień / Agencja Wyborcza.pl
Oczywiście sondaże bywają złudne i najważniejszy jest ten ostateczny – w dniu wyborów. Tyle że Tusk poniósł też taktyczne straty na krajowej politycznej szachownicy. Osłabnięcie w ostatnich tygodniach Wiosny Biedronia – w marcowych sondażach partia tylko raz przekroczyła poziom 10 proc. – z pewnością nie jest mu na rękę. Ugrupowanie byłego prezydenta Słupska szachowało Schetynę i zagrażało jego bezapelacyjnej dominacji w obozie opozycyjnym. Dzisiaj wydaje się, że najgorsze ze strony Wiosny i Schetyna, i Koalicja Europejska mają już za sobą. Pytanie, czy Biedroń i spółka zdołają odwrócić niekorzystny trend.
Dobra koniunktura dla Koalicji Europejskiej wytrąca też Tuskowi z ręki drugą atutową kartę – Ruch 4 Czerwca, o którym rozpisywały się media w minionych tygodniach. Miał powstać po wyborach europejskich i utorować Tuskowi drogę do powrotu na białym koniu do polskiej polityki. Silna Koalicja Europejska – zwłaszcza w przypadku zwycięstwa w eurowyborach – puszcza ten plan z dymem już na starcie. Tusk forsujący Ruch 4 Czerwca jako alternatywę bądź uzupełnienie dla mocnej Koalicji Europejskiej sam przypnie sobie łatkę skrytobójcy i mąciwody.
Na niecałe dwa miesiące przed wyborami do Parlamentu Europejskiego szala zwycięstwa przechyla się więc wyraźnie w stronę Schetyny. Jeśli Koalicja Europejska zwycięży 26 maja, przewodniczący Platformy uzyska olbrzymi handicap przed jesiennymi wyborami do Sejmu i Senatu. Jego pozycja w obozie opozycji stanie się niekwestionowana, a na powrót Tuska nikt nie będzie wówczas czekać. Zmaleje także ryzyko ze strony Ruchu 4 Czerwca, który nawet jeśli powstanie, to raczej wyłącznie w celach symbolicznych.
Gdyby Schetynie i Koalicji Europejskiej powiodło się także w wyborach parlamentarnych, sytuacja Tuska z ciężkiej stałaby się beznadziejna. Jego ewentualny powrót do polskiej polityki zależałby w zasadzie od łaski bądź niełaski Schetyny. Nawet gdyby został wspólnym kandydatem opozycji na prezydenta Polski, jego pole manewru byłoby niewielkie, bo wszystkie sznurki w swoim ręku trzymałby Schetyna.
Grzegorz Schetyna i Donald Tusk. Zdjęcie z marca 2011 roku Fot. Kuba Atys Agencja Wyborcza.pl
Sytuacja zmieniłaby się o 180 stopni, gdyby pod koniec maja to Zjednoczona Prawica wyszła zwycięsko z batalii o europarlament. Wówczas obóz władzy byłby także zdecydowanym faworytem w wyścigu po władzę w kraju. W takim scenariuszu stworzony pod auspicjami Tuska Ruch 4 Czerwca pełniłby rolę odwodów dla osłabionej po porażce Koalicji Europejskiej a w bezpośredniej rywalizacji Tuska ze Schetyną stanowił kluczowy atutu w rękach tego pierwszego. Atutu, który mógłby posłużyć np. wymuszeniu dobrych miejsc dla ludzi byłego premiera na listach do Sejmu i Senatu.
O ile porażka w eurowyborach raczej nie oznaczałaby końca przywództwa Schetyny w Platformie i na opozycji, o tyle brak wygranej jesienią prawie na pewno przesądziłby o jego politycznym losie. Szef PO jest tego doskonale świadomy. – Nikt mi jednak nie pozwoli przegrać tych wyborów, następnych i prezydenckich. Nikt mi nie da następnej szansy – stwierdził niedawno w wywiadzie dla „Kultury Liberalnej”.
Porażka bądź podwójna porażka Schetyny i kierowanej przez niego Koalicji nie osłabiłaby jednak Tuska. Co prawda ciężko byłoby budować na kolejnych przegranych, ale wówczas zyskałby status ostatniej nadziei opozycji. Mitycznego księcia na białym koniu, który mógłby wjechać na nim do Polski i zatrzymać PiS. Pytanie, czy Tusk zdecydowałby się to zrobić. Odpowiedzialność za kraj to jedno, ale przecież nie od dziś wiadomo, że nauczony prezydencką porażką z 2005 roku Tusk lubi toczyć tylko te batalie, w których wygraną ma niemal pewną już na starcie.