Andruszkiewicz mówi, że ktoś go śledzi. "Jeździły za mną dwa nieoznakowane samochody"

Wiceminister Adam Andruszkiewicz poinformował, że może być śledzony. Pisał, że w piątek dwa samochody 'jeździły za nim wszędzie", a nieznany mężczyzna robił mu zdjęcia. "Wokół naszego Ministerstwa mogą aktywne być obce służby" - ostrzega.
Zobacz wideo

Wiceminister cyfryzacji Adam Andruszkiewicz powiadomił policję o tym, że może być śledzony. W piątek opisał sprawę na Facebooku. 

"Dziś w czasie pracy, kiedy poruszałem się po Warszawie, śledziły mnie 2 nieoznakowane, prywatne samochody (niebieski VW Bora oraz niebieska Skoda kombi)" - czytamy w jego wpisie. Andruszkiewicz opisuje, że samochody "jeździły za nim wszędzie, zatrzymywały się, goniły kiedy wyjechał z Sejmu". 

Nie mając pojęcia, kto mnie ściga i w jakim celu to robi - postanowiłem pojechać na komisariat i przekazać sprawę policji. W czasie mojej rozmowy z policjantami pod komisariatem, jeden z mężczyzn z daleka robił mi zdjęcia.

- napisał. Ocenił, że to "nie jest normalna sytuacja", a wokół ministerstwa "mogą aktywne być obce służby". Napisał także, że "wielokrotnie otrzymuje pogróżki, a nawet życzenia śmierci". "Nie wiem kto i w jakim celu mnie śledzi, robi zdjęcia, rejestruje gdzie mieszkam. Ale godzi to bardzo mocno w poczucie mojego bezpieczeństwa i dlatego poprosiłem policję o wyjaśnienie sprawy" - napisał i poprosił o wsparcie osób, które obserwują go na Facebooku.

Narodowiec w rządzie PiS

Andruszkiewicz wywodzi się ze środowiska nacjonalistycznego, w 2015 roku wybrano go na posła z listy Kukiz'15, później opuścił ugrupowanie. W grudniu ubiegłego roku został powołany na sekretarza stanu w Ministerstwie Cyfryzacji.

Przed karierą parlamentarną i rządową, Andruszkiewicz działał w Ruchu Narodowym i Młodzieży Wszechpolskiej. W lutym dziennikarze "Superwizjera" TVN opisali, że dotarli do dokumentów i świadków obciążających Adama Andruszkiewicza ws. podrabiania podpisów na listach poparcia Młodzieży Wszechpolskiej w wyborach samorządowych w 2014. Sprawę bada prokuratura, jednak TVN24 informowało, że śledczy, którzy zdobyli dowody ws. fałszowania podpisów zostali przeniesieni do innej prokuratury.

Wiceminister zapewniał, że "nigdy nie fałszował ani nie kazał fałszować podpisów, a rzekome oskarżenie przez jednego z podejrzanych jest nieprawdziwe.

Więcej o: