To jest Miś na skalę naszych możliwości. Koalicja Europejska płaci wysoką cenę za jedność [ANALIZA]

Koalicja Europejska mogła ułożyć mocniejsze listy do Parlamentu Europejskiego. A nawet więcej - powinna była ułożyć mocniejsze listy. Dlaczego więc tego nie zrobiła? Bo taka właśnie jest cena za budowę szerokiego bloku antyPiS.
Zobacz wideo

- Wiwatom nie było końca - ironicznie stwierdził Grzegorz Schetyna w TOK FM. Wymowna reakcja na pytanie Jacka Żakowskiego o to, jak politycy Platformy Obywatelskiej przyjęli kształt list Koalicji Europejskiej do europarlamentu. Obsadę czołowych miejsc na listach opisał Andrzej Stankiewicz z Onetu. Jak zapewnia w swoim tekście, "jedynki" i "dwójki" nie ulegną już zmianom.

Jeśli scenariusz opisany przez Onet się potwierdzi, na "jedynkach" znajdą się takie tuzy polskiej polityki jak Włodzimierz Cimoszewicz (Warszawa), Jerzy Buzek (Śląsk), Marek Belka (Łódzkie), Ewa Kopacz (Wielkopolska) czy Radosław Sikorski (Kujawsko-Pomorskie). Z drugiej strony, listy otwierać będą także politycy, najdelikatniej rzecz ujmując, mniej popularni: Jarosław Kalinowski (Mazowsze), Krzysztof Hetman (Lubelszczyzna), Czesław Siekierski (Podkarpacie) czy Bogusław Liberadzki (Zachodniopomorskie - Lubuskie). Wreszcie są również niezwiązani dotąd z polityką: Janina Ochojska (Dolnośląskie - Opolskie) oraz Tomasz Frankowski (Podlaskie - Warmińsko-Mazurskie).

Analizując na gorąco, płynie z tego kilka wniosków. Oto one.

Po pierwsze, Koalicja Europejska nie wykorzystała swojego potencjału kadrowego. Nie rzuciła na stół wszystkiego, co miała najlepsze. A do dyspozycji miała niemal każdego po opozycyjnej stronie barykady, bo kto oparłby się pokusie ratowania Polski od PiS-u i to za kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie? Tymczasem na czołowych miejscach nie ma ani Bronisława Komorowskiego (czego by o nim i jego prezydenturze nie mówić, wystawiony w odpowiednim okręgu mógłby zrobić naprawdę świetny wynik), ani Władysława Frasyniuka (na pierwszy rzut oka wydawałby się o wiele odpowiedniejszym kandydatem na Dolnym Śląsku od Janiny Ochojskiej), ani Władysława Kosiniaka-Kamysza (dziwi, że PSL nie skorzystało ze swojego największego atutu, nawet jeśli ich prezes miałby tylko i aż "pociągnąć" listę, żeby nie objąć później mandatu; PiS nie miało takich oporów i do gry posłało swoich ministrów czy rzeczniczki).

To zastanawiające o tyle, że Zjednoczona Prawica karty na stół wyłożyła znacznie wcześniej, zostawiając duże pole do manewru Schetynie i spółce. Liderzy Koalicji Europejskiej wiedzieli, kto (i z jakim potencjałem wyborczym) gdzie wystartuje, a mimo tego nie wykorzystali wszystkich słabości list "dobrej zmiany". Sami też nie ustrzeli się błędów (?) układając własne listy.

Po drugie, nawiązując niejako do tego, co powyżej, niektóre decyzje personalne i taktyczne naprawdę trudno zrozumieć. Jako pierwsza przychodzi do głowy kandydatura Tomasza Frankowskiego w okręgu Podlasko - Warmińsko-Mazurskim. Rozumiem, że to były piłkarz, były reprezentant kraju, człowiek z Białegostoku. Ale w polityce persona zupełnie anonimowa, a nawet jeśli chodzi o rozpoznawalność mniej znana od np. Otylii Jędrzejczak, która pięć lat temu poniosła spektakularną klęskę, startując z komitetu PO. Z drugiej strony, to i tak lepiej niż wystawienie na Warmii i Mazurach - regionie o największym bezrobociu w kraju - Henryki Bochniarz, ikony polskiego kapitalizmu.

Inne decyzje dotyczące "jedynek", wymuszone rzecz jasna uzgodnienia koalicyjnymi, również nie zwiastują sukcesów: Bogusław Liberadzki w Zachodniopomorskim - Lubuskim (po drugiej stronie barykady szef MSWiA Joachim Brudziński, jeden z liderów Zjednoczonej Prawicy); Jarosław Kalinowski na Mazowszu (przeciwko jednemu z najbardziej rozpoznawalnych polityków obozu władzy, wicemarszałkowi Senatu Adamowi Bielanowi); Czesław Siekierski na Podkarpaciu (jego vis-à-vis Tomasz Poręba przed pięcioma laty otrzymał ponad czterokrotnie lepszy wynik do Parlamentu Europejskiego). Nawet przerzucenie Ewy Kopacz z Warszawy na odcinek wielkopolski budzi pewne zdziwienie. W końcu nie każdy polityk zdobywa w stolicy ponad 230 tys. głosów. Ale gdyby nie to, Włodzimierz Cimoszewicz odesłałby Grzegorza Schetynę do domu z jego propozycją startu w eurowyborach.

Po trzecie, konsekwencje ułożenia tych list mogą być bardzo poważne. Nie tyle nawet dla samej Koalicji Europejskiej, co przede wszystkim dla Grzegorza Schetyny i Platformy Obywatelskiej. To oni, jako liderzy opozycyjnego projektu, będą bowiem rozliczani z jego sukcesu bądź porażki. Już dzisiaj w Platformie wrze z powodu kształtu list. Partia oddała po trzy "jedynki" SLD i PSL, a na dwóch z pozostałych siedmiu obsadziła osoby niezwiązane z partią (Frankowski i Ochojska). Na czołowych miejscach nie ma też zdecydowanej większości obecnych europosłów Platformy, którzy czują się zmarginalizowani i zdradzeni. Dodatkowo w Łodzi, czyli jednym z ważniejszych dla Platformy miejsc na politycznej mapie Polski, w pierwszej dwójce na liście nie ma żadnego polityka PO. Jeśli ta ryzykowna układanka ostatecznie przyniesie (choćby minimalny) sukces, zapewne wszyscy zapomną o powyższych problemach. Jeśli jednak majowe wybory zakończą się porażką Koalicji, problemy i niesnaski wrócą ze zdwojoną siłą.

Wreszcie po czwarte, patrząc na kształt czołowych miejsc na listach można odnieść wrażenie, że zostały one ułożone przede wszystkim z myślą o... jesiennych wyborach parlamentarnych. Tak, żeby nikogo nie urazić, nikogo nie zniechęcić, nie popsuć atmosfery w Koalicji. Słowem, zrobić wszystko tak, żeby współpraca przed eurowyborami była jak najlepszym punktem wyjścia do wyborów krajowych, które będą grą o najwyższą stawkę. To dlatego Platforma ustąpiła partnerom bardziej, niż można było przypuszczać. To dlatego sama zaryzykowała najbardziej. To jest cena wielkiego opozycyjnego sojuszu.

Widać to zresztą po wypowiedziach Grzegorza Schetyny. Przewodniczący Platformy przekonuje, że "każdego partnera trzeba traktować podmiotowo i z szacunkiem", bo "tylko wtedy ta koalicja ma sens". - Wierzę, że to będą naprawdę dobre listy. (…) Dzisiaj musimy sobie zaufać, pokazać, że potrafimy to zrobić. Wierzę, że PO jest mądrą partią i wie, o co toczy się gra - tłumaczył na antenie TOK FM. A gra toczy się o wszystko. Dla obu stron.

Zobacz wideo
Więcej o: