Gej i lesbijka, czyli wrogowie ludu. PiS straszy Polaków LGBT, ale to Koalicja Europejska jest celem ataku Kaczyńskiego [ANALIZA]

Kiedy wszystkie strony sporu licytują się na jak najbogatszą ofertę socjalną, trzeba wyróżnić się z tłumu. Prawo i Sprawiedliwość wybrało sprawdzony w przeszłości sposób - wskazanie wyborcom wspólnego wroga. I tak zagrożeniem dla Polaków zostało środowisko LGBT.
Zobacz wideo

"Są tylko dwie rzeczy, które jednoczą ludzi: strach i interes" - mawiał Napoleon. Podobnie świat zdaje się postrzegać PiS. W ofercie "dobrej zmiany" interes reprezentuje przedstawiona niedawno Polakom "piątka Kaczyńskiego"; strach - potężne homolobby, którego celem, według prezesa PiS-u, jest (a jakże!) zniszczenie polskiej rodziny. Mieszanka tych dwóch czynników - interesu i strachu - ma zapewnić Nowogrodzkiej podwójne zwycięstwo wyborcze w 2019 roku.

Fakty, mity i prezes

- Mówimy "nie" atakowi na dzieci. Nie damy się zastraszyć. Będziemy bronić polskie rodziny - zapewniał Polaków podczas konwencji regionalnej PiS-u w Rzeszowie prezes Jarosław Kaczyński. - Polscy rodzice mają prawo do wychowywania własnych dzieci, to jest podstawowa funkcja rodziny i musimy jej bronić. I nie damy się zastraszyć różnymi kampaniami, będziemy bronić polskiej rodziny także w tych wyborach - podkreślił lider obozu "dobrej zmiany". Po drodze zdążył jeszcze zapewnić, że "tolerancja być musi, jest oczywistością, ale nie można mylić tolerancji z afirmacją, bo afirmacja to wsparcie, to zgoda, by jakieś zjawisko się rozszerzało".

Słowa prezesa PiS-u odnosiły się do podpisanej w połowie lutego przez prezydenta stolicy Rafała Trzaskowskiego Deklaracji LGBT+. Jednym z jej punktów jest "zapewnienie rzetelnej edukacji antydyskryminacyjnej i seksualnej we wszystkich warszawskich szkołach, zgodnej ze standardami Światowej Organizacji Zdrowia (WHO)".

Podpisany przez prezydenta Trzaskowskiego dokument stał się obiektem zmasowanej krytyki ze strony obozu władzy oraz sprzyjających mu środowisk i mediów. Naczelnymi zarzutami są m.in. te o "seksualizacji dzieci" w szkołach czy "lekcjach masturbacji" dla najmłodszych. To nieprawda. Żeby się o tym przekonać wystarczy zajrzeć do źródłowego dokumentu WHO, zamiast polegać na rozprzestrzenianych w internecie miejskich legendach o tym, czego to aktywiści LGBT (skąd w ogóle pomysł, że to będzie ich rola?) nie zrobią z niewinnymi umysłami młodych Polaków.

Prezes Kaczyński tego minimalnego trudu najwyraźniej nie podjął. Albo podjąć nie chciał. Trudno się mu dziwić, strach i sensacja politycznie są znacznie użyteczniejsze niż fakty i merytoryczna dyskusja. I tak prezes nakreślił milionom Polaków obraz sytuacji. Sytuacji dziejowego zagrożenia, które raz na zawsze zmieni (wypaczy!) ich ukochane pociechy.

Groźny wróg zawsze w cenie

Lider obozu władzy swoich słów nie wygłosił przez przypadek. Tak samo jak przypadkiem nie była i nie jest wciąż trwająca medialno-polityczna ofensywa, wymierzona w prezydenta Trzaskowskiego i Koalicję Europejską, czyli tych, którzy zdaniem rządzących chcą deprawować polskie dzieci. Tylko jedno nie zależało w tej sytuacji od Nowogrodzkiej - "wypłynięcie" tematu. Patrząc bez emocji i z perspektywy marketingu politycznego - podpisując kartę LGBT+ stołeczny ratusz zrobił PiS-owi wielki prezent i to w sytuacji, gdy PiS najbardziej go potrzebowało (tuż po klęsce konferencji bliskowschodniej i już w trakcie odnowionego konfliktu dyplomatycznego z Izraelem; ponadto w momencie, gdy debata publiczna skupiała się na "taśmach Kaczyńskiego").

Oczywiście można zadać pytanie: czy prezydent Trzaskowski i jego otoczenie spodziewali się, jakie wywoła to konsekwencje. Nie to jest jednak najważniejsze. Mając w perspektywie zbliżające się dużymi krokami wybory do europarlamentu najważniejsze jest, że rządzący otrzymali okazję do przejęcia inicjatywy, wypracowania i puszczenia w świat swojej narracji, zepchnięcia przeciwników do defensywy.

Prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski podczas podpisania Warszawskiej Deklaracji LGBT+Prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski podczas podpisania Warszawskiej Deklaracji LGBT+ DAWID ZUCHOWICZ

Bo Platforma Obywatelska, a być może nawet cała Koalicja Europejska, znalazły się w defensywie. Od dobrych kilku dni każdy polityk Platformy musi publicznie zapewniać, że jego partia nie chce uczyć czterolatków masturbacji i seksualizować dzieci, kiedy tylko te przekroczą próg szkoły podstawowej. A skoro już raz zaczęli się tłumaczyć, są na przegranej pozycji. Wiadomo, tylko winny się tłumaczy.

Sytuacja do złudzenia przypomina to, co obserwowaliśmy jesienią 2015 roku. Był finisz kampanii parlamentarnej. Rządząca wówczas koalicja PO-PSL zgodziła się zaangażować w unijną pomoc dla uchodźców z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu (w dwa lata do naszego kraju miały trafić dwa tysiące uchodźców). PiS błyskawicznie to wykorzystało, wskazując nowego wroga i historyczne zagrożenie. Także wtedy prym wiódł w tym prezes Kaczyński, perorując z mównicy sejmowej o 54 strefach szariatu w Szwecji, zamienianych na toalety kościołach we Włoszech czy "nieustannych awanturach" we Francji (prawdziwość wszystkich przytoczonych przez prezesa PiS-u przykładów została szybko podważona).

Miesiąc później na spotkaniu z wyborcami w Makowie Mazowieckim przekonywał, że uchodźcy są nosicielami "chorób bardzo niebezpiecznych i dawno niewidzianych w Europie". - Różnego rodzaju pasożyty, pierwotniaki, które nie są groźne w organizmach tych ludzi, a mogą tutaj być groźne. To nie oznacza, żeby kogoś dyskryminować, ale sprawdzić trzeba - straszył były premier.

Brzmi znajomo, prawda? W tym politycznym równaniu w miejsce uchodźców dzisiaj wystarczy podstawić gejów i lesbijki, a wynik pozostanie bez zmian. Polska stająca naprzeciw epokowego zagrożenia i PiS jako rycerz na białym koniu, który jako jedyny może ochronić Polaków, polskość, rodzime wartości, tradycję i kulturę. Do tego opozycja jako ci, którzy chcą zguby Polski i krzywdy Polaków. Polaryzacja "my - oni" w rękach PiS-u zawsze była sprawnie wykorzystywanym narzędziem kreowania polityki. Przecież przed uchodźcami były peerelowskie służby i mityczny front medialny, a już w tej kadencji - Unia Europejska (ze swoimi zgniłymi elitami), która chciała narzucać Polsce, jak ta może urządzać własne państwo i mówić Polakom, jak ci mogą żyć.

Prezes PiS Jarosław Kaczyński w otoczeniu partyjnych podwładnych. Sejm, 16 stycznia 2019Prezes PiS Jarosław Kaczyński w otoczeniu partyjnych podwładnych. Sejm, 16 stycznia 2019 Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.pl

Cel takiego zabiegu jest prosty. W wyborach do Parlamentu Europejskiego frekwencja jest zawsze istotnie niższa niż w wyborach prezydenckich i parlamentarnych. 26 maja prawdopodobnie i tak będzie rekordowa, podobnie jak jesienią ubiegłego roku w wyborach samorządowych, ale poziomu elekcji prezydenckich i parlamentarnych prawie na pewno nie osiągnie. Do urn pójdą najbardziej zmobilizowani wyborcy. Słowem, najtwardszy elektorat każdej partii lub koalicji. Straszenie potężnym homolobby, dybiącym na niewinność polskich dzieci, to dla PiS-u gwarancja, że najwierniejsi z wiernych, co do jednego, stawią się na głosowaniu. A to poważnie zwiększy szanse na pokonanie Koalicji Europejskiej.

Remedium na polexit

Narracja o "seksualizacji polskich dzieci" to również wymarzone remedium na opowieść Koalicji Europejskiej o polexicie, do którego PiS - jej zdaniem - pchało i pcha Polskę od momentu objęcia władzy. Partia Kaczyńskiego miała się czego obawiać. W wyborach samorządowych to właśnie polexit był jednym z głównych czynników, które zapewniły opozycji olbrzymi wzrost frekwencji wśród jej elektoratu. Efekt? Klęska w metropoliach, dużych miastach, a nawet miastach powiatowych.

Już po wyborach samorządowych PiS próbowało złagodzić swoją politykę i postawić na "ciepłą wodę w kranie", ale mimo tego nie było w stanie uciec od zarzutu wyprowadzania Polski z Unii. Po drodze wciąż za wiele było dyplomatycznych wpadek i godnościowego wzmożenia w polityce zagranicznej. Przykładów nie trzeba szukać daleko - lutowa konferencja bliskowschodnia w Warszawie, która zakończyła się spektakularną katastrofą dyplomatyczno-wizerunkową.

Parlament Europejski - sala obrad plenarnychParlament Europejski - sala obrad plenarnych TOMASZ WASZCZUK

Teraz to PiS jest w natarciu, to PiS rzuca oskarżenia pod adresem opozycji. Chociaż wydawało się, że do wyborów europejskich Koalicja Europejska dzięki polexitowi będzie mieć ułatwione zadanie, nagle sama musi się tłumaczyć. Co prawda kwestia "seksualizacji dzieci" nie ma nic wspólnego z Unią Europejską, ale to rzecz drugo- albo nawet trzeciorzędna. W tej kampanii żadna ze stron nie stawia na przekaz europejski. Wybory do europarlamentu stały się przetarciem przed decydującym starciem o dominację w Sejmie i Senacie, które odbędzie się jesienią. A skoro tak, to i programy, i narracje są typowe dla wyborów krajowych.

Klinem w Koalicję

Najważniejsze w graniu strachem przed środowiskiem LGBT może jednak okazać się coś zupełnie innego. Podgrzewając i ciągnąc ten temat, PiS świadomie gra na podział w szeregach Koalicji Europejskiej. Nie trzeba być wielkim znawcą polityki, żeby zauważyć, że w szerokim bloku, który zbudował wokół siebie Grzegorz Schetyna nie ma jednomyślności programowej (niedawno pisaliśmy zresztą o tym na łamach Gazeta.pl). A już zwłaszcza w tak niewygodnym dla polskich polityków temacie, jak prawa i wolności mniejszości seksualnych.

PiS doskonale o tym wie. Grając tematem Deklaracji LGBT+ i atakując tak Rafała Trzaskowskiego, jak i całą Platformę Obywatelską, zmusza pozostałych członków Koalicji Europejskiej do zajęcia stanowiska w tej sprawie. Skoro nie ma w tej kwestii jednomyślności programowej, to i stanowiska poszczególnych partii będą się poważnie różnić. Im więcej tych różnic i im mocniej będą wyrażane, tym lepiej dla PiS-u.

Jeśli nawet nie dojdzie do rozbicia Koalicji Europejskiej, może uda się wyjąć procent, dwa albo trzy ich elektoratu. Paradoksalnie, obóz władzy gra tutaj na elektorat centrowy i centroprawicowy, czyli dawnych (wciąż obecnych?) wyborców Platformy i PSL. To wyborcy, którym nie podoba się skręt w lewo PO i całej Koalicji Europejskiej. Tyle że ten skręt jest strategicznie konieczny, żeby zneutralizować zagrożenie ze strony lewicowo-socjalnej Wiosny Biedronia. Schetyna i spółka próbują więc zjeść ciasto i mieć ciastko. Jeśli jednak PiS-owi dopnie swego, opozycja może się tym ciastkiem udławić.

Zobacz wideo
Więcej o: