ALEKSANDRA DULKIEWICZ: Sama myślę o tym coraz więcej, ale wolę słowo "dziedzictwo" niż "testament".
To przede wszystkim myśl pana prezydenta, myśl i wizja Gdańska (a szerzej także całej Polski). Gdańska otwartego, Gdańska solidarnych ludzi. Solidarnych rozumianych jako przyjaznych sobie, otwartych zarówno na siebie nawzajem, jak i na przyjezdnych. Gdańska, który nikogo nie zostawia samemu sobie. Także Gdańska, z którego jesteśmy dumni, który się rozwija, który ma wspaniałą historię, z której wyciągamy wnioski. Mówiąc z kolei o rozwoju, mamy na myśli dynamiczny rynek pracy, nowe inwestycje czy naszą dumę - stadion Bursztynowa Arena. Dla mnie dziedzictwo prezydenta Adamowicza to niezatrzymywanie się w rozwoju, tylko wprowadzenie - jak mawialiśmy w kampanii samorządowej - Gdańska z pierwszej ligi do ekstraklasy. I to nie tylko polskich, ale też europejskich miast. Taka jest nasza ambicja.
Szef napisał też książkę "Gdańsk jako wspólnota". To coś, czego bardzo potrzebujemy nie tylko w Gdańsku, ale w całej Polsce - budowania więzi międzyludzkich, skupiania się wokół idei, czegoś dobrego, czegoś, co zmienia i buduje. To jest też moje marzenie - żebyśmy potrafili być wspólnotą.
Nie widzę w tym koniunkturalizmu, bo wiem, że ten rok jest szalenie ważny dla Polski i dzisiaj nie dostrzegam innej formacji politycznej, która odpowiedzialnie mogłaby wokół siebie stworzyć szerokie porozumienie. To się zresztą stało w ostatnią niedzielę lutego, kiedy powstała Koalicja Europejska. W tym sensie tak, to jest realizacja myśli pana prezydenta Adamowicza, który bardzo chciał, żeby ten rok był rokiem przełomowym dla Polski. Nie tylko ze względów wyborczych, ale też ze względu na 30. rocznicę wyborów 4 czerwca 1989 roku, 20. rocznicę wejścia do NATO czy 15. rocznicę wejścia do Unii Europejskiej. To takie daty, które osadzają nas w bardzo konkretnym kontekście, a ten kontekst - naszej pozycji, naszego wspólnego sukcesu - jest dzisiaj mocno podawany w wątpliwość, jeśli nie negowany.
Mogę się tylko podpisać pod słowami pana redaktora. Myślę, że każdy powinien zacząć od siebie, bo na tym polega odpowiedzialność. Każdy - dziennikarze, nauczyciele, politycy, także Grzegorz Schetyna. Myślę, że polityków, którzy powinni myśleć o swojej większej odpowiedzialności, większej powinności, jest sporo.
Bardzo bym tego nie chciała. To, co wydarzyło się w Gdańsku przez ostatnie sześć tygodni, pokazuje, że śmierć pana prezydenta nie była bez sensu, nie była na marne. Miesiąc po ataku na prezydenta Adamowicza, 13 lutego, powiedziałam, że ta śmierć, ta tragedia mogła nas wewnętrznie bardzo podzielić, skłócić, wywołać ogromną agresję, ale stało się coś zupełnie przeciwnego. Bo zaczęliśmy być w stosunku do siebie lepsi, bardziej solidarni, bardziej zjednoczeni. Na pewno tak stało się u nas w Gdańsku, a docierają do mnie głosy, że także w innych miejscach Polski ta zmiana jest zauważalna.
W tym sensie jakiekolwiek porównywanie śmierci pana prezydenta do Smoleńska jest jak porównywanie wody z ogniem. Smoleńsk wywołał w nas coś zupełnie innego, został mocno politycznie wykorzystany. Wydaje mi się, że dzisiaj jesteśmy chyba trochę mądrzejsi.
Może ja jestem bardziej naiwna? (śmiech) Może bardziej widzę to wszystko z perspektywy Gdańska, gdzie mamy wiatr od morza i morze wietrzy nam głowy? Ale nie ukrywam, że rozmawiam z wieloma politykami, samorządowcami i wiem, co myślą, co czują na ten temat. Uważają, że przy okazji śmierci pana prezydenta najważniejsze było to, co wydarzyło się już po niej - gdy gdańszczanie i gdańszczanki pokazali, jak można tę tragedię przeżywać, jak można się żegnać. Teraz przed nami kolejny test, czyli odpowiedź na pytanie: co zrobimy z tym dziedzictwem?
Nadal są smutni. Codziennie to widzę - ludzie są smutni, przybici, mają łzy w oczach. Wielu z nich wspomina spotkania z połowy stycznia. Ale myślę, że staliśmy się bardziej odpowiedzialni.
Czwartkowa konferencja wyborcza Aleksandry Dulkiewicz MICHAŁ RYNIAK
Za to wszystko. Wielu z nas dostało także impuls do działania. Widać to chociażby po wyborach do rad dzielnic w Gdańsku, które odbędą się 24 marca. Tylko w jednej z dzielnic nie udało się zgłosić kandydatów. To bardzo duży sukces małej, lokalnej demokracji. Wielu ludzi wyciąga wnioski i ma w głowie słowa prezydenta Adamowicza: "Działajmy, bądźmy uważni, rozglądajmy się wkoło, pomyślmy, co możemy zrobić razem".
Namawia mnie pan na wróżenie ze szklanej kuli (śmiech). Odpowiedzialnością moją, moich współpracowników, ale też polskich polityków jest, żeby tym razem było inaczej. Ta śmierć mocno wszystkich dotknęła - była śmiercią publiczną i wydarzyła się w momencie, gdy wszyscy jesteśmy lepsi, bo dajemy coś z siebie na cel, który nas bardzo mocno jednoczy. W namacalny sposób dotknęło to naprawdę wielu ludzi. Mimo tego wierzę, że będzie trochę lepiej. Jeśli chociaż jedna osoba będzie lepsza, to już jest coś.
Kampanie wyborcze są trudne i bywają brutalne, więc naprawdę nie wiem, jak będzie. Ale myślę, że to taki moment, w którym wszyscy musimy spojrzeć w lustro, a nie pokazywać palcem jeden na drugiego, mówiąc: "To nie ja, to Ty!". Politycy są takimi samymi ludźmi jak wszyscy inni. Nie są z kosmosu, wywodzą się ze społeczeństwa. Im bardziej my jako obywatele będziemy "wychowywać" polityków, tym oni będą lepsi.
Ja czuję, że moim zadaniem jest doprowadzenie do tego, żebyśmy pamięć pana prezydenta przekuli w działanie. Takim działaniem jest chociażby wielkie obywatelskie i samorządowe święto wolności i solidarności, jakim będzie cykl wydarzeń wokół 4 czerwca. To będzie zebranie energii społecznej, które pokaże siłę prawdziwych obywateli. Siłę nie w sensie brutalnej walki, tylko dobra i tego, jak myślimy o naszym dobru wspólnym.
Pan przewodniczący zaprzeczał temu w ostatnim wywiadzie dla TVN24.
Nie wierzy pan za bardzo w polityków, panie redaktorze (śmiech).
A ja zawsze jestem optymistką.
Nie wiem, czy pan przewodniczący wróci do polskiej polityki, ale wydaje się, że - zresztą mówi o tym otwarcie - będzie wspierać, kibicować, uczestniczyć, patronować każdej inicjatywie, która pomoże naszą ojczyznę ponownie skierować na tory kraju demokratycznego, rządów prawa, mocno zakorzenionego w Europie. Na pewno Polska jest przedmiotem jego wielkiej troski. Myślę, że z perspektywy Brukseli i przebywania z przywódcami europejskich państw widzi, jak to, co zostało wypracowane przez ostatnie 30 lat - nasza pozycja państwa nowoczesnego, ale też ideowego - obraca się w pył. Wystąpienie Donalda Tuska w parlamencie ukraińskim w piątą rocznicę Majdanu bardzo mocno mówiło o tym, jak myśli nie tylko o Ukrainie, ale również o Gdańsku - bo do niego też się odnosił - Polsce czy Europie.
Mimo, że Donald Tusk jest dziadkiem czworga wnucząt, to nadal jest młodym politykiem. Myślę, że jest dla niego miejsce w polskiej polityce i wiele osób oczekuje jego powrotu. Ja też.
Rozmawiamy w przededniu wyborów na prezydenta Gdańska i to jest dziś mój główny cel. Kiedy najważniejszy gdańszczanin w Europie troszczy się o swoje rodzinne miasto, to miłe. Kiedy razem będziemy mogli się troszczyć o Polskę, to dobrze. Z przewodniczącym Tuskiem i prezydentem Trzaskowskim spotkaliśmy się ostatnio, żeby rozmawiać o 4 czerwca, ale o obchodach, a nie Ruchu 4 czerwca. Rozmawialiśmy o tym, jak czujemy, że powinny wyglądać te uroczystości, jaki efekt mają przynieść i po co chcemy to zrobić. Ja wiem, po co chcę to zrobić, Rafał Trzaskowski też wie i Donald Tusk również.
Chcemy pokazać, że Polacy w swojej większości są świadomymi obywatelami i umieją stanąć po stronie wartości. Dzisiaj tego nie widzimy. Właśnie po to urządzamy te obchody.
Kontakty mamy częste i dobre. Nie będę ukrywać, że poza szczytem kampanii wyborczej one zawsze były raczej dobre. Ale myślę, że Platforma sama stawia sobie dzisiaj pytanie o swoje zaangażowanie w naszym mieście i naszym regionie. Ja cieszę się z Koalicji Europejskiej, która została już zawiązana, bo to dobry prognostyk dla Polski na ten rok.
Na razie nigdzie się nie wybieram. Stowarzyszenie "Wszystko dla Gdańska" prężnie się rozwija. Działamy. W Platformie byłam od chwili jej powstania, ale kiedy PO zdecydowała, że nie poprze w wyborach prezydenta Adamowicza i wystawi przeciw niemu swojego kandydata, sytuacja była dla mnie jasna - stanęłam obok szefa.
Nie myślę o tym. Mówię bardzo szczerze. Najpierw chciałabym zostać prezydentem Gdańska. Od zabójstwa prezydenta Adamowicza minęło sześć tygodni, półtora miesiąca, a ten czas jest tak gęsty, obfitujący w tak różne wydarzenia, emocje i decyzje, które trzeba było podjąć, że naprawdę proszę mnie zwolnić z odpowiedzi na pytanie, co będzie dalej. Dzisiaj liczy się dla mnie tylko Gdańsk.
BARTOSZ BAŃKA
To będzie święto. Święto wolności i solidarności, święto oparte na dwóch filarach. Pierwszy to samorząd, który jest dziś w Polsce odbierany lepiej od polityków. To władza bliżej ludzi, czyli tam, gdzie widać konkretne działania i efekty. Samorządowcy czują też swoją powinność - edukacyjną, obywatelską, rozwojową.
Wyszedł z nią pan prezydent. Napisał list, którego nie zdążył już wysłać, ale który odczytałam dzień przed jego pogrzebem. Śmierć pana prezydenta dodatkowo wzmocniła wymowę tego listu. Czujemy się takim miejscem, które jak trzeba, to bierze sprawy w swoje ręce. Nieraz już to pokazaliśmy. Uważamy, że tak po prostu trzeba. Gdy organizowaliśmy obchody 30-lecia Trybunału Konstytucyjnego, to nie była żadna wielka kalkulacja z naszej strony. Szef tak postępował, bo uważał, że tak trzeba. Nie można instytucji konstytucyjnych, instytucji państwa traktować tak jak rząd Prawa i Sprawiedliwości. To kwestia propaństwowości, budowania silnego państwa i zaufania do jego instytucji. Pan prezydent przykładał do tego wielką wagę.
Drugim filarem będzie postawa obywatelska. Coś, co dziś bardzo mocno w Gdańsku propagujemy, chociażby poprzez zlecanie licznych zadań gminy organizacjom pozarządowym. Z drugiej strony, animację życia obywatelskiego i aktywności obywatelskiej prowadzi Europejskie Centrum Solidarności. Chcemy te dwa nurty połączyć przy okrągłym stole, podpisując deklarację wolności i solidarności, która wskaże to, co dla nas ważne. Czyli w jakim kierunku po 30 latach od pierwszych częściowo wolnych wyborów chcielibyśmy, żeby zmierzały i nasze małe ojczyzny, i nasza wielka ojczyzna - Rzeczpospolita Polska.
Będzie, oczywiście.
Nie lubię wykluczających słów, dzielenia, walki. Rozmawiamy pod koniec lutego, więc realnie do dnia uroczystości zostały trzy miesiące. O państwowych obchodach 4 czerwca ani widu, ani słychu, więc ktoś inny musi wziąć na siebie tę odpowiedzialność.
Tylko jak one zostały zorganizowane i jak wyglądały?
1 września na Westerplatte premier Morawiecki zapowiadał bardzo wyraźnie, że 11 listopada będzie dniem, gdy wszyscy razem, ramię w ramię będziemy świętować stulecie odzyskania niepodległości. Polski rząd nie wykorzystał swojej szansy. Co więcej, przy okazji Święta Niepodległości stał się zakładnikiem narodowców. Mamy z tym tu w Gdańsku kłopot, więc nie czekamy na awantury i bierzemy sprawy w swoje ręce.
Skądże. Zresztą chyba mam już nawet w teczce zaproszenia dla pana prezydenta, pana premiera, marszałków Sejmu i Senatu. Wszystkich ich zapraszamy 4 czerwca do Gdańska.
To prawda, wygląda problematycznie.
Ale to chyba dobrze? Myślę, że każdy minister kultury powinien cieszyć się, że ma instytucję, w której zadawane są pytania ważne dla kondycji naszego społeczeństwa. Powiem tak: na ten rok byt finansowy ECS jest zapewniony, dzięki wielkiemu solidarnościowemu zrywowi Polek i Polaków, Europejczyków i Europejek.
Zgadzam się, nie można. Na razie trwa wymiana korespondencji między panem premierem a mną i marszałkiem województwa Mieczysławem Strukiem. We trójkę jesteśmy współorganizatorami ECS, nie zamykamy się na rozmowę i dialog. Zobaczymy, co czas przyniesie.
MARTYNA NIEĆKO
Ale są niezgodne z ustawą, która reguluje działanie instytucji kultury, więc jak inaczej mieliśmy je nazwać?
Nie zmieniliśmy swojego poglądu na tę sprawę, ale to, że żądania ministerstwa były niezgodne z prawem, to szalenie ważny wątek, ponieważ od każdego urzędnika państwowego, a już zwłaszcza konstytucyjnego ministra i wicepremiera polskiego rządu, oczekuje się działań zgodnych z prawem. Tutaj znów muszę odnieść się do języka wartości. Wolność kultury jest wielką wartością i ja w to wierzę.
Tego nie wiem.
Wiem tyle, że dyrektor instytucji też ma pewną autonomię. Jest wybierany w konkursie, w którym przedstawia swoją wizję, a komisja konkursowa składa się ze wszystkich organizatorów danej instytucji. Na prośbę jednego z członków komisji - prof. Sławomira Cenckiewicza, który był członkiem komisji wyznaczonym przez ministra kultury - to przesłuchanie odbywało się publicznie, było transmitowane w internecie. Także każdy mógł je ocenić i wyrobić sobie zdanie. Mnie jest absolutnie obce podejście, które można streścić w zdaniu "Daję pieniądze, więc wymagam", a dzisiaj pan premier Gliński de facto tak właśnie mówi.
Dzięki bogu umowa założycielska, umowa o powołaniu ECS - m.in. dzięki mądrości wybitnego obrońcy w procesach politycznych mec. Jacka Taylora - jest tak skonstruowana, że przynajmniej na razie jest to niemożliwe.
Nie mam pojęcia. My z panem marszałkiem Strukiem na pewno nie odpuścimy niezależności funkcjonowania instytucji. Non possumus. Tej niezależności nie można kupić ani za trzy, ani za 10 milionów złotych.