Gronkiewicz-Waltz w rozmowie z "Dziennikiem. Gazetą Prawną" mówi m.in. o tym, że PiS nie dołuje w sondażach, choć w ostatnim czasie pojawiło się kilka poważnych problemów. Przypomniała, że partia rządząca ma około 25 proc. wiernych wyborców, którzy "przyjmą każde wytłumaczenie, nawet to, że pan Kujda współpracował z SB".
Dla twardego elektoratu PiS sprawy światopoglądowe są pierwszorzędne i nie zamierza głosować np. na obecną centrolewicę. Ja sama w 2002 roku głosowałam w II turze na Lecha Kaczyńskiego, a nie na Marka Balickiego, który wydawał mi się światopoglądowo za bardzo odległy, bo był już za bardzo "na lewo". Dziś tego żałuję, bo w ten sposób przyłożyłam się do tego, że bracia Kaczyńscy pozostali w wielkiej polityce
- przyznała była prezydent Warszawy.
Gronkiewicz-Waltz, która w latach 1992-2001 pełniła funkcję prezeski Narodowego Banku Polskiego, komentowała także sprawę wynagrodzeń w NBP. - Za mojej kadencji polityka była taka, że im trudniejszy departament, tym większe wynagrodzenia. Kadrowcy odnosili pensje do tych w tzw. średniej bankowości, a więc zgodnie z art. 66 ustawy o NBP. Chodziło o to, by nie było odpływu specjalistów z NBP do sektora komercyjnego. Na pewno nie było sytuacji, by specjalista od PR-u zarabiał więcej niż specjalista od ryzyka - zadeklarowała.
Dodała, że nie ma problemu z tym, żeby ujawnić jej zarobki z czasów pracy w NBP. - Jeśli coś ma być publiczne, niech będzie. Wydaje mi się, że jak odchodziłam z NBP zarabiałam ok. 40 tys. zł brutto. Do tego zdarzały się nagrody jubileuszowe - mówiła.
Jej zdaniem problem wizerunkowy prezesa Adama Glapińskiego polega na tym, że konieczna była ustawa, by zmusić go do ujawnienia pensji pracowników. - W dodatku ujawniona wczoraj tabela wynagrodzeń wydaje się nie do obrony. Widać tu wyraźnie uprzywilejowanie niektórych osób - oceniła Gronkiewicz-Waltz.