Ostatecznie doszło do spotkania Benajmina Netanjahu z premierami krajów Grupy Wyszehradzkiej: Czech, Słowacji i Węgier. Zabrakło Polski, która na znak protestu, odwołała zaplanowany wcześniej szczyt V4 w Jerozolimie. O całej otoczce wokół spotkania, a także obecnej pozycji Polski w europejskiej układance, opowiadał Gazeta.pl m.in. były ambasador RP w Kanadzie i rzecznik MSZ, w przeszłości dziennikarz "Gazety Wyborczej" Marcin Bosacki.
Marcin Bosacki, dyplomata, były rzecznik MSZ: Formalnie to kroki, które w jakimś stopniu uznają Jerozolimę, ale też nie do końca - żadne z tych państw nie przeniosło ambasady do tego miasta. Jest to bardziej proizraelski krok, niż ktokolwiek zrobił w Europie, ale mniejszy niż ten wykonany przez Stany Zjednoczone.
To, co uderza, to słabość naszej dyplomacji. Nigdy nie byliśmy tak zmarginalizowani w Grupie Wyszehradzkiej. Viktor Orban, do niedawna absolutnie na marginesie polityki europejskiej, nie tylko wbrew sugestiom Warszawy jednak pojawia się w Izraelu, ale też poucza Polskę. Mówił przecież, że "myśli, że byłoby lepiej, gdyby przyjechali na spotkanie".
Orban w ten sposób de facto przejął przewodnictwo w Grupie Wyszehradzkiej. Do 2015 roku Węgrzy "przyczepiali się" do polskiej dyplomacji, naszej pozycji międzynarodowej. To było widoczne we wszystkich posunięciach.
Cała sytuacja mniej mówi o jakichś wybitnych zdolnościach Orbana, choć trzeba mu oddać, że jest przebiegły, giętki i sprytny, a więcej o słabej pozycji międzynarodowej Polski.
Orban zdjął z siebie, czy próbuje zdjąć z siebie, taką łatkę antysemity, którą przyklejają mu niektórzy, także za sprawą jego często przypuszczanych ataków na Sorosa etc.
Z kolei premier Węgier dał Netanjahu po prostu fajny obrazek na koniec kampanii wyborczej, że Izrael ma przyjaciół w Europie, i to takich, którzy, choć powinni bronić Polski, mimo tego, co jej zrobiliśmy, przyjechali.
Odwołanie wizyty premiera miało miejsce po słowach Netanjahu, potem odwołano wizytę szefa MSZ po skandalicznych słowach Israela Kaca. Po tej wypowiedzi nie było innego wyjścia, nikt z Polski nie mógł pojechać do Izraela.
Tyle tylko, że PiS kompletnie się zakiwało w tej kwestii. Organizowanie szczytu bliskowschodniego, gdzie głównymi gwiazdorami były USA i Benjamin Netanjahu, to było obarczone kolosalnym ryzykiem. Poza graniem kartą antyirańską było zagrożenie, że zagrana zostanie karta antypolska.
Netanjahu to szef partii nacjonalistycznej, nieliczący się z cywilizowanymi regułami gry w polityce międzynarodowej. Ma jeden cel - wygrać wybory. Przecież jego przeciwnicy mówią wprost, że jeśli on przegra, to wsadzą go więzienia.
Robienie tej konferencji to było wręcz samobójstwo. PiS potrzebowało jak kania dżdżu sukcesu i władowało cały kraj na wizerunkową katastrofę. Cały ten pomysł, by V4 spotkała się w Izraelu, to też część kampanii wyborczej Netanjahu... Po co to było, to jakieś ciężkie szaleństwo.
Czy zrobił to na przykład Mike Pompeo? Gesty jednej, zresztą uroczej, pani ambasador, skierowane tylko do polskiej publiczności to nie polityka mocarstwa.
Oczywiście, dlatego powinniśmy oczekiwać od USA skutecznego, a nie symbolicznego nacisku na rząd Izraela. Netanjahu zależy wyłącznie na tym, by wygrać wybory, a nie uprawiać dyplomację. Zagrał antypolską kartą w Warszawie, później zrobił to jego minister.
Ten cały ciąg zdarzeń świadczy o jednym: dyplomacja w wydaniu obecnej władzy jest pozbawiona jakiejkolwiek strategii, jest chaotyczna. Nie wzięto pod uwagę, w pogoni za sukcesem, że coś takiego może się wydarzyć.
Było widać, za sprawą tweetów prezydenta Andrzeja Dudy, że były próby skłonienia partnerów z Grupy Wyszehradzkiej do solidarności z nami. Jeżeli nie mieliśmy pewności, co do zgody w tej materii, prezydent nie powinien otwarcie pisać o tym, że proponuje nowe miejsce spotkania, bo nie powinno ono odbyć się w Izraelu.
Ta sytuacja, która zaowocowała spotkaniami w Jerozolimie, pogłębia to wrażenie słabości międzynarodowej, zwłaszcza europejskiej, Polski.
Następnym elementem tej układanki z kampanii w Izraelu będą rozmowy z Netanjahu z Putinem. Zamyka nam się pewne kółko, to takie zapętlenie polityki PiS.
Dotychczasowi sojusznicy PiS w Europie i na Bliskim Wschodzie, Orban i Netanjahu, są przynajmniej sojusznikami, jeśli nie dobrymi przyjaciółmi Władimira Putina. To spotkanie Netanjahu-Putin to będzie kolejna odsłona ich męskiej przyjaźni i okazja do robienia kampanii.