W tygodniku "Sieci" opublikowano tekst Marka Pyzy i Marcina Wikły o Bartłomieju M., byłym rzeczniku MON, który w ostatnich dniach usłyszał zarzut powoływania się na wpływy w resorcie. Rozmówcy tygodnika opowiedzieli, jak wyglądała praca z M., a jego styl dziennikarze opisują jako "komunistyczny".
- Niczym pierwszy sekretarz z czasów słusznie minionych, rozparty wygodnie w swoim fotelu. Pod jego gabinetem ustawiały się kolejki interesantów, a on łaskawie decydował, kiedy i kogo przyjmie. To było żenujące, gdy wysocy szarżą wojskowi, nawet genera³owie, czekali na audiencję po kilka godzin. A gdy się już dostali do środka, to zdarzało się, że musieli jeszcze poczekać, aż pan rzecznik zje - opowiada "Sieciom" była pracownica MON.
Poza tym z relacji osób, które miały okazję poznać Bartłomieja M., wynika, że ten "uwielbia słodycze".
Czekoladki pochłaniał kilogramami. Pewnego dnia rozbolał go ząb. Wściekał się i wykrzykiwał, że jeśli będzie go dłużej boleć, to kogoś wyp... z roboty. Do szpitala wojskowego jechało z nim trzech pułkowników - opowiadają rozmówcy tygodnika.
Ich zdaniem M. to "zdemoralizowany typ", który przez dłuższy czas nie miał władzy w polityce, a gdy ostatecznie ją otrzymał, stał się "bardzo niebezpieczny". Były rzecznik MON miał być łasy też nie tylko na słodycze, ale też na pochwały i doceniał te osoby, które nie szczędziły mu pochlebstw.
Pracownicy MON nie ukrywają, że trudno im było zrozumieć, jak taka osoba mogła wkraść się w łaski Antoniego Macierewicza, ówczesnego ministra obrony narodowej. Macierewicz zresztą bardzo mocno broni³ swojego pupila, nawet po tym, jak władze PiS zdecydowały o wykluczeniu Bartłomieja M. z partii.