W internetowych komentarzach po konwencji Koalicji Obywatelskiej, jeden motyw powtarzał się szczególnie często: gdyby tylko zrealizowali to, o czym mówią, to Biedroń i lewica nie mieliby czego szukać. "No, właśnie, gdyby..." – kończyło się wiele z tych wpisów.
Ogłoszona na zakończenie konwencji Deklaracja Styczniowa naprawdę robi wrażenie. Znajdziemy w niej wiele obietnic, które z punktu widzenia Platformy, przedstawiającej się jako partia chadecka, nie budzą większych emocji:
Na tym jednak nie koniec. Bo jak na Platformę – idąc za słowami Katarzyny Lubnauer faktycznie należy dziś raczej mówić o Platformie i Inicjatywie Polskiej niż o Koalicji Obywatelskiej – są tam również postulaty naprawdę postępowe (chociaż na Zachodzie powiedzieliby pewnie, że normalne i oczywiste). Wśród nich m.in. przywrócenie finansowego wsparcia państwa dla procedury in vitro (weszło w życie za rządów PO-PSL), wprowadzenie edukacji seksualnej do szkół, refundowaną z budżetu i ogólnodostępną antykoncepcję, przywrócenie tzw. antykoncepcji awaryjnej bez recepty oraz uporządkowanie (tylko co dokładnie miałoby to znaczyć?) korzystania z klauzuli sumienia przez lekarzy.
Z jednej strony, odważny ruch. Z drugiej – zauważyli to od razu wyborcy, którzy śledzili transmisję z konwencji – nie ma tutaj niczego, czego nie słyszelibyśmy z ust polityków opozycji w ostatnich latach. W Deklaracji Styczniowej próżno szukać bowiem takich postulatów jak legalizacja związków partnerskich, adopcja dzieci przez pary jednopłciowe, liberalizacja prawa aborcyjnego czy rozdział państwa od Kościoła. Scenariusz dla Platformy optymalny – niby postępowo, ale wciąż bezpiecznie. Niby lewicowo, ale jednak wciąż (umiarkowanie) konserwatywnie. Czyli tak, żeby nikogo wśród swoich wyborców nie zdenerwować. Zjeść ciastko (pozyskać elektorat lewicowo-progresywny) i mieć ciastko (nie zerwać "konserwatywnej kotwicy", o której swego czasu mówił w wywiadzie dla "Do Rzeczy" przewodniczący PO). W Platformie wierzą, że ten plan się powiedzie.
– Staniemy się znowu krajem wielkich i równych szans. Krajem gdzie nie narzuca się nikomu, jak ma żyć, ale też nie zostawia się nikogo w potrzebie. Krajem, gdzie premier, minister, kasjerka czy górnik są równi wobec prawa – zapewniał zebranych w Centrum Targowo-Kongresowym Global EXPO przewodniczący Platformy Grzegorz Schetyna.
Jednak to nie on był twarzą społeczno-równościowych zmian, które Polakom zaproponował tandem Platforma – Inicjatywa Polska. I nie on nią będzie. W tej roli wystąpiły znane i lubiane polityczki PO – Ewa Kopacz, Małgorzata Kidawa-Błońska, Monika Wielichowska. Na ich czele stała i będzie stać liderka Inicjatywy Polskiej Barbara Nowacka. To ją – chociaż będziemy słyszeć, że na pewno tak nie jest – Schetyna wystawił właśnie do starcia z Robertem Biedroniem, który za tydzień ruszy ze swoją partią.
Szef PO wie, że ani on, ani jego koledzy nie przekonają centrolewicowych wyborców do zaufania Platformie w kwestiach prokobiecych, antydyskryminacyjnych czy społecznych. Za dużo było w przeszłości wpadek na tym polu, za wielu wyborców wciąż to pamięta. A to właśnie tu, po lewej stronie sceny politycznej są potencjalne głosy i szansa na przyszłe wyborcze sukcesy (licytacji na konserwatyzm ze Zjednoczoną Prawicą nie sposób wygrać, natomiast lewica po wyborach samorządowych jest rozbita i słaba). Schetyna strategicznie zrzucił zatem to niełatwe zadanie na barki Nowackiej, która będzie teraz musiała udowodnić swoją przydatność dla skonfliktowanej wewnętrznie i przeżywającej kryzys Koalicji Obywatelskiej.
Od teraz to właśnie przewodnicząca Inicjatywy Polskiej będzie musiała tłumaczyć m.in., dlaczego niemal dokładnie rok temu wielu polityków Platformy i Nowoczesnej wystawiło do wiatru ją i lewicowych wyborców, odwracając się plecami do liberalizującego prawo aborcyjne projektu "Ratujmy Kobiety". To Nowacka będzie musiała także odpowiadać na zarzuty o przedmiotowe traktowanie związków partnerskich przez rządy Donalda Tuska, brak poparcia europosłów PO (za wyjątkiem Danuty Jazłowieckiej) dla rezolucji wprowadzającej ochronę praw kobiet i osób LGBTI czy zapewnienia polityków Platformy, że program "Rodzina 500 plus" zrujnuje Polską gospodarkę (raz, że politycy PO nie mieli racji; dwa, że dziś proponują rozszerzenie go na samotne matki).
Gołym okiem widać, że dla Nowackiej szykuje się naprawdę trudny rok. Jeśli podoła arcytrudnemu zadaniu uwiarygodnienia prospołecznej twarzy Platformy, pokaże wielką polityczną sprawność, dojrzałość i skuteczność. Przebojem wedrze się do pierwszej ligi polskiej polityki i – kto wie – być może zostanie w niej na długie lata. Co, jeśli polegnie? Zapewne nikt się nie zdziwi, bo – jak już pisałem – zadanie, przed którym stoi jest na miarę dwunastu prac Herkulesa. Tyle że w razie niepowodzenia położenie Nowackiej stanie się co najmniej niekomfortowe. Dla większości lewicy będzie spalona (mocno wątpliwe, żeby wybaczono jej sojusz ze Schetyną i spółką). Dla Platformy – bezużyteczna. A Schetyna nie zwykł trzymać przy sobie zbędnych ludzi.