PROF. IWONA JAKUBOWSKA-BRANICKA*: Niestety nie.
Bo chociaż wszyscy o mowie nienawiści rozprawiają, to nikt nie zastanawia się, czym ona tak naprawdę jest. Nie ma konkretu, nad którym moglibyśmy się pochylić. A skoro nie ma konkretu, koniecznej wiedzy, to nie może być też remedium i poprawy sytuacji. Dlatego przede wszystkim na początek należałoby zdefiniować, czym dokładnie jest mowa nienawiści.
Skądże, w tym temacie poruszamy się po omacku, bazując na naszym wyobrażeniu tego, czym jest mowa nienawiści lub potocznym znaczeniu tego terminu. Tymczasem wszystko, co powinniśmy wiedzieć i co powinniśmy egzekwować znajduje się w prawie.
Można wyróżnić co najmniej cztery kategorie mowy nienawiści.
Pierwsza to tzw. hejt, czyli atak na ofiarę za pomocą przekleństw i wyzwisk. Chodzi o klasyczny bluzg.
Druga to obraźliwe zwracanie się do kogoś przy pomocy słów definiujących przynależność do grupy mniej lub bardziej dyskryminowanej społecznie – np. gdy zwracamy się do kogoś „per Żydzie” czy „per pedale”. Przykładowo zwrot „Ty Żydzie” to w polskiej kulturze formułka często używana i nacechowana jednoznacznie negatywnie. Jak mówił znany amerykański psycholog Gordon Allport, słowo jest definicją rzeczywistości, więc używając jakiegoś słowa do określenia innej osoby dokonujemy wstępnej klasyfikacji tej osoby i zaliczenia jej do jakiejś grupy. Czy to będzie „Żyd”, „Murzyn”, „dziwka” czy „złodziej” – każde z tych słów jest osobną definicją, przystawieniem pewnej pieczątki.
Trzecia to tzw. niebezpieczna mowa. Termin ten ukuli Timothy Garton Ash i Susan Benesch, którzy, badając mowę nienawiści, mieli problem z tym, od kiedy możemy coś zacząć określać tym mianem. Zdecydowali się więc ów termin porzucić. Benesch jako definicję niebezpiecznej mowy podawała wprost nawoływanie do nienawiści, do eksterminacji. Przykład takiej mowy mieliśmy w latach 90. w Rwandzie, gdzie władza mówiła o konieczności eliminacji karaluchów, eksterminacji, zabicia swoich przeciwników politycznych.
Czwarta to kreowanie pewnego obrazu rzeczywistości, specyficznej opowieści o świecie, umiejętnie generalizującej i dzielącej ludzi. W tym obrazie świata można wyróżnić manichejski, czyli nieprzekraczalny, podział na „my” i „oni”. Oczywiście „my” jesteśmy po stronie dobra, światła, Boga, a „oni” reprezentują zło, ciemność, szatana. Nie ma żadnego obszaru pomiędzy „my” i „oni”, nie można być w strefie pomiędzy. Albo ktoś się zgadza z naszą prawdą przez duże „P” i jest w naszej grupie, ale się nie zgadza i wpada do grupy „oni”. Ten obraz rzeczywistości był typowy dla ustrojów totalitarnych. Wszyscy myśleli, że wraz z upadkiem totalitaryzmów zniknie, ale tak się nie stało.
Można, bo sami do tego doprowadziliśmy. Najpierw zupełnie ignorowaliśmy coś takiego jak mowa nienawiści, a kiedy nie dało się już dłużej nie zauważać problemu, popadliśmy w drugą skrajność i do worka z etykietą „Mowa nienawiści” zaczęliśmy wrzucać wszystko.
Też nie, bo w ten sposób dochodzimy do obłędu. Rozszerzając znacznie ponad miarę katalog mowy nienawiści, szybko sprawimy, że ludzie zobojętnieją. Bo, czy jak ja powiem komuś, że jest idiotą, to mamy już do czynienia z mową nienawiści? A jak ktoś odpowie mi, że jestem skończoną chamką?
Nie przekonuje mnie to jako usprawiedliwienie obecnej sytuacji. Bo nawet jeśli na gruncie naszego prawa nie potrafimy uporać się z identyfikacją i zwalczaniem mowy nienawiści – jest to dziwne, ponieważ w polskim prawodawstwie mamy ku temu stosowne narzędzia, tylko należy z nich korzystać – to jest jeszcze prawo międzynarodowe.
Oczywiście. Europejska Konwencja Praw Człowieka, podpisana i ratyfikowana przez 47 państw Rady Europy, w tym przez Polskę w 1993 roku, prezentuje kompleksową wykładnię, co do tego, czym jest mowa nienawiści. Chodzi konkretnie o dziewięć ograniczeń wolności słowa, bowiem właśnie nadużycie wolności słowa jest traktowane jako szczególnie niebezpieczne dla naruszenia innych praw i wolności, które gwarantuje Konwencja.
Po kolei: bezpieczeństwo państwowe, bezpieczeństwo publiczne lub dobrobyt gospodarczy kraju, ochrona porządku i zapobieganie przestępstwom, ochrona zdrowia i moralności, ochrona praw i wolności innych osób, integralność terytorialna, ochrona dobrego imienia innych osób, zapobieżenie ujawnieniu informacji tajnych, zagwarantowanie powagi i bezstronności władzy sądowej.
Kiedy Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu przystępuje do rozpoznania sprawy, zadaje sobie cztery kluczowe pytania. Pierwsze: czy doszło do naruszenia przez skarżone państwo danego prawa lub wolności. Drugie: czy było to zgodne z prawem krajowym. Trzecie: czy naruszenie danego prawa lub wolności było spowodowane przez albo nastąpiło z inicjatywy przedstawiciela państwa, czyli osoby pełniącej funkcję publiczną. Czwarte: czy ograniczenie danego prawa bądź wolności było konieczne w demokratycznym społeczeństwie.
To ostatnie pytanie jest tutaj kluczowe. Generalnie wykładnia jest taka, że Trybunał we wszystkich podobnych merytorycznie sprawach orzeka, że żadne wypowiedzi wymierzone w wartości, na których oparta jest Konwencja nie mogą korzystać z ochrony art. 10 Konwencji (zapewnia wolność wyrażania opinii – przyp. red.). To tutaj ma pan definicję mowy nienawiści.
Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu 123rf.com
Ale jedyną właściwą. Jeżeli ktoś nawołuje do eksterminacji innych, wyeliminowania ich z życia publicznego, to mamy do czynienia z postrzeganiem w kategoriach grupy i pewną negatywną generalizacją. To jest mowa nienawiści. To wszystko jest określone i usankcjonowane prawnie. Niestety nie słyszałam, żeby z roztrząsających problem mowy nienawiści dyskutantów ktokolwiek poza prof. Ewą Łętowską powołał się na Europejską Konwencję Praw Człowieka i w oparciu o nią zbudował definicję tejże mowy nienawiści. To dlatego, zgodnie z prawem europejskim, zabronione jest głoszenie treści faszystowskich i nazistowskich (m.in. publikacja „Mein Kampf”).
Obecne bezsensowne dyskusje nad mową nienawiści doprowadzają mnie do rozpaczy. Dlaczego? Ponieważ dochodzimy do symetryzmu. Należy zadać kluczowe pytanie: czy należy być tolerancyjnym wobec nietolerancji. Stosowanie zasady symetryzmu doprowadza do sytuacji błędnego koła – jeśli krytykuję przekaz nietolerancyjny, to słyszę, że jestem nietolerancyjna, bo ograniczam wolność słowa. A jeśli się nie sprzeciwię i nie będę domagać się ograniczenia wolności słowa, to osoba szerząca nietolerancyjny przekaz będzie działać na szkodę prawa, które ma chronić nas wszystkich.
Pan przechodzi na zupełnie inny poziom. Jeżeli mówię „Żydzi do gazu” – to najbardziej radykalny przykład, ale i najłatwiejszy do zrozumienia – a pan odpowiada, że się z tym nie zgadza i jestem nietolerancyjna, to ja mogę powiedzieć, że to pan jest nietolerancyjny, bo przecież nie pozwala mi mówić tego, co ja chcę mówić.
Tak. Dlatego jeśli wieszam na symbolicznej szubienicy czyjąś podobiznę albo wystawiam komuś akt politycznego zgonu, to nawołuję do nienawiści. Nic innego. Tu nie chodzi o jeden gest czy słowo, musimy spojrzeć szerzej na całą opowieść. Bo jeśli pan powie, że jestem głupia, a ja panu, że jest pan chamem, to żadne z nas nie dopuszcza się mowy nienawiści.
Obraziliśmy się wzajemnie, ale nie nawoływaliśmy do nienawiści. Co innego, jeśli powiem, że jest pan z Agory, więc pan i pana koledzy to Żydzi, którzy działają na szkodę Polski, a ze szkodnikami polskiej racji stanu trzeba się rozprawić. Tutaj nie ma pan już pojedynczej inwektywy, tylko całą opowieść.
Oczywiście. Nie chodzi o pojedyncze słowo, nawet jeśli jest najgorszą obelgą, tylko o definicję sytuacji, wskazanie wroga. Niech pan pomyśli o tym, co działo się w Niemczech w latach 30.
Właśnie. Clou mowy nienawiści jest zbudowanie opowieści, w której my jesteśmy dobrzy, a oni źli. Z jednoczesnym przyzwoleniem na usuwanie tych złych, cokolwiek to usuwanie miałoby znaczyć. To tego zabrania Europejska Konwencja Praw Człowieka.
Jarosław Kaczyński Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.pl
Ależ oczywiście. Widać to doskonale w dyskursie antyuchodźczym – roznoszą zarazki, bakterie, gwałcą białe kobiety i wysadzają się na każdym rogu. Chociaż nie potwierdzają tego żadne twarde dane, większość ludzi przyjęła to za fakt. A skoro przyjmuje pan taką wersję rzeczywistości za fakt, to oczywistym jest, że nie chce pan czegoś takiego w swoim kraju. Dlatego na przestrzeni ostatnich trzech lat tak diametralnie zmienił się stosunek polskiego społeczeństwa do uchodźców.
Każdy z nas ma zasób wiedzy, który jest uwarunkowany tym, z jakich źródeł wiedzy o świecie korzysta. Ja i pan z racji naszych zawodów staramy się konfrontować różne przekazy informacyjne. Ostatecznie każdy z nas jest jednak zmuszony do tego, żeby któreś medium obdarzyć większym zaufaniem od innych. Musimy podjąć jakąś decyzję, bo nie sposób wiecznie trwać w zawieszeniu. Pamiętajmy przy tym, że informacja przekazywana odbiorcy jest informacją o świecie, który go otacza. Stąd jest tylko krok do banalnego stwierdzenia, że to, z jakich jednostka korzysta mediów decyduje o tym, jaki ma obraz rzeczywistości.
Nie mam zamiaru mówić panu, że obiektywna prawda nie istnieje, ale zmierzam do tego, że jeśli przyjmie pan taki obraz rzeczywistości, że wszystkiemu winni są jacyś „oni” i że „oni” są wrogami to będzie pan zachowywać się zgodnie z tym obrazem rzeczywistości.
Taki biało-czarny paradygmat „My dobrzy, oni źli”, który jednocześnie zakłada, że „tych złych” trzeba wyeliminować, usprawiedliwia przemoc. Brak reakcji prokuratury na wieszanie zdjęć polityków na szubienicach czy faszystowskie hasła na Marszu Niepodległości jest przyzwoleniem na przemoc. A jeśli jest w społeczeństwie przyzwolenie na przemoc, to ta przemoc w końcu się uwalnia i dochodzi do tragedii.
To jest przyzwolenie na agresję. Nie tylko agresję słowną, ale w dalszym etapie także na agresję fizyczną, bo to zawsze jest naturalne następstwo. Weźmy problem antysemityzmu. Jeśli w państwie X kultura prawna i kultura rządzenia jest taka, że nie ma przyzwolenia na antysemityzm, to wcale nie oznacza, że ten antysemityzm zniknie. Nie będzie jednak ujawniany, bo nie ma na to powszechnej zgody. Natomiast jeśli jest przyzwolenie na antysemityzm (czy homofobię albo nienawiść do myślącego inaczej), to ten antysemityzm zawsze się ujawni. To tylko kwestia czasu.
Użył pan słowa „plemię”, które ostatnimi czasy bardzo mocno weszło do naszego języka. Ja po to słowo nie sięgnę, bo ono już zawiera w sobie pewną definicję. Wolę mówić o nienawiści do myślących inaczej. Jeżeli jestem pod Kościołem i wrzucam do puszki WOŚP jakieś pieniądze, a widzę ludzi, którzy z tego Kościoła wychodzą i patrzą z oburzeniem lub nawet obrzydzeniem na dzieci, które tam kwestują, to znaczy, że dla części społeczeństwa WOŚP jest czymś złym. Ci ludzie mają taki obraz rzeczywistości, w którym WOŚP jest emanacją wszystkiego, co najgorsze. Przy czym to wcale nie musi być WOŚP. W jej miejsce, zależnie od danego obrazu rzeczywistości, może pan wstawić wszystko.
Ani Polska, ani Polacy nie są w tej materii w żaden sposób wyjątkowi. Ani jako naród, ani jako społeczeństwo. Nie jesteśmy ani lepsi, ani gorsi. Mechanizmy są uniwersalne i zawsze te same – czy to będą lata 30. w Niemczech, czy lata 90. w byłej Jugosławii, czy współczesna Polska, Stany Zjednoczone lub jakikolwiek inny kraj. Oczywiście możemy śladem Andrzeja Ledera szukać przyczyn takiego stanu rzeczy w naszej kulturze...
To prawda, ale zapomina pan o jednej bardzo ważnej rzeczy, która silnie kształtowała nas przez wieki – o naszej literaturze.
P.o. prezydenta miasta Aleksandra Dulkiewicz podczas konferencji prasowej. Gdańsk, Ołowianka, 22 stycznia 2019 Fot. Bartosz Bańka / Agencja Wyborcza.pl
Ku pokrzepieniu, ale z radością wbijamy wroga na pal, tak że krew płynie mu po nogach i po tym palu. Jednocześnie modlimy się do Boga, którego przepraszamy, że nie słychać modlitwy, bo nasz konający wróg tak głośno krzyczy. Jeśli całe pokolenia są wychowywane na takiej literaturze, która polega na tym, żeby zniszczyć wroga i zadać mu jak najwięcej bólu w jak najmniej humanitarny sposób, to trudno, żeby nie wywierało to wpływu na kolejne generacje Polaków.
Sprzyja, aczkolwiek nie powiem panu, że mamy tu zależność przyczynowo-skutkową. To, że katar współwystępuje z kaszlem niekoniecznie oznacza, że jedno jest przyczyną drugiego.
Niesłychanie skutecznym, co zresztą zostało już obszernie opisane przez socjologów, politologów i psychologów, że wspomnę tylko takie książki jak „Wiek propagandy” Anthony'ego Pratkanisa i Elliota Aronsona czy „Paranoja polityczna. Psychologia nienawiści” Roberta Robinsa i Jerrolda Posta. Nie ma tutaj zdziwienia, bo najskuteczniejszym zabiegiem zaistnienia w polityce jest właśnie wskazanie wroga. Tak do władzy doszedł Adolf Hitler, ale to uniwersalna zasada, która zastosowanie znajduje także dzisiaj. W każdej przestrzeni politycznej.
Niewątpliwie wielu z nich jest to na rękę, bo taka sytuacja, taki konflikt to w ich branży rzecz nie do przecenienia. Sukces polityczny opiera się przecież na dwóch prostych zasadach. Pierwsza z nich to wskazanie wroga. Druga – podzielenie ludzi. Jeśli uda Ci się wskazać wroga i podzielić ludzi, jest duże prawdopodobieństwo, że wygrasz z konkurencją. Ludzie w przeważającej części dają się „wkręcać” w taki przekaz.
Niewątpliwie może, tylko musiałby w tym celu znaleźć źródła wiedzy, które by mu to umożliwiły. Mam tutaj na myśli zwłaszcza media. A, jak oboje wiemy, dzisiaj bardzo mało jest mediów, które oferują przekaz umożliwiający uodpornienie się na czarno-białą wizję świata. Zdecydowana większość z nich utwierdza ludzi w zerojedynkowym podejściu do rzeczywistości.
To przede wszystkim odpowiedzialność za słowo i wygłaszane poglądy, tłumaczenie świata, a nie epatowanie tanią sensacją. Do tego zapraszanie na łamy ludzi – i autorów, i rozmówców – którzy będą mówić o wartościach, a nie wskazywać palcem winnych.
Erich Fromm napisał, że autorytet to nie jest cecha, którą się posiada, autorytet to przywilej, którym można zostać obdarzonym albo nie.
MARCIN STĘPIEŃ
Dlatego należy zacząć rozmawiać ze sobą.
Miejmy nadzieję, że słowa pana premiera przyniosą pożądany skutek.
Do momentu, do którego nie przedefiniujemy mowy nienawiści w taki sposób, że pewien rodzaj przekazu jest niedozwolony tak w prawie międzynarodowym (Europejska Konwencja Praw Człowieka), jak i w prawie polskim (art. 119., 256. i 257. kodeksu karnego), to nie. Mamy przepisy prawa, które mogą nas chronić, więc korzystajmy z nich. Należy zacząć definiować problematykę mowy nienawiści zgodnie z tym, jak powinniśmy to robić już od dawna.
Bardzo daleko. Nasz podstawowy problem wciąż polega na tym, że jesteśmy tolerancyjni wobec nietolerancji. Dajemy szantażować się emocjonalnie ludziom i organizacjom, które posługują się językiem nienawiści, jednocześnie pozując na ofiary, kiedy ktoś chce ukrócić tego rodzaju ich działalność. Mówią, że to oni są ofiarą nienawiści, bo nie pozwala się im głosić haseł, które oni chcieliby głosić. Tyle że faszyści odpowiadali dokładnie tak samo.
Victor Klemperer, niemiecki filolog żydowskiego pochodzenia, w swojej doskonałej książce „LTI. Notatnik filologa” wspomina, że wolność słowa w Republice Weimarskiej była niczym nieograniczona. To dlatego przyszli naziści mogli głosić, co tylko chcieli – co należy zrobić, kogo zlikwidować, jak zrewidować międzynarodowe traktaty. Skrajny pozytywizm prawny przyniósł tragiczne konsekwencje. Nawoływanie do przemocy, do nienawiści, do podziałów stało się normą, bo nikt nie interweniował. A kiedy już ludzie chcieli zainterweniować, było za późno. Nie wolno być tolerancyjnym wobec tego typu zachowań i treści. Nie wolno również traktować sprzeciwu wobec tych treści jako nietolerancji. To troska o prawo i tolerancję, o nas wszystkich.
* prof. dr. hab Iwona Jakubowska-Branicka – socjolożka; kierowniczka Katedry Historii Idei i Antropologii Kulturowej w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego; specjalizuje się w problematyce dotyczącej teorii demokracji współczesnej, praw człowieka, psychologii polityki i socjotechniki propagandy politycznej; autorka książek: „O dogmatycznych narracjach. Studium nienawiści”, „Hate narratives. Language as a tool of intolerance”.