Prezes Kaczyński nie wybawi PiS-u od kłopotu z Andruszkiewiczem. "Taka sytuacja jest nie do wyobrażenia"

- Przeciwnicy PiS-u łatwo mogą obrócić tę sytuację w groteskę. Kpina i szyderstwo to w polityce zabójcza broń, znacznie niebezpieczniejsza niż konsekwentna i merytoryczna krytyka - o zamieszaniu wokół ministerialnej nominacji dla posła Adama Andruszkiewicza mówi w rozmowie z Gazeta.pl politolog prof. Rafał Chwedoruk.
Zobacz wideo

GAZETA.PL, ŁUKASZ ROGOJSZ: Można obronić merytorycznie powołanie Andruszkiewicza?

DR HAB. RAFAŁ CHWEDORUK, PROF. UW: Od strony czysto formalnej pewnie tak, bo jest wykształcony i to na niwie nauk społecznych, a jego nowe stanowisko to funkcja polityczna, a nie czysto urzędnicza. Tyle że, to jedyny poziom, na którym można podjąć się ryzykownego zadania obrony tej nominacji. Na wszystkich pozostałych w ciągu geometrycznym mnożą się niewygodne dla PiS-u znaki zapytania.

Jednym z nich jest pytanie: po co, w sensie politycznym, obozowi „dobrej zmiany” ktoś taki jak Adam Andruszkiewicz.

Wiążą się z tym dwie kwestie. Pierwsza jest oczywista i pojawia się w komentarzach i licznych krytykach tej nominacji. Sukces PiS-u na prawicy i trwałość istnienia tego obozu politycznego od zawsze polegała na tym, że partia Jarosława Kaczyńskiego nie dopuszczała do istnienia na prawo od siebie jakichkolwiek bytów politycznych. Dlatego, że ich istnienie wprost uderzało w PiS. Tutaj wystarczy przypomnieć LPR sprzed ponad dekady czy Solidarną Polskę sprzed kilku lat. To właśnie przez ugrupowanie Zbigniewa Ziobry PiS nie zdołało wygrać eurowyborów w 2014 roku.

Druga kwestia dotyczy aktualnych okoliczności politycznych. Dzisiaj w Polsce mamy sytuację, w której dwaj główni gracze – PiS i Platforma – pozyskały zdecydowaną większość głosujących obywateli. Wyborcy, o których wciąż można, a nawet trzeba, walczyć stanowią wąskie grono. Wśród nich na pewno są młodzi Polacy – ze swojej natury wyborczo chwiejni, niedecydowani, działający spontanicznie lub impulsywnie. To generacja posła Andruszkiewicza, ludzie, którzy dorastali w czasach kryzysu, delegitymizacji ówczesnych władz, popularności ruchów i partii antyestablishmentowych.

Poseł Andruszkiewicz jest gwarantem, że nagle młodzi znów gremialnie poprą PiS?

Właśnie nie jest i w tym tkwi sedno problemu, który PiS sobie zgotowało. W diagnozie obecnej sytuacji zdumiewa mnie powszechna w obozie rządzącym wiara w moc polskiej radykalnej prawicy, w to, że Ruch Narodowy jest uśpionym kolosem, którego wielkie poparcie może się nagle ujawnić, przekreślając ambitne plany Zjednoczonej Prawicy. Kilka ostatnich elekcji, z wyborami samorządowymi na czele, pokazało, że narodowcy są bytem głównie medialnym, bez realnego wpływu na polską scenę polityczną.

Adam AndruszkiewiczAdam Andruszkiewicz Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Wyborcza.pl

I tak argument o rozbiciu środowisk narodowych poprzez pozyskanie posła Andruszkiewicza upada. Zresztą, mówiąc brutalnie, jego polityczne znacznie jest minimalne.

To nie jest próba uśmiechania się do Ruchu Narodowego i próba adaptacji jego postulatów, które wbrew opinii wielu są PiS-owi dość obce. To próba unicestwienia narodowców, dobicia ich. Tylko jak można dobić kogoś, kto i tak już nie żyje? Chyba, że to takie rytualne zaklęcie i taniec nad opuszczonymi przez duszę zwłokami.

Czyli za tym transferem nie idzie żaden racjonalny argument?

W jednym trzeba posła Andruszkiewicza docenić – w jego aktywności internetowej. Większość ważnych polityków głównych partii, w tym PiS-u, Facebooka, Twittera czy Instagrama poznała w późno dorosłym życiu, więc mogła ulec złudzeniu, że skoro ktoś cieszy się w tych mediach dużą popularnością, to jest ona odbiciem jego realnych wpływów i politycznej mocy sprawczej. Tyle że to bardzo naiwne czy wręcz niebezpieczne dla PiS-u myślenie.

Jaki rachunek PiS może otrzymać za wzięcie na pokład posła Andruszkiewicza?

Jak już ktoś kiedyś powiedział: poważnym przeciwnikiem dla PiS-u jest tylko samo PiS. Żeby przegrać wybory, PiS samo musi się o to postarać. Jednak ostatnie miesiące taką właśnie tendencję pokazują. Jaką formę będzie mieć rachunek, który przyjdzie na adres PiS-u, zobaczyliśmy niedawno w wyborach samorządowych.

To znaczy?

Rachunkiem nie będzie to, że wyborcy nagle masowo odwrócą się od partii rządzącej. Chociaż elektorat PiS-u, wbrew obiegowej opinii, jest wewnętrznie bardzo zróżnicowany, to jednak jego trzon stanowią ludzie mocno przywiązani do partii i darzący ją silnym zaufaniem. Dlatego ten rachunek może mieć formę kontynuacji mobilizacji wyborców drugiej strony. Wyraziste kampanie niektórych kandydatów PiS-u czy wniosek ministra Ziobry do Trybunału Konstytucyjnego spowodowały na finiszu kampanii samorządowej gigantyczną mobilizację elektoratu opozycyjnego w miastach. Teraz możemy mieć powtórkę z rozrywki.

Poseł Adam Andruszkiewicz przemawia podczas 74. posiedzenia Sejmu VIII Kadencji. Warszawa, 14 grudnia 2018Poseł Adam Andruszkiewicz przemawia podczas 74. posiedzenia Sejmu VIII Kadencji. Warszawa, 14 grudnia 2018 Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.pl

A koszty wizerunkowe?

Też występują i też są groźne, chociaż mocno bagatelizowane. Sprawa posła Andruszkiewicza ma dla PiS-u niebezpieczny potencjał, bo jego przeciwnicy łatwo mogą obrócić tę sytuację w groteskę. Wymiernie ułatwia to sposób uprawiania polityki przez posła Andruszkiewicza, który, obok grona entuzjastów, u wielu innych wywołuje uśmiech. Należy pamiętać, że kpina i szyderstwo to w polityce zabójcza broń, znacznie niebezpieczniejsza niż konsekwentna i merytoryczna krytyka. Tymczasem ta sytuacja ma w sobie bardzo duże pokłady komizmu, które łatwo można wykorzystać. Z drugiej strony, strategicznych korzyści dla PiS-u z przejęcia posła Andruszkiewicza nie widać.

Szumnie zapowiadana pod koniec ubiegłego roku przez rządzących polityka pokoju, spokoju i umiarkowania – konserwatywna wersja „ciepłej wody w kranie” – odchodzi do lamusa? Bo wygląda na to, że słowa sobie, a czyny sobie.

Jeśli to miałby być pierwszy krok zapowiadanej przez premiera Morawieckiego kampanii, to trudno wyobrazić sobie kolejne (śmiech). Nie pierwszy raz w przypadku PiS-u mamy do czynienia z przeplataniem się długofalowej kalkulacji i, często trafnych, strategicznych analiz z polityczną kompulsywnością i beztroską rodem z lat 90. Być może jest to efektem tego, że duża część czołowych polityków PiS-u kształtowała się politycznie w pierwszej połowie lat 90. Tak czy inaczej, szczęściem PiS-u w obecnej sytuacji jest tylko to, że opozycja znów jest zajęta załatwianiem swoich wewnętrznych rachunków, głównie pomiędzy Platformą i Nowoczesną oraz wewnątrz PO, więc nie wykorzystuje w 100 proc. prezentu, który otrzymała.

Jaki będzie finał zamieszania wokół ministerialnej nominacji dla posła Andruszkiewicza? Na scenę wkroczy Jarosław Kaczyński, który w swoim stylu rozwiąże problem czy jednak rząd będzie grać na czas i starał się przetrzymać falę wzburzenia?

Rzecz w tym, że obóz władzy nie ma tutaj pola manewru. Sytuacja, w której po raz kolejny prezes osobiście ratowałby swoją formację jest nie do wyobrażenia. Odwołanie ministra tuż po jego powołaniu byłoby dla potencjalnych sprzymierzeńców PiS-u olbrzymim ostrzeżeniem przed wchodzeniem w jakiekolwiek sojusze z Nowogrodzką. A PiS na takie sojusze bardzo liczy, co widzieliśmy już po wyborach samorządowych. Partia rządząca wciąż czeka na dekompozycję PSL i przejęcie zarówno wyborców, jak i części działaczy ludowców. Dlatego musi tworzyć kanały umożliwiające szybką i bezbolesną zmianę barw partyjnych.

Czyli jednak czekanie?

Tak. Będziemy mieć do czynienia z próbą przeczekania kryzysu. Jeśli ta strategia okaże się nieskuteczna, być może dojdzie do przedstawienia jakiejś inicjatywy, w której nowy wiceminister będzie mógł pokazać swe bardziej młodzieżowe i modernizacyjne oblicze, w miejsce wizerunku prawicowego radykała.

Zobacz wideo
Więcej o: