W USA pewna grupa obywateli wierzy, że republikanie i demokraci od lat są w zmowie, żeby ukryć przed opinią publiczną szokującą prawdę, że na ziemi wylądowali kosmici. W Anglii inna grupa uważa, że konserwatyści i laburzyści są potajemnie dogadani, żeby nie dopuścić do brexitu, a gwałtowne spory polityków w tej sprawie są tylko teatrem i udawaniem. W Polsce również występują rozmaite oszołomskie poglądy i spiskowe teorie, ja na przykład zaczynam coraz mocniej wierzyć, że PO i PiS są zblatowane w sprawie tzw. afery VAT. Obie partie chcą, żeby było dużo szumu, ale żeby - broń Boże! - niczego nie wyjaśnić.
Czytaj także: "To wszystko fake newsy i trolle Putina". Jeśli tak ma wyglądać debata o Unii, to już po nas
Problem luki vatowskiej, która przez kilka lat rosła do ogromnych rozmiarów, PiS skrajnie upolityczniło. Najpierw posłowie tej partii podawali jakieś sumy z sufitu w rodzaju 500 mld zł (mimo że luka vatowska w Polsce została dość dobrze oszacowana przez Komisję Europejską, CASE i PwC - w latach 2007-15 urosła z 0,6 do 2,5 proc. PKB, co w sumie kosztowało budżet państwa około 240 mld zł). Potem Kaczyński i Morawiecki w każdym przemówieniu dodawali, że „za czasów Tuska hulały mafie vatowskie i ktoś brał za to duże pieniądze”. Następnie powołano sejmową komisję śledczą, która powyższą tezę ma udowodnić, a jej przewodniczącym zrobiono posła Horałę, autora licznych głupich twittów np. o „smutnym Tusku” (Tusk na zdjęciu miał być smutny, ponieważ „Niemiec Wellinger przegrał w Pjongczangu z Kamilem Stochem”).
Oczywiście zeznając przed taką komisją minister Rostowski - zamiast się gęsto tłumaczyć, dlaczego z luką VAT przez lata nic nie robił - może występować w roli obrońcy zdrowego rozsądku i strzelać feerią dowcipasów w stronę wzmożonego posła Horały. Efekt jest taki, że po każdym przesłuchaniu zwolennicy PiS jeszcze głośniej grzmią o złodziejach z PO, z kolei zwolennicy opozycji biją brawa Rostowskiemu (a jak są jakieś wątpliwości, to cicho, sza, nie drążmy, nie pomagajmy wrogowi).
Zacznijmy od tego, że zeznania ministra Rostowskiego były żenujące. To że Rostowski jest „nasz” - czyli liberalny i antypisowski - nie znaczy, że powinniśmy tolerować chamstwo. A właśnie chamstwem popisał się jeszcze przed wejściem na komisję, kiedy stwierdził, że Elżbieta Chojna-Duch „jest starsza ode mnie, więc może nie pamiętać” (w tak wykwintny sposób Rostowski próbował zdezawuować jej wcześniejsze zeznania, które postawiły go w niekorzystnym świetle). Potem Rostowski puszył się przed komisją, pouczał, pokazał wszystkie najgorsze cechy polskiego inteligenta. Ale przede wszystkim opowiadał banialuki, że w zasadzie luki VAT nie było. Zadający pytania pisowcy oczywiście fantastycznie mu to ułatwiali, bo również pletli bzdury, ale nawet gdy pytania - rzadko bo rzadko, ale jednak - miały jakiś sens, Rostowski w zasadzie na żadne nie odpowiedział.
Sprawa luki VAT to jedna z tych rzeczy, które Platforma musi poważnie przemyśleć, jeśli chce wrócić do władzy. Pozostawienie poza budżetem 240 mld zł to było ciężkie frajerstwo. Można nawet powiedzieć - i nie będzie to przesadne uproszczenie - że niekompetencja Rostowskiego utorowała PiS-owi drogę do władzy. Gdyby bowiem te 240 mld zł rząd PO-PLS miał w budżecie, to pewnie wydałby je całkiem rozsądnie, czyli na usługi publiczne i transfery społeczne. Nie jest bowiem prawdą, że platformerska władza sprawy społeczne miała całkiem w nosie, Tusk dość wcześnie wiedział, że trzeba się za nie zabrać, Kosiniak-Kamysz też dużo o tym mówił (i sporo robił). Już trzy lata przed zwycięstwem PiS-u politycy PO zorientowali się, że trzeba więcej robić dla wyborców z Polski B. Oto garść cytatów z Tuska: „Śmieciówki to praca odarta z godności”. „Społeczna gospodarka rynkowa, którą mamy zapisaną w Konstytucji, to hasło rzadko przypominane”. „To właśnie poziom ubóstwa - jeśli stanie się niższy niż średnia UE - będzie najlepszym znakiem sukcesu naszej europejskiej drogi” „Środki europejskie powinny wpływać na zmniejszenie poziomu nierówności między Polakami”. „Bardzo różne szanse mają w Polsce obywatele”. „Dane o średniej płacy częściej ukrywają przed nami nierówności zarobków, niż mówią prawdę”.
Te wszystkie mądrości Tusk wygłosił już w 2012 roku, czyli długo zanim stały się modne, a jednak zawsze okazywało się, że nie ma pieniędzy na żadną solidniejszą politykę społeczną. A gdyby były? 240 mld złotych mogło polskich liberałów uratować przed rządami Kaczyńskiego, a to, że tych pieniędzy w budżecie zabrakło wynika z nie wiadomo czego. Platforma nie jest w stanie tego wyjaśnić, zdobyć się na refleksję. Komisja pisowska oczywiście też niczego nie wyjaśni, bo chodzi tam o to, żeby do wyborów ścigać króliczka, czyli oskarżać platformersów o złodziejstwo. Najlepszym narzędziem do wyjaśnienia luki VAT byłoby dziennikarskie śledztwo poprowadzone przez jakichś symetrystów, żebyśmy do wyników mieli choć trochę zaufania, bo przy obecnym poziomie medialnego zacietrzewienia trudno o choćby podstawowy obiektywizm.
Ciekawy wyjątkiem od dziennikarskiej plemienności jest raport Piotra Miączyńskiego na ten temat. Dziennikarz w pierwszej części raportu prostuje rozmaite brednie PiS-u, ale w drugiej pokazuje z kolei uniki Platformy i Rostowskiego.
W 2010 roku kilka krajów Unii - przerażonych wyłudzeniami - zaczęło stosować tzw. odwrócony VAT. Mafie przeniosły się więc tam, gdzie takich mechanizmów nie stosowano. W Polsce opanowały m.in. rynek elektroniki, legalnie działające polskie firmy zaczęły padać z powodu nieuczciwej konkurencji, a Izba je zrzeszająca alarmowała w tej sprawie rząd (szacowano, że na samych telefonach komórkowych oszuści wyłudzili z budżetu 2 mld zł). Ministerstwo dwa lata nic nie zrobiło.
Drugą branżą opanowaną przez mafię vatowską był rynek prętów stalowych dla budownictwa. W 2012 roku mafia zalała rynek prętami z Litwy (wcześniej wyłudzając VAT, więc mogła oferować towar tanio), polskie firmy zaczęły padać. Hutnicza Izba Przemysłowo-Handlowa latem 2012 r. alarmowała Ministerstwo Finansów. I znów nic nie zrobiono. Dopiero gdy polskie huty zagroziły zwolnieniami, w 2015 roku wprowadzono w tej branży odwrócony VAT (który prawie natychmiast uleczył sytuację).
W 2013 roku ministerstwo otrzymało raport o wyłudzeniach na rynku paliw od firmy doradczej Ernst & Young. Straty szacowano na 4-6 mld zł rocznie. I znowu cisza. Pakiet paliwowy po odejściu Rostowskiego zaczął przygotowywać minister Szczurek, ale go nie wprowadzono. Wprowadził go dopiero PiS.
Obawiam się, że żadna z powyższych kwestii nigdy nie zostanie przez polskich polityków wyjaśniona. Tak samo po odzyskaniu władzy przez liberałów nie będzie żadnego Trybunału Stanu dla Dudy, ani kary dla Piotrowicza, powstanie najwyżej kilka komisji śledczych dokładnie tak samo skutecznych jak obecne pisowskie.
Ale skoro tak, to całkiem spokojnie mogę zamieścić swoje własne wyjaśnienie afery VAT, bo przecież nikt go nigdy nie zweryfikuje. Otóż sądzę, że mechanizm powstania luki VAT nie był aferalny, ale czysto ideowy. Rostowski i inni ekonomiści kręcący się wokół PO wyznają dość specyficzną wersję ekonomii wolnorynkowej Miltona Friedmana. Kiedy jesteś friedmanistą mocno wierzysz, że najważniejszy jest wzrost PKB (który „spływa w dół”), a czy napędzają go podejrzanie tanie pręty z Litwy, czy pręty z Huty Ostrowiec, to już sprawa drugorzędna. Kiedy jesteś friedmanistą i widzisz, że do budżetu wpływa mniej podatków, w zasadzie możesz się tylko cieszyć, bo im mniej pieniędzy przechodzi przez budżet, tym dla gospodarki lepiej. Dodatkowe miliardy w kasie państwa z zasady są zużywane mniej efektywnie niż na wolnym rynku i tylko nakręcają populistyczne obietnice polityków, więc dobry budżet powinien być jak najchudszy. I wreszcie - kiedy jesteś friedmanistą i widzisz, że aparat skarbowy nie radzi sobie z mafiami vatowskimi, to wolisz nic nie robić, bo wierzysz, że zbyt mocne narzędzia kontrolne zarżną również uczciwy biznes, a zniechęcone firmy pouciekają rejestrować się w Czechach (nie jest to pogląd całkiem z kosmosu, w Unii po kryzysie wiele państw ordynarnie podkradało wpływy budżetowe innym państwom m.in. zachęcając firmy do rejestrowania się u nich, np. Czesi oferowali małym i średnim firmom z Polski zasadę „możesz w koszty wrzucić wszystko”).
Na miejscu Schetyny przepytałbym solidnie ekonomistę Rzońcę, czyli obecnego głównego doradcę PO i zapewne przyszłego ministra finansów, czy aby na pewno nie wyznaje podobnej ideologii. Bo jeśli liberałowie chcą jeszcze porządzić, muszą coś dla Polski B zrobić. Choćby zapewnić prowincji transport publiczny. A to będzie wymagało nowych pieniędzy w budżecie i solidnego dociśnięcia tych, którzy mogą je do budżetu zapłacić.
Tydzień Sroczyńskiego – w każdą niedzielę o 20 Grzegorz Sroczyński z Gazeta.pl podsumowuje tydzień opisując wydarzenie być może w ostatnim czasie najważniejsze. Takie, które może mieć wpływ na świat, siłę by go zmieniać. Które warto poznać głębiej, by wiedzieć co się właśnie dzieje.