- Liczymy, że w jesiennych wyborach samorządowych zdobędziemy od czterech do pięciu sejmików – zapowiadał pod koniec lipca cytowany anonimowo przez „Gazetę Wyborczą” jeden z doradców Jarosława Kaczyńskiego.
Podział wyborczych łupów okazał się jednak dla PiS-u znacznie bardziej korzystny. Partia zdobyła samodzielną większość w aż sześciu województwach – podlaskim, lubelskim, podkarpackim, świętokrzyskim, łódzkim i małopolskim. W trzech innych (śląskie, dolnośląskie, mazowieckie) miała natomiast najlepszy wynik, co otwierało szanse na rządy koalicyjne.
Z drugiej strony, Koalicja Obywatelska planowała przejąć władzę w dziesięciu regionach, w których PiS nie zdobyło samodzielnej większości. Przekaz miał być prosty – jeśli Nowogrodzka nie może rządzić w pojedynkę, to nie może rządzić w ogóle.
Tak wygląda powyborcza mapa Polski. PiS i opozycja podzieliły się sejmikami wojewódzkimi po połowie Grafika: Marta Kondrusik
Pierwszym polem samorządowej bitwy między Zjednoczoną Prawicą i szeroko rozumianą opozycją był Dolny Śląsk – matecznik Platformy Obywatelskiej i oczko w głowie jej przewodniczącego Grzegorza Schetyny. Powyborczy układ sił wyglądał tak, że i Koalicja Obywatelska (trzynastu radnych), i PiS (czternastu radnych) miały szanse na władzę w regionie. Kluczowe było to, za kim opowiedzą się dysponujący sześcioma mandatami w 36-osobowym sejmiku Bezpartyjni Samorządowcy.
Ci od początku zapowiadali, że są otwarci na rozmowy z każdym, a liczy się dla nich tylko to, ile na potencjalnym sojuszu zyska region. PiS nie zmarnowało okazji i na Dolny Śląsk wysłało zaufanych ludzi – szefa KPRM Michała Dworczyka (odpowiadał za wszystkie powyborcze negocjacje PiS-u w regionach) i wiceprezesa partii Adama Lipińskiego (szef partyjnych struktur na Dolnym Śląsku). Oczywiście z szeroką ofertą polityczno-biznesowych korzyści, które przekonają Bezpartyjnych do zawarcia koalicji. Opozycja nie była w stanie wytrzymać tempa w tym wyścigu i region trafił w ręce dobrej zmiany.
Prestiżowe zwycięstwo nie przyszło tanio. Bezpartyjni w zamian za koalicję z PiS-em otrzymali stanowisko marszałka, którym pozostał Cezary Przybylski, oraz jeszcze dwa miejsca w zarządzie województwa (stanowiska członków zarządu dla Tymoteusza Myrdy i Michała Bobowca). Na tym lista korzyści bynajmniej się nie skończyła. Jak informowała „Gazeta Wrocławska”, Bezpartyjni wynegocjowali od rządu imponującą liczbę rzeczy, m.in.:
Na polskiej scenie politycznej przyjęło się, że jest tak duża polaryzacja, że trudno budować nieoczywiste koalicje, a to porozumienie, które właśnie dzisiaj zawarliśmy jest dowodem na to, że myśląc o dobru mieszkańców, myśląc o regionie, można ponad podziałami politycznymi współpracować
– po podpisaniu porozumienia koalicyjnego minister Dworczyk nie krył radości.
Scenariusz z Dolnego Śląska mógł powtórzyć się na Mazowszu. W największym i najbogatszym regionie sytuacja ważyła się do ostatnich godzin przed pierwszym posiedzeniem nowo wybranego sejmiku. Koalicja Obywatelska zdobyła tutaj osiemnaście mandatów, a PSL osiem. PiS - 24. Skład sejmiku uzupełniał jeden radny z Bezpartyjnych Samorządowców. Nowogrodzkiej nie wystarczyło więc dogadać się z Bezpartyjnymi, trzeba też było podebrać przynajmniej jednego radnego z PSL lub Koalicji Obywatelskiej.
To nie zniechęciło PiS-u, które szybko rozpoczęło podchody pod kolejnych radnych. Na Mazowszu sprawy negocjacji sejmikowych oprócz ministra Dworczyka koordynowali także przewodniczący Komitetu Stałego Rady Ministrów Jacek Sasin i marszałek Senatu Stanisław Karczewski. Schemat był ten sam, co na Dolnym Śląsku – obietnice wysokich politycznych stanowisk i intratnych posad w państwowych spółkach.
– Jest strach, jest niepewność. Dobierali się do nas – mówił w rozmowie z Gazeta.pl polityk Nowoczesnej. I dodawał:
Sam wiem o przynajmniej dwóch radnych sejmikowych. Jeden z nich propozycję wyśmiał, drugi – nie wiadomo. Ale znam człowieka i na 99 proc. jestem pewny, że spuści ich na drzewo
Na czym polegało „dobieranie się”? Ten sam rozmówca przytoczył następującą sytuację: – Kolega radny miał ostatnio pewne kłopoty zawodowe i jak przyszli do niego ludzie z PiS-u z propozycją transferu, to wiedzieli nawet, jaki ma debet na koncie. To nie jest normalne.
Marszałek Senatu Stanisław Karczewski Fot. Dawid Zuchowicz / Agencja Wyborcza.pl
O determinacji PiS-u świadczy historia opisana przez Onet. Na ostatniej prostej przed pierwszym posiedzeniem nowego sejmiku marszałek Karczewski i minister Sasin osobiście pofatygowali się do jednego z nadbałtyckich kurortów, w którym przebywał radny ludowców Leszek Przybytniak. Karczewski zna się z nim od lat i to on miał go przeciągnąć do obozu „dobrej zmiany”. Jednak nie za darmo. W zamian za transfer Przybytniak, znany na Mazowszu producent jabłek, zostałby wiceministrem rolnictwa ds. sadownictwa. Rzecz w tym, że radny PSL z oferty nie skorzystał i PiS musiało obejść się smakiem. Ostatecznie na Mazowszu rządzić będzie Koalicja Obywatelska z PSL, a marszałkiem pozostanie Adam Struzik.
Nie wszędzie Koalicja Obywatelska miała tyle szczęścia co na Mazowszu. O tym, że propozycjom PiS-u ciężko się oprzeć świadczy przykład śląskiego radnego Wojciecha Kałuży. To on tuż przed pierwszą sesją nowego sejmiku wystawił do wiatru kolegów i koleżanki z Koalicji Obywatelskiej, zasilając klubu radnych PiS-u. Przełożeni Kałuży dostali furii. Dlaczego? Bo właśnie tego jednego mandatu brakowało obozowi „dobrej zmiany” do zdobycia władzy w regionie (przed jego woltą układ sił wygląda następująco: PiS miało 22 mandaty, KO dwadzieścia, SLD dwa, a PSL jeden).
Kałuża, ty ciulu, ty zdrajco! Mam nadzieję, że za rok wszystkich cholernych ciuli rozliczymy
– krzyczała wedle relacji „Dziennika Zachodniego” posłanka Monika Rosa podczas zorganizowanego w Żorach protestu „Kałuża, oddaj mandat”. Zachowanie parlamentarzystki choć skandaliczne, to jednak dziwić nie może. Wszak to ona była odpowiedzialna za weryfikację kandydatur na partyjne listy. A Kałuża był „jedynką” listy Koalicji Obywatelskiej do śląskiego sejmiku.
Kałuża za swoją decyzję został nagrodzony stanowiskiem wicemarszałka sejmiku. - Z rozmów prywatnych, jakie prowadzi Kałuża, ma wynikać, że w grę wchodzą kwestie finansowe. Kałuża miał opowiadać kolegom, że jest „ustawiony” – stwierdził z kolei w rozmowie z Wirtualną Polską jeden ze śląskich posłów. W tym samym artykule czytamy, że korzyści z transferu męża ma odnieść także żona Kałuży. Spekuluje się, że może nawet zostać wiceprezeską Jastrzębskiej Spółki Węglowej.
Inauguracyjna sesja sejmiku województwa śląskiego, Wojciech Kałuża i Jakub Chełstowski ANNA LEWAŃSKA
Politycy Koalicji Obywatelskiej nie kryją oburzenia zachowaniem radnego Kałuży. Nie zamierzają mu też odpuścić. Przewodniczący Platformy Obywatelskiej Grzegorz Schetyna zapowiedział złożenie zawiadomienia do prokuratury ws. „popełnienia przestępstwa w związku z korupcją polityczną wobec radnego wybranego do sejmiku śląskiego z list Koalicji Obywatelskiej Wojciecha Kałuży”.
Nie wszędzie jednak szło PiS-owi tak dobrze i gładko jak na Śląsku i Dolnym Śląsku. Do nie lada niespodzianki doszło na Podlasiu, w jednym z największych bastionów PiS-u. W 30-osobowym sejmiku PiS zdobyło szesnaście mandatów i mogło rządzić samodzielnie. Wydawało się, że wybór marszałka i zarządu województwa będzie czystą formalnością.
Nic bardziej mylnego. Podczas pierwszego posiedzenia nowego sejmiku okazało się, że personalne dyspozycje Komitetu Politycznego PiS-u kompletnie rozmijają się z tym, co podlaskim radnym partii rządzącej obiecał szef jej tamtejszych struktur – poseł i były minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel. Efekt był taki, że radni zbuntowali się i przewodniczącym sejmiku wybrano popieranego przez Koalicję Obywatelską i PSL Karola Pileckiego.
Konferencja podlaskich posłów i kandydatów PiS (Zjednoczonej Prawicy) do sejmiku podlaskiego AGNIESZKA SADOWSKA
Co prawda marszałkiem województwa, zgodnie z zamierzeniami Nowogrodzkiej, został szef białostockich struktur PiS-u Artur Kosicki, ale problem z zarządem województwa pozostał. Po interwencji partyjnej centrali radni PiS-u mają odkręcić całe zamieszanie podczas trzeciej sesji sejmiku – 29 listopada. To wtedy z funkcji przewodniczącego ma zostać odwołany radny Pilecki (jego miejsce zająłby Bogusław Dębski). Na tym samym posiedzeniu radni dokonają także wyboru wicemarszałków i członków zarządu województwa, a także wiceprzewodniczącego sejmiku.
Zawirowania na Podlasiu nie powinny jednak przesłonić całości powyborczego obrazu Polski. A ten jest dla PiS-u bardzo korzystny. Nowogrodzkiej udało się uzyskać najlepszy wynik (34,13 proc.) w historii wyborów samorządowych w III RP. W ostatecznym rozrachunku pozwoliło to na zdobycie władzy w aż ośmiu sejmikach wojewódzkich (to dwukrotnie więcej, niż zakładano w PiS-ie jeszcze latem tego roku). Dla porównania, w kadencji 2014-18 PiS rządziło jedynie na Podkarpaciu.
Opanowanie połowy sejmików oznacza, że partia rządząca jeszcze bardziej wzmocni się w tzw. terenie. Władza w województwach to przecież realne miejsca pracy dla partyjnych działaczy, realne pieniądze do rozdysponowania i realne polityczne wpływy. Krótko mówiąc, woda na młyn dla partyjnych struktur.
Wreszcie kwestia wizerunkowo-polityczna, która dla PiS-u była po wyborach samorządowych (a przed wyborami europejskimi i do parlamentu krajowego) niezwykle ważna. Chodziło o pokazanie, że PiS posiada zdolność koalicyjną i nawet, jeśli nie jest w stanie rządzić samodzielnie, potrafi się porozumieć z innymi formacjami. Przykłady Śląska i Dolnego Śląska – chociaż opozycja nazywa to polityczną korupcją – pokazują, że nie udało się stworzyć kordonu sanitarnego wokół PiS-u. A to dla partii prezesa Kaczyńskiego najlepsza możliwa wiadomość przed podwójnymi wyborami w 2019 roku.