Mąż swojej żony. W PiS mają ambasadora w Niemczech prof. Przyłębskiego za nadgorliwego lenia

Jacek Gądek
- Nam jego żona jest potrzebna. On sam jest dla nas obciążeniem. Jest ciężarem dla naszej dyplomacji i stosunków polsko-niemieckich - mówią o prof. Andrzeju Przyłębskim politycy Prawa i Sprawiedliwości. Nieoficjalnie. Bo wiceszef MSZ - a prywatnie znajomy ambasadora - chwali go na potęgę.

W wersji oficjalnej prof. Przyłębski jest tytanem dyplomacji. Ale nieoficjalnie w Prawie i Sprawiedliwości można usłyszeć, że zapracował sobie na opinię nadgorliwego lenia. Ma na to jednak licencję. Jeden z naszych rozmówców z szeregów klubu PiS podkreśla: ambasador urzęduje sobie od poniedziałku do piątku, od 8 do 16.

"Potrzebna jest nam jego żona"

Prof. Przyłębski - filozof z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Pracował w Niemczech w latach 1996-2001 jako attaché ds. kultury i nauki. Należy do Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. Lecha Kaczyńskiego. Teraz jest ambasadorem w Berlinie.

Ze strony internetowej jego ambasady można się dowiedzieć, że ambasador ma przemówienia i ma żonę. Biogram żony ambasadora jest nawet dłuższy niż samego dyplomaty.

Jedna z naszych rozmówczyń z szeregów klubu PiS podkreśla: - Jest mężem swojej żony. A nam jego żona jest potrzebna. Obecność męża w Berlinie jest tego konsekwencją. Ambasador Przyłębski jest oczywiście dla nas obciążeniem. Jest ciężarem dla naszej dyplomacji i stosunków polsko-niemieckich.

"Ponad połowa" robi różnicę

Najnowsze, choć w sumie drobne, potknięcie ambasadora. "Gazeta Wyborcza" zacytowała prof. Przyłębskiego przemawiającego na otwarciu - wspólnie z szefem MSZ Niemiec Heiko Maasem - konferencji "Stulecie niemieckiej polityki wobec Polski" współorganizowanej przez niemiecki MSZ i Niemiecki Instytut Spraw Polskich w Darmstadt.

Przyłębski w mowie był ostry: "W moich oczach - jestem w prawdzie historykiem, ale historykiem filozofii - w moich oczach ostatnie sto lat niemieckiej polityki wobec Polski było katastrofą".

Przyłębski w opublikowanej później wersji na piśmie jest już wygładzony: "W moich oczach - a jestem wprawdzie historykiem, ale jedynie historykiem filozofii - ponad połowa ostatnich stu lat niemieckiej polityki wobec Polski była katastrofą".

Wypowiedziane przez niego słowa o katastrofie odbiły się echem w polskich i niemieckich mediach. O ile wersja o "ponad połowie ostatnich stu lat" jest do obrony, to o katastrofie całych stu lat jest absurdalna.

Ambasador chciał, ale nie wyszło

Wiceminister SZ Szymon Szynkowski vel Sęk (PiS): - Słuchałem tej wypowiedzi ambasadora i mam przekonanie, że chciał wyrazić, że nad ostatnimi 100 laty zaciążyły najciemniejsze karty naszej historii. Nie da się oceniać 100 lat w oderwaniu od okresu napaści Niemiec na Polskę. Z kolei ostatnich kilkanaście lat choć było niełatwych, to jednak pozytywnych.

Wiceminister w rozmowie z Gazeta.pl "jest zadowolony z tego, że pan ambasador bardzo jasno zarysowuje linie naszej polityki międzynarodowej". - Intensywnie prowadzi dialog, ale też jasno wskazuje różnice, także w kwestiach historycznych - to jego duża zaleta. Prof. Przyłębski nie boi się ani jednego, ani drugiego - ocenia Szynkowski vel Sęk.

W szeregach PiS cytowana wyżej tyrada Przyłębskiego nie dziwi. I nie dlatego, że mówi ostro o Niemcach, ale że jest obcesowy wobec sąsiadów - nie jak dyplomata. Co by jednak nie zrobił, to włos mu z głowy nie spadnie. Immunitet zapewnia mu żona - prezes Trybunału Konstytucyjnego Julia Przyłębska. PiS zadbało o lojalność prezes TK zatrudniając jej rodzinę: mąż jest ambasadorem, a syn dostał pracę w znacjonalizowanym banku Pekao SA.

Darcie łacha z profesora

Z Przyłębskiego drwią już nawet w konserwatywnej prasie. Choć i tu jest ciekawy rozdźwięk.

O coraz większym niesmaku w szeregach PiS na myśl o ambasadorze Przyłębskim świadczy krótki wpis w satyryczno-politycznej rubryce tygodnika "Do Rzeczy". W nim to Piotr Gociek i Cezary Gmyz (korespondent Telewizji Polskiej w Berlinie) szydzili: "Z cyklu 'Ciekawe rozmowy z wiewiórkami'. Wiewiórka: - Podobno ambasador w Berlinie Andrzej Przyłębski złożył wniosek, żeby mógł pełnić funkcję ambasadora zamiejscowo. Czyli de facto z Poznania. Panowie G. milczą i sprawdzają w MSZ, po czym odkrywają, że taki wniosek nie wpłynął. Wiewiórka: - Panowie, ale szukacie w niewłaściwym miejscu, wniosek poszedł na Nowogrodzką".

Z kolei już TVP, a już zwłaszcza tygodnik "Sieci" braci Jacka i Michała Karnowskich kadzą Przyłębskim, dając choćby nagrodę "Człowieka Wolności" prezes TK. Tu opiewane jest małżeńskie zaangażowanie Przyłębskich na rzecz polskiej racji stanu. Największym wyzwaniem w wywiadach telewizyjnych jest jednak akcent, a w pisanych interpunkcja własnych odpowiedzi. A nie pytania.

Kto naprawdę rządzi ambasadą

Na stronie internetowej ambasady w Berlinie zakładka "Żona ambasadora" i biogram Julii Przyłębskiej. "Żoną ambasadora Andrzeja Przyłębskiego, biorącą aktywny udział w życiu ambasady, jest Julia Przyłębska - prezes Trybunału Konstytucyjnego RP".

Na stronach innych ambasad próżno szukać takich opasłych biogramów żon lub mężów ambasadorów. Na witrynie ambasady w Londynie o rodzinie ambasadora jest tyle: "żona, dr Jolanta Rzegocka, jest filologiem języka angielskiego i historykiem teatru". Paryż: "Jest żonaty, ma dwoje dzieci". Kopenhaga: "Mężatka". Na stronach placówek w Moskwie, Kijowie, Waszyngtonie, Wiedniu, Pradze, Bratysławie nie ma żadnych wzmianek o rodzinie ambasadorów.

Posłanka obozu rządzącego: - To Julia rządzi w ambasadzie. Generalnie to ona nosi spodnie w tym układzie. Ona decyduje, a nie ambasador.

Szymon Szynkowski vel Sęk się dziwi: - Nawet w rozmowach kuluarowych nie spotkałem się nigdy z głosami krytyki polityków PiS pod adresem ambasadora. Uczciwie mówię: z ani jednym krytycznym głosem.

Wiceminister na ratunek

Szynkowski vel Sęk to prywatnie znajomy ambasadora. Poznali się niecałą dekadę temu w radzie programowej Radia Merkury w Poznaniu. Przez cztery lata w niej zasiadali wspólnie. Są poznaniakami. - Miałem dużą satysfakcję, że to właśnie prof. Przyłębski został ambasadorem RP w Berlinie. Znamy się, więc wiedziałem, że będzie się nam dobrze współpracowało - podkreśla wiceszef MSZ.

Urzędnik z kręgu MSZ: - Wiceminister Szynkowski, który zajmuje się polityką wobec Niemiec, został zredukowany do roli asystenta Przyłębskiego. Skierowali go tutaj nie po to, aby nadzorować Przyłębskiego, ale pilnować, by ambasadorowi niczego nie brakowało. Żeby się profesor Przyłębski nie stresował. Żeby nikt go nie atakował, tylko zapewniał wygody.

Ale jedna z osób, która dobrze zna wiceministra przedstawia nieco inną wersję. Wedle niej Przyłębski jest tak zacietrzewiony i konfliktowy, a przy tym niezbyt zrywny do pracy, że w MSZ-cie musiał się w końcu znaleźć ktoś, kto na sprawach niemieckich akurat zna się świetnie i ma naturę dyplomaty.

- Gdyby szukać takiej osoby w obozie PiS, to Szynkowski jest najlepszym wyborem - słyszymy. W sumie jedna wersja współgra z drugą.

Temperament publicysty, a nie ambasadora

Ogromny niesmak wzbudził już fakt, że Przyłębski podpisał w 1979 r. lojalkę zobowiązując do współpracy z SB jako TW "Wolfgang". IPN dał mu jednak świadectwo moralności i oczyścił z zarzutu współpracy ze służbami PRL. Dlaczego? Bo Instytut uznał, że starający się o paszport ówczesny student Przyłębski był stroną postępowaniem administracyjnym w ramach procedury wydawania paszportu - nawet jeśli stworzył dla SB informację na temat kuzyna, który nielegalnie pozostawał na Zachodzie.

Ambasador bardzo często wypowiada się jak publicysta, a nie dyplomata. Niepotrzebnie protestował ws. przyznania nagrody Nagrody za Wolność i Przyszłość Mediów Tomaszowi Piątkowi. W ten sposób tylko nagłośnił ułomną książkę Piątka o Antonim Macierewiczu i nadał jej silniejszy rozgłos.

Zamiast skupić się na wymagającej finezji pracy w roli ambasadora, raz po raz wygłasza tyrady przeciwko krajowej opozycji albo łaja stronę niemiecką. Gdy próbował zorganizować w Berlinie projekcję filmu "Smoleńsk", to udało mu się dopiero za trzecim podejściem, a za niepowodzenia oskarżał KOD. Protesty opozycji nazywał "próbą puczu" i przekonywał, że opozycja ta chciałaby, by "lała się krew". Krytykował Niemców i prezydenta Joachima Gaucka, że mają "zawężone horyzonty".

I to byłoby nawet cenne dla PiS, gdyby Przyłębski był politykiem krajowym, a nie występował w roli ambasadora. Mimo wszystko MSZ go docenia. Jak ujawniliśmy w kwietniu, resort przyznał mu za miniony rok nagrodę - 28 530 zł.

"Nikt go nie ruszy"

Czy cokolwiek ambasadorowi Przyłębskiemu grozi? Polityk PiS: - Nie. Nikt go nie ruszy.

Dlaczego? Od osoby z kręgu ministerstwa słyszymy: - MSZ jest sparaliżowane wobec ambasadora Przyłębskiego. Minister Jacek Czaputowicz nie może mu zrobić dosłownie nic - nie ma żadnego instrumentu oddziaływania na Przyłębskiego, choć jest jego szefem.

Czy ze względu na to, że żoną ambasadora jest prezes TK, ambasador może nawet kiepsko pracować, a i tak MSZ ani piśnie? Szynkowski: - To jakaś bzdura. Podkreślam, że pracę ambasadora oceniam pozytywnie. Tylko osoby nieżyczliwe ambasadorowi mogą się starać ukuć taką tezę, ale jest ona odklejona od rzeczywistości.

Koniec zwyczajowo czteroletniej kadencji prof. Przyłębskiego to rok 2020. Zostanie na kolejną? Osoby z szeregów PiS: - Pozostawanie ambasadora w Berlinie będzie zależało od pani Przyłębskiej. Jeśli będzie chciała, aby jej mąż nadal był ambasadorem, to będzie. A jak nie, to nie.

"Ambasador Przyłębski powinien ustąpić"

Więcej o: