Afera KNF. Ćwiąkalski o działaniach służb: Zadecydowała obawa o reakcję opinii publicznej

- O działaniach służb zadecydowała obawa o reakcję opinii publicznej. Dopiero wtedy podjęto zdecydowane i radykalne działania. To zbyt późno - mówi w rozmowie z Gazeta.pl prof. Zbigniew Ćwiąkalski. Były minister sprawiedliwości-prokurator generalny krytycznie ocenia działania prokuratury i służb w tzw. aferze KNF.

W środę wczesnym popołudniem do siedziby Komisji Nadzoru Finansowego (KNF) weszli funkcjonariusze Centralnego Biura Antykorupcyjnego (CBA). To właśnie CBA otrzymało od śląskiego wydziału prokuratury krajowej polecenie przeprowadzenia śledztwa ws. przekroczenia uprawnień lub niedopełnienia obowiązków przez byłego już przewodniczącego KNF Marka Chrzanowskiego.

Kiedy Chrzanowski stracił dostęp do dokumentów?

Sam Chrzanowski również pojawił się w środę w siedzibie KNF, tyle że z samego rana. Spędził tam kilka godzin, budynek opuścił przed pojawieniem się CBA. TVN24 podało, że "miał on przyjść w sprawach kadrowych, po to, by przedstawić dokumenty świadczące o tym, że dymisja byłego już szefa KNF została przyjęta przez premiera". Obecność Chrzanowskiego w siedzibie Komisji potwierdził rzecznik prasowy KNF Jacek Barczewski.

- Istotne jest, kiedy pan Chrzanowski stracił dostęp do materiałów, przechowywanych na służbowym komputerze. To, że utracił ten dostęp dzisiaj, to jedno. Ale znacznie ważniejsze, o której godzinie to się stało - mówi w rozmowie z Gazeta.pl prof. Zbigniew Ćwiąkalski, były minister sprawiedliwości-prokurator generalny. - Pamiętajmy, że równie dobrze można korzystać z materiałów i wrażliwych danych zdalnie. Także pan Chrzanowski mógł to zrobić jeszcze przed przylotem do Polski - dodaje.

Nasz rozmówca podkreśla, że "znacznie lepiej byłoby, gdyby CBA skontrolowało siedzibę KNF już wczoraj albo nawet przed wydaniem decyzji o wszczęciu śledztwa". - KNF to zbyt ważna instytucja i zbyt wiele znaków zapytania pojawia się wokół tego, co stało się w tej sprawie, żeby odwlekać działania odpowiednich służb. Tutaj każda minuta była istotna. Prokuratura miała czas na reakcję od 7 listopada - argumentuje prawnik.

"Dopóki sprawa nie została nagłośniona, niewiele się działo"

Jak twierdzi, nagła reakcja prokuratury i CBA to efekt nagłośnienia sprawy przez media i obawy w szeregach obozu rządzącego o konsekwencje tzw. afery KNF. - O działaniach służb zadecydowała obawa o reakcję opinii publicznej. Dopiero wtedy podjęto zdecydowane i radykalne działania. To zbyt późno. Dopóki sprawa nie została medialnie nagłośniona, niewiele się w niej działo - mówi prof. Ćwiąkalski.

Były minister w rządzie Donalda Tuska zwraca uwagę, że skoro zawiadomienie do prokuratury zostało złożone przez Leszka Czarneckiego 7 listopada, to właśnie mija tydzień od tej daty. To zaś oznacza, że organy wymiaru sprawiedliwości miały aż trzy dni robocze na podjęcie działań (8, 9 i 12 listopada).

Przypomnijmy, że interwencja CBA jest pokłosiem publikacji „Gazety Wyborczej” i „Financial Times”, które opisały przebieg spotkania biznesmena i jednego z najbogatszych Polaków Leszka Czarneckiego z (byłym już) szefem KNF Markiem Chrzanowskiem. Do spotkania doszło w końcu marca tego roku. W jego trakcie Chrzanowski miał złożyć Czarneckiemu propozycję korupcyjną w związku, dotyczącą współpracy na linii KNF - banki Czarneckiego.

Więcej o sprawie KNF i Leszka Czarneckiego przeczytasz w poniższych tekstach:

Tomasz Siemoniak w Gazeta.pl: 'Afera KNF to sytuacja bezprecedensowa. Boję się tego, co PiS z tym zrobi"

Więcej o: