Odpowiedź jest prosta: z piętnastoma mandatami w skali kraju są czwartą siłą w samorządzie, która w tyle zostawiła Kukiz'15 i profesjonalne partie polityczne pokroju SLD, Wolności czy Razem. W dodatku to od sześciu radnych Bezpartyjnych Samorządowców zależy, kto przejmie dolnośląski sejmik wojewódzki. W regionie co prawda wygrało PiS, ale Koalicja Obywatelska chce stworzyć „kordon sanitarny” – KO + PSL + Bezpartyjni + SLD – wokół partii Jarosława Kaczyńskiego.
Dla obu obozów politycznych pojedynek na Dolnym Śląsku jest niezwykle prestiżowy. KO chce za wszelką cenę utrzymać jeden ze swoich głównych bastionów, z kolei PiS zrobi wszystko, żeby przejąć kontrolę nad matecznikiem Platformy Obywatelskiej. Ani jedni, ani drudzy swojego celu nie osiągną bez Bezpartyjnych.
Ponieważ zdolność koalicyjna PiS-u w sejmikach jest, delikatnie mówiąc, ograniczona, partia od razu rzuciła na Dolny Śląsk wszystkie siły. Już w zeszłym tygodniu w regionie pojawili się Adam Lipiński (wiceprezes PiS-u) i Michał Dworczyk (szef Kancelarii Premiera, odpowiada za rozmowy koalicyjne PiS-u w „terenie”). Przekonywali liderów Bezpartyjnych – marszałka województwa Cezarego Przybylskiego i prezydenta Lubina Roberta Raczyńskiego – że sojusz z PiS-em to najlepsza opcja. A raczej: najbardziej opłacalna.
Michał Dworczyk SŁAWOMIR KAMIŃSKI
Jak podała „Polska The Times”, duet Dworczyk-Lipiński przyjechał na Dolny Śląsk z niezwykle bogatą ofertą dla potencjalnych koalicjantów. PiS oferuje Bezpartyjnym: trzy miejsca w zarządzie województwa (w tym stanowisko marszałka dla Przybylskiego), stanowiska w spółkach skarbu państwa (w tym posady w zarządzie giganta miedziowego – KGHM) oraz rządowe pieniądze na inwestycje w regionie (m.in. na rozbudowę Polany Jakuszyckiej). Bezpartyjni chcą jednak jeszcze czegoś – likwidacji tzw. podatku od kopalin, którym musi płacić KGHM, największy pracodawca na Dolnym Śląsku. PiS obiecywało zniesienie daniny w kampanii parlamentarnej, ale po wygraniu wyborów nie dotrzymało danego słowa.
To worek Świętego Mikołaja. Nawet Robert Kubica przekonał się już o tym, że obiecać można wszystko
– mówi w rozmowie z Gazeta.pl Jan Grabiec, rzecznik prasowy Platformy. – Druga rzecz, że to są obietnice na rok, bo za rok mamy wybory parlamentarne i wiele wskazuje, że może dojść do zmiany władzy. Wreszcie sprawa wiarygodności Bezpartyjnych, którzy w dużej części wywodzą się z Platformy i protestowali chociażby w obronie sądów – dodaje poseł.
Na Nowogrodzkiej korki od szampanów jeszcze jednak nie strzelają. – Pewni będziemy, jak zostanie wybrany marszałek i zarząd województwa – mówi nam szef KPRM Michał Dworczyk. Pytany, czy PiS jest dobrej myśli, co do ostatecznego efektu negocjacji, podkreśla, że rozmowy były i wciąż są prowadzone. – Myślimy bardzo podobnie o wielu kwestiach, dotyczących Dolnego Śląska – zastrzega.
Przy możliwościach PiS-u to, co proponuje Koalicja Obywatelska, na nikim nie robi wrażenia. Chodzi o współudział w rządzeniu wszystkimi sejmikami, nad którymi kontrolę będzie mieć KO i koalicjanci. Dzięki temu Bezpartyjni mogliby wreszcie wyjść poza Dolny Śląsk. Swoich radnych mają bowiem w województwach zachodniopomorskim, lubuskim, wielkopolskim i mazowieckim. Z jednej strony byłby to obiecujący przyczółek przed wyborami parlamentarnymi w 2019 roku; z drugiej – oferta PiS-u daje wymierne korzyści tu i teraz.
Zawiązanie sojuszu z Bezpartyjnymi na Dolnym Śląsku byłoby bez dwóch zdań największym sukcesem PiS-u po wyborach samorządowych. Przede wszystkim, oznaczałoby zdobycie władzy na niezwykle trudnym dla PiS-u terytorium. Po drugie, byłoby to upokorzenie Platformy w jednym z jej mateczników. Wreszcie po trzecie, i być może najważniejsze, mogłoby stanowić precedens i pokazać, że z PiS-em można i warto rozmawiać.
Właśnie tego ostatniego najbardziej boją się liderzy opozycji, bo to odmieniana przez wszystkie przypadki „zerowa zdolność koalicyjna PiS-u” była jednym z ich głównych atutów w walce z partią Kaczyńskiego. Tymczasem już w nieco ponad tydzień od wyborów okazało się, że ta zdolność wcale zerowa nie jest.
MACIEK JAŹWIECKI
Pierwsze przekonało się o tym SLD. W sobotę 27 października PiS, SLD i komitet Kreatywna Jedność Powiatu Koneckiego zawiązały koalicję w powiecie koneckim. W przypadku Sojuszu – pomimo wyraźnego zakazu ze strony przewodniczącego partyjnej centrali. Początkowo wydawało się, że porozumienie przetrwało dwa dni – szef SLD Włodzimierz Czarzasty na specjalnie zwołanej konferencji prasowej zakwestionował koalicję w Końskich.
Zapowiedziałem swego czasu, że SLD nie będzie wchodziło w koalicję z PiS. W żadne
– powiedział dziennikarzom. Poinformował też o zawieszeniu dwóch niesubordynowanych radnych powiatowych oraz zmianie szefa struktur Sojuszu w Końskich (poprzedni po decyzji Czarzastego wystąpił z partii). Minęło tylko kilkanaście godzin, a TVP Kielce podała, że byli już radni SLD nie zamierzają zrywać porozumienia z PiS-em. Koalicja PiS + SLD + Kreatywna Jedność Powiatu Koneckiego będzie mieć minimalną (11 z 21 radnych), ale jednak większość w powiecie.
Podobnie twardy orzech do zgryzienia miał prezes ludowców Władysław Kosiniak-Kamysz. Jemu (na razie) zbuntowali się radni w dwóch powiatach – chełmskim i białogardzkim. W obu doszło do zawiązania szerszych koalicji z udziałem PiS-u i PSL. Lider ludowców robi dobrą minę do złej gry. – Nie będziemy wprowadzać polityki do poziomu powiatowego i gminnego – stwierdził w „Rozmowie Piaseckiego” w TVN24. Jednocześnie zapewnił, że o żadnym porozumieniu PSL z PiS-em na poziomie sejmików wojewódzkich nie ma mowy. Tyle że moc tych słów nie jest już taka jak jeszcze kilka dni temu. – Z politycznymi terrorystami się nie negocjuje – zapewniał wówczas w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”.
Nie wszystko jest polityką. W takich momentach trzeba jasno stanąć po stronie zasad i wartości, które przyświecają ludowcom od 123 lat
– dodał.
Kielce 23.09.2018, Władysław Kosiniak-Kamysz na wojewódzkiej konwencji wyborczej PSL PAWEŁ MAŁECKI
Utrata Dolnego Śląska na rzecz PiS-u byłaby dla szeroko rozumianej opozycji najdotkliwszym ciosem z wymienionych. Wiele wskazuje, że jest to cios nieuchronny. Politycy Platformy, z którymi rozmawialiśmy nie mają wielkich nadziei, że utracie władzy w regionie uda się zapobiec. Zgodnie przyznają, że zostali przelicytowani.
Jak doszło do tego, że mający nieograniczoną władzę w państwie PiS obiecuje złote góry szerzej nieznanej formacji? Bezpartyjni to bardzo młoda formacja. Na szczeblu regionalnym działają od 2014 roku. To wtedy część działaczy stowarzyszenia Obywatelski Dolny Śląsk zbuntowała się przeciwko porozumieniu, które Rafał Dutkiewicz, lider formacji i prezydent Wrocławia, zawarł z Platformą Obywatelską. W efekcie założyli komitet Bezpartyjni Samorządowcy, który w wyborach zdobył m.in. cztery mandaty do sejmiku województwa dolnośląskiego.
Jednym z czterech zdobywców mandatu był Paweł Kukiz, którego w pierwszej połowie 2015 roku Bezpartyjni wspierali w kampanii prezydenckiej. Muzyk-polityk zaskoczył wszystkich, uzyskując ponad 20 proc. głosów w pierwszej turze (trzeci wynik w stawce). Jednak już dwa miesiące po wyborach drogi Bezpartyjnych i Kukiza się rozeszły.
Paweł Kukiz, lider Kukiz'15 Franciszek Mazur / Agencja Wyborcza.pl
Ambitnych działaczy to jednak nie zatrzymało. Dalej rozwijali się na poziomie samorządowym. Po drodze przeszli sporo zawirowań personalno-organizacyjnych, ale nie brakowało też sukcesów. Do tych ostatnich z pewnością należy zaliczyć współrządzenie dolnośląskim sejmikiem wojewódzkim. czas m.in. współrządzili dolnośląskim sejmikiem wojewódzkim. W marcu 2017 roku doszło do odnowienia formuły stowarzyszenia – z myślą o nadchodzących wyborach samorządowych powstał Ruch Samorządowy „Bezpartyjni”. Wśród jego założycieli znaleźli się prezydenci Szczecina (Piotr Krzystek), Zielonej Góry (Janusz Kubicki), Lubina (Robert Raczyński) i Bolesławca (Piotr Roman).
Wybory okazały się dla Bezpartyjnych sukcesem. Jako jeden z dziesięciu komitetów wystawili listy do sejmików we wszystkich województwach. Mieli również swoich kandydatów na prezydentów, burmistrzów i wójtów oraz w wyborach do rad gmin i rad powiatów. Wynik na poziomie 5,28 proc. w wyborach do sejmików przełożył się na piętnaście mandatów w pięciu województwach (sześć w dolnośląskim, cztery w lubuskim, trzy w zachodniopomorskim i po jednym w Wielkopolsce i na Mazowszu).
Bezpartyjni podkreślają, że nie są partią polityczną, nie mają sformalizowanej struktury i nie spaja ich żadna ideologia. – Polityka to dla nas droga do załatwiania interesów. A naszą najważniejszą cechą jest zdolność do rozmowy ze wszystkimi – mówił niedawno w rozmowie z wrocławską „Gazetą Wyborczą” prezydent Lubina Robert Raczyński.
Jego formacja nie zamierza zwalniać tempa. W przyszłorocznych wyborach parlamentarnych chce powtórzyć sukces z samorządu. Ale zanim się to stanie, Bezpartyjni cieszą się, że rozdają karty na Dolnym Śląsku. – Bez nas nic się nie uda. Więc bierzemy wszystko – z rozbrajającą szczerością stwierdził na łamach „GW” prezydent Raczyński.