Państwowa Komisja Wyborcza nie podała jeszcze wyników wyborów samorządowych 2018. Poinformowała za to o frekwencji, która wyniosła 54,67 proc.
- To, że frekwencja w tych wyborach jest wysoka, to chyba oczywiste. Mamy bardzo silną polaryzację, która powoduje wzrost zaangażowania i mobilizację elektoratu - mówi w rozmowie z Gazeta.pl dr Anna Materska- Sosnowska, politolożka z Uniwersytetu Warszawskiego.
Dr Anna Materska-Sosnowska podkreśla jednak, że frekwencja na poziomie 54 proc. wcale nie jest oszałamiająca.
- Mimo to ma ona znaczenie. Przy niskiej frekwencji na wybory zawsze idzie najbardziej zdyscyplinowany elektorat. A z badań i wcześniejszych wyborów wiemy, że taki ma głownie Prawo i Sprawiedliwość oraz partie z nią współpracujące - mówi.
- Mobilizacja elektoratu KO czy lewicy wynika nie tylko z tej polaryzacji czy pozytywnego zmobilizowania, ale też z chęci pokazania czerwonej czy raczej żółtej kartki oponentom - dodaje. I tłumaczy, że wysoka frekwencja pomaga partiom liberalnym, takim jak PO. - Wystarczy spojrzeć na poprzednie wybory. Wiadomo, czym kończyła się niska frekwencja - mówi politolożka.
Dr Anna Materska-Sosnowska zauważa, że podczas poprzednich wyborów podział między Polakami był ostry, ale na innych płaszczyznach.
- Teraz to nie były zwykłe wybory samorządowe. Bo dzisiaj to już nie jest kwestia PiS czy PO, tylko o podział na obóz demokratyczny i niedemokratyczny. Polskę europejską i nieeuropejską, samorządową i niesamorządową. To nie są już tylko hasła, zapowiedzi czy groźby, a konkretne czyny. To był sprawdzian, także dla rządzących - mówi dr Materska-Sosnowska.
Politolożka wynik wyborów określa mianem „żółtej kartki” dla PiS, które zwyciężyło w sejmikach, przegrało jednak w wielu dużych miastach. - W wielu dużych miastach nastąpił nokaut, jak w Łodzi, gdzie Hanna Zdanowska zdobyła 70 proc. głosów. To absolutny fenomen - mówi dr Materska-Sosnowska.
Wynik wyborów dla PiS ocenia jako niewystarczający.
- Przy takich nakładach, jakie partia rządząca zrobiła przez ostatnie trzy lata, taki efekt wyborczy nie jest zadowalający - mówi. - Mam na myśli dobrą koniunkturę gospodarczą, niskie bezrobocie, pieniądze w formie 500 plus i 300 plus. Słabo przełożyło się to na zysk wyborczy - podsumowuje politolożka.