W sztabie PiS na Nowogrodzkiej tłumów nie było. Działacze partyjni wiedzieli już wcześniej, że muszą się cieszyć z wygranej i uśmiechać, nawet jeśli będzie ona gorzka.
Euforii brak
I taka też jest. Zresztą ostatni rząd działaczy, a wśród nich także znani posłowie, momentami nawet nie bili braw. Akurat na nich kamery nie były skierowane, więc i gesty tych posłów były szczersze.
Euforii nie wykrzesali z siebie ani prezes PiS Jarosław Kaczyński, ani premier Mateusz Morawiecki. Szef rządu powiedział, że "te 30 procent z hakiem, to będzie jeden z najlepszych wyników w historii III Rzeczpospolitej". I ma świętą rację - to bardzo dobry wynik. Ale cóż z tego, skoro za tę wygraną PiS otrzymuje jedynie nagrody pocieszenia: efekt propagandowy i przejęcie góra czterech województw z 16. W większości regionów utrzymają się bowiem koalicje Platformy Obywatelskiej i PSL-u.
PiS wygrało nagrodę pocieszenia
Działacze PiS powtarzają jak mantrę: udało się poprawić wynik (w skali kraju na poziomie sejmików). I to też prawda. W 2014 r. PiS minimalnie wygrało z PO wybory do sejmików: 26,89 do 26,29 proc. Wtedy partia Kaczyńskiego też cieszyła się z wygranej, ale i tak otrzymała za triumf skromną nagrodę pocieszenia: władzę na Podkarpaciu.
Nikt w PiS-ie nie mówi, że udało się przejąć władzę w Polsce lokalnej. Gdyby tak mówili, byłaby to - żeby zacytować ks. Józefa Tischnera - g**** prawda.
"Rozpoczęła się kampania"
Partia Jarosława Kaczyńskiego jest po prostu bardzo słabo osadzona w terenie. Wybory samorządowe są więc dla PiS najtrudniejszymi ze wszystkich. Cztery lata temu były jedynie próbą machiny partyjnej i przygotowaniem do dużo ważniejszych dla niej wyborów parlamentarnych. Warto przypomnieć, że w 2014 r. na raptem pięć dni przed głosowaniem w wyborach samorządowych PiS ogłosiło, kto będzie kandydatem partii na prezydenta - Andrzej Duda. Zamiast skupiać się na kampanii, wyskoczyło z kandydatem do Pałacu Prezydenckiego.
Wybory samorządowe zawsze są dla PiS-u tylko "po drodze" do wyborów sejmowych i prezydenckich. Tak jest i teraz. Niemal wprost powiedział to podczas wieczoru wyborczego Kaczyński: - Rozpoczęła się kampania, która będzie miała swój koniec w 2020 roku. Damy radę.
Prezes uczulił też, że w czasie kampanii 2019 r. trzeba uniknąć potknięć "w ostatnich momentach przed wyborami" i aby "fake newsów było dużo, dużo mniej". W rzeczywistości chodzi prezesowi o wystrzeganie się wpadek na ostatniej prostej i o to, aby nie pozwolić mediom wyciągać trupów z szafy PiS-u. A w tegorocznej kampanii samorządowej wpadek było sporo - od spóźnionej reakcji na suszę i prostowania słów premiera - po lapsusy słowne. Trupem, który wypadł z szafy Morawieckiego - twarzy całej kampanii - były taśmy z "Sowy i Przyjaciół".
Próba generalna
Prezes PiS podsumował zatem próbę generalną, jaką była kampania do samorządów i już zagrzewał do zbliżających się ważniejszych kampanii w nowym roku. - Będziemy musieli ciężko pracować w ciągu kolejnego roku - mówił.
Wynik aktualnych wyborów samorządowych - tak jak cztery lata temu - pokazał, że PiS idzie po wygraną w wyborach do Sejmu w 2019 r. Jednocześnie uświadamia działaczom tej partii, że tylko maksymalna mobilizacja jest w stanie dać im powtórnie samodzielną większość w nowym parlamencie.
Najważniejsze: Morawiecki udźwignął rolę frontmana
Ale co najważniejsze: kampania samorządowa udowodniła, że Mateusz Morawiecki - mimo potknięć i konieczności prostowania jego słów - odnajduje się w roli frontmana. Jeśli jakieś nowe taśmy go nie zatopią, to znowu stanie się twarzą boju. Tym razem już o Sejm.
Jarosław Kaczyński dobitnie pokazał, że mimo pewnego przyduszenia taśmami, Morawiecki ma jego zaufanie i wsparcie. I że nie można premiera obwiniać o wynik, który jest tak poniżej oczekiwań, jak i ostatnich sondaży przedwyborczych. Prezes stanął obok premiera i poprawił tłum skandujący "Jarosław!", by krzyczeli "Mateusz!".
Wnioski z Warszawy: "nie" dla "spadochroniarzy", "tak" dla gołębi
PiS przeprowadziło w tych wyborach ciekawe eksperymenty. Z ich wyników będą teraz wyciągane wnioski.
Otóż w największych miastach (Warszawa, Kraków, Łódź, Gdańsk) partia rządzącą postawiła na młode twarze. W Warszawie Patryk Jaki minimalnie poszerzył elektorat PiS (z 27,7 proc., które Jacek Sasin uzyskał w 2014 r., do 30,9 proc. według exit poll). Jednak swoją wyrazistością, hiperaktywnością i kampanią "bez trzymanki" zmobilizował przede wszystkim stołeczny elektorat do głosowania na Rafała Trzaskowskiego, a nie na peleton innych kandydatów. Kandydat Koalicji Obywatelskiej - znów według exit poll - wygrał więc już w I turze, co jest porażką obozu władzy.
Politycy PiS półgębkiem już przyznają, że źle wybrali kandydata do walki o Warszawę, bo Jaki jest często postrzegany w stolicy jako człowiek nie swój. Wniosek: układając listy Nowogrodzka może unikać wystawiania "spadochroniarzy", a w kampanii w dużych miastach pozować na gołębie, a nie być jastrzębiami.
Wniosek z Gdańska:
Eksperyment z Gdańska (matecznika Platformy) pokazuje, co mógł osiągnąć 33-letni Patryk Jaki w Warszawie, gdyby był bardzie stonowany i mocno osadzony w mieście. Otóż w Grodzie Neptuna 29-letni Kacper Płażyński (znany wszystkim dzięki nazwisku ojca) prowadził właśnie gołębią kampanię - tak wszedł do II tury. A co więcej - Płażyński poszerzył elektorat PiS względem tego, co partia ta uzyskała w 2015 r. (exit poll daje mu 32,3 proc., podczas gdy PiS miało tu 28 proc. poparcia).
Dzięki II turze Płażyński junior ma szansę na dalsze poszerzanie tego elektoratu.
Łódź: improwizowane szarże się nie sprawdzają
W Łodzi PiS jedynie powtórzyło wynik sprzed czterech lat - wtedy to Joanna Kopcińska (dziś rzeczniczka rządu) uzyskała 22,9 proc. Teraz 36-letni Waldemar Buda ma w sondażu 24,2 proc. Problemem Budy była niska rozpoznawalność, a nie pomogła mu też desperacka i nieskoordynowana szarża ekipy PiS przeciwko faworytce - Hannie Zdanowskiej (uzyskała gigantyczne poparcie, ok. 70 proc.).
Wnioski stąd: młoda twarz bez znanego nazwiska niewiele znaczy. A po drugie: atakować konkurencję trzeba umieć.
Kraków potwierdza wnioski z Gdańska
I jeszcze Kraków. Tu kandydatka PiS Małgorzata Wassermann uzyskuje dobry wynik: 33,6 proc. Jest młodą twarzą, znanym nazwiskiem i - jak na standardy obozu rządzącego - wyważonym politykiem.
Jej i Płażyńskiego wyniki wskazują PiS-owi drogę: młodzi politycy o bardziej gołębim image'u są w stanie przynajmniej mocno uderzyć w szklany sufit, który wisi nad PiS-em w metropoliach. Patrząc chłodno: PiS nie jest w stanie wygrywać w największych i dużych miastach, ale może próbować uszczknąć kilka punktów procentowych opozycji przy okazji wyborów do Sejmu.
Wojna z PSL-em zakończona porażką
Jeśli wyjść poza duże miasta, to o PiS-ie dowiadujemy się też innej ważnej rzeczy: partia władzy nie jest w stanie zniszczyć PSL-u. Mimo frontalnego ataku obozu władzy i całego jej aparatu propagandowego. Ludowcy uzyskali bowiem 16,6 proc. - to świetny wynik. Można powiedzieć, że na PSL zagłosowała taka sama liczba wyborców, co i w 2014 r. - tylko cztery lata temu ludowcy dostali niezasłużony bonus, wynikły z tego, że PSL było na okładce "książeczki" do głosowania.
Nieskuteczna wojna z ludowcami to dowód, że PiS nie zdołało jeszcze wrosnąć w tkankę lokalnych społeczności.