Wybory samorządowe. Wyborcom obiecuje pizzę hawajską. I mówi: Jaki i Trzaskowski wyzuci z honoru

Oskarżają go, że ośmiesza kampanię i wybory na prezydenta Warszawy. Ale jego start to nie tyle polityczny trolling, co manifest dotyczący kondycji polskiej polityki. - Wykonuję eksperyment pt. "Satyra polityczna jako sposób na kampanię". Zobaczymy, jakie będą efekty - mówi w rozmowie z Gazeta.pl Paweł Tanajno.

Kampania wyborcza przed wyborami samorządowymi 2018 wchodzi w decydującą fazę. Czas zatem zacząć odliczanie do głosowania, które odbędzie się już 21 października. Z tej okazji codziennie rano na Gazeta.pl – w cyklu "Puls kampanii" – opublikujemy krótką rozmowę nawiązującą do aktualnych wydarzeń politycznych, związanych z trwającą kampanią wyborczą.

Dziś rozmowa z kandydatem, którego nie wszyscy traktują poważnie. Paweł Tanajno obiecuje m.in., że zlikwiduje korki w Warszawie i uruchomi program "Hawajska+". Na swojej stronie internetowej sprzedaje t-shirty "do spożywania pizzy hawajskiej" i "trampki hawajskie". Ale w rozmowie z Gazeta.pl przekonuje: – Moja kandydatura jest milion razy bardziej poważna niż to, co obiecują Jaki i Trzaskowski.

GAZETA.PL: Wybiera się pan na debatę kandydatów na prezydenta Warszawy?

PAWEŁ TANAJNO: Nie ma innego wyjścia.

Z jakim celem?

Bardzo fundamentalnym. Niestety wszystkie media skoncentrowały się w trakcie kampanii na dwójce kandydatów - najgorszych, jacy mogli się trafić warszawiakom - natomiast reszta startujących została odłożona ad acta. Także idę nadrobić te braki.

Uda się w zaledwie półtorej godziny?

Półtorej godziny? Z przewidzianych na debatę 90 minut głos zabiorę w trakcie siedmiu bloków po 45 sekund, co łącznie daje mi około sześciu minut. Ale mam nadzieję, że będzie kilka milionów widzów przed telewizorami, więc uda się dotrzeć do szerokiego audytorium.

Widzę, że poważnie podchodzi pan do tematu, a najczęstszy zarzut, jaki pada pod pana adresem, to ten o polityczny trolling.

Nie słyszałem, żeby kontrkandydaci tak o mnie mówili. A jeśli chodzi o media, to są dwie opcje. Albo ktoś idzie na dziennikarską łatwiznę - na zasadzie: coś widziałem, było coś o pizzy, napiszę coś śmiesznego, poszło do publikacji - albo w ogóle nie przeczytał mojego programu. Bo mój program jest dużo poważniejszy od tego, co proponuje wielu moich kontrkandydatów. Dwie, trzy albo cztery nowe linie metra w pięć lat, to są takie jaja i takie poniżanie nas, warszawiaków, naszej inteligencji, że w porównaniu do tego pajacowania mój program jest śmiertelnie poważny.

Sam streścił go pan do dwóch postulatów: mniej urzędników w ratuszu i likwidacja korków.

Jako warszawiak od niemal 30 lat widziałem niejedną kampanię. Kandydaci na prezydentów zawsze mają pomysł na wszystko, a potem nie realizują niczego. Ja nie chcę się tak komunikować. Wolę przedstawić pomysły na rozwiązanie najważniejszych problemów i na tym się skoncentrować. Jestem zdeterminowany zlikwidować korki w Warszawie i jeśli warszawiacy dadzą mi szansę, to klnę się na wszystkie świętości - korki zlikwiduję, choćby po to, aby zapisać się w historii. Nie interesuje mnie pensja prezydenta Warszawy, jestem w takim momencie swojego życia, w takim miejscu na piramidzie Maslowa, że pragnę zrobić coś wyjątkowego dla społeczności.

MACIEK JAŹWIECKI

Czyli nie chce pan obśmiać tych wyborów i polityki jako takiej?

Wyborów nie, politykę w całości - jak najbardziej. Bo obecna polityka w Polsce nie zasługuje na nic innego. Jest prostacka i polega na licytacji w oszustwach. Bardzo mnie dziwi, że elity dziennikarskie, czyli ludzie kształtujący spojrzenie obywateli na politykę, traktują poważnie bzdury, które wygadują Trzaskowski z Jakim. Jestem milion razy poważniejszy i moje projekty są milion razy poważniejsze od tego, co wygadują ci panowie. Muszą być wyzuci z jakiegokolwiek honoru, skoro wyprawiają takie rzeczy. Nie potrafiłbym tak, wstydziłbym się choćby przed własnymi znajomymi. Jeśli Jaki jest tak dumny, że stał pod blokiem i był blokersem, to niech pojedzie na Pragę albo na Chomiczówkę i powie chłopakom, że zbuduje im trzy linie metra w pięć lat. Wtedy zobaczy, co mu koledzy spod bloku odpowiedzą.

Z jednej strony obśmiewa pan kampanię wyborczą i kandydatów; z drugiej - dodaje, że choć styl jest luźny, to przekaz jak najbardziej poważny. Wyborcy na pewno to zrozumieją?

Tu chodzi o styl komunikacji. Bo przed jakim dylematem stoi przeciętny wyborca, który nie ma czasu wnikliwie śledzić polityki i tego, co się dzieje w życiu publicznym? Ma przed sobą ludzi, którzy wygadują najróżniejsze androny ze śmiertelnie poważnymi minami. Za tymi politykami stoją potężne machiny partyjne, tysiące ludzi i dziesiątki milionów złotych ukradzione nam w podatkach, a potem przelane na partyjne konta w postaci subwencji budżetowych. Każdy inny kandydat, który nie żeruje na państwie, nie utrzymuje się z publicznych pieniędzy, jeżeli wchodzi w te same buty, to zupełnie przestaje się odróżniać. Dlatego nie mogę z poważną miną opowiadać o poważnych projektach, bo wyborcom to wszystko zwyczajnie zlewa się w jedno.

Czyli jest pan poważny przez obśmiewanie?

Można tak to ująć. Ale już wolę być satyrem - ktoś w pracy magisterskiej napisał o mnie, że "uprawiam autosatyrę polityczną" - i Stańczykiem tych wyborów, bo mam nadzieję, że dzięki temu trafię do inteligentniejszego, bardziej racjonalnego i bardziej wybrednego elektoratu. Dla wielu odpowiedzialnych i racjonalnych warszawiaków to, że głosując przeciwko Jakiemu muszą popierać Trzaskowskiego, jest wielkim dramatem.

Dzisiaj mówi pan: "Już wolę być satyrem i Stańczykiem tych wyborów". Ale w 2015 roku w wyborach prezydenckich startował pan na poważnie. Co się zmieniło?

Teraz też startuję śmiertelnie serio, bo chcę stworzyć wybór dla warszawiaków, dać im alternatywę. Nie robię sobie jaj na zasadzie: wydam sporo pieniędzy, pobawię się przez kilka miesięcy i koniec.

Różnica między 2015 rokiem a tą kampanią jednak jest.

Bo przybrałem inną formę. Wówczas w wyborach nie startowałem sam. Zostałem wybrany przez formację, która nazywa się Demokracja Bezpośrednia, i byłem ograniczony oczekiwaniami mojego sztabu wyborczego. Podobnie jak dzisiaj Janek Śpiewak jest ograniczany przez swój sztab i Partię Razem. Na szczęście ja tym razem startuję jako osoba całkowicie niezależna i mogę sobie pozwolić na to, co chcę. Nikt mnie nie ogranicza. W kwietniu w wywiadzie dla TOK FM powiedziałem, że wykonam eksperyment pt. "Satyra polityczna jako sposób na kampanię". Zobaczymy, jakie będą efekty.

ADAM STĘPIEŃ

Skoro już przywołał pan wywiad dla TOK FM, to mówi pan w nim: "Kandyduję, ponieważ mamy samych poważnych kandydatów". Siebie określa pan jako "niepoważnego polityka". Warszawiacy są gotowi na niepoważnego prezydenta?

Myślę, że warszawiacy mają dosyć tych poważnych polityków. Ludzi, których nic nie obchodzi, jakie barwy partyjne reprezentują i do jakich programów przekonują. Ludzi, którzy zrobią wszystko, byle tylko udało się załapać na kolejną państwową posadę i ciągnąć z tego tytułu dobre pieniądze. Gdyby nagle coś się stało i Jaki na ostatniej prostej kampanii wycofałby się z wyścigu do fotela prezydenta stolicy, to Trzaskowski miałby gigantyczne kłopoty. Bo większość wyborców, którzy go popierają, robi to dlatego, że boją się Jakiego. A raczej tego, że Kaczyński po raz drugi zostanie prezydentem stolicy, tyle że tym razem będzie to Jarosław, a nie Lech. Moim zdaniem realne poparcie dla Platformy w Warszawie to maksimum 10 proc., reszta głosuje na nich dlatego, że boi się PiS-u.

Kandydatów na listach też ma pan niepoważnych? Podzielają pana polityczną wizję?

To ludzie, którzy popierają mój pomysł na kampanię i zdecydowali się wziąć w tym udział. Od początku wiedzieli, jak to będzie wyglądać, nigdy tego nie ukrywałem. Niełatwo było tych ludzi przekonać, bo jednak wiele osób, nie wiedząc jaka będzie reakcja opinii publicznej na naszą polityczną satyrę, woli stanąć z boku i się przyglądać. Ta ostrożność jest w pełni zrozumiała. Ja mam tyle odwagi i na szczęście nie jestem uzależniony ani od skarbu państwa, ani od biznesów kontrolowanych przez skarb państwa, że mogę sobie na taki ruch pozwolić. Na moich listach są głównie młodzi ludzie, ale przede wszystkim ci, którym odpowiada zaproponowana przeze mnie formuła kampanii - mają dosyć poważnych polityków i ich absurdalnych obietnic.

Wśród kandydatów na prezydenta Warszawy jest ktoś, o kim ma pan dobre zdanie?

Chodzi panu o dobre zdanie na temat programu czy osoby?

O jedno i drugie.

Ogromnym szacunkiem darzę na przykład Janka Śpiewaka. To typowy działacz społeczny - mieszkaniec Warszawy, który jest radnym za jakieś śmieszne pieniądze. Wiem, że on angażuje się w politykę od serca, nie jest to w jego wykonaniu żaden skok na publiczną kasę. Janek ryzykuje ogromnie dużo, a robi to z przekonaniem i dla idei. Takich ludzi potrzebujemy w samorządzie.

Okej, Jan Śpiewak. Ktoś jeszcze?

Pana Ikonowicza szanuję jako człowieka, aczkolwiek z jego programem dla Warszawy całkowicie się nie zgadzam.

Jeśli dojdzie do drugiej tury wyborów w Warszawie, kto może liczyć na pana głos?

Wszystko zależy od tego, kto znajdzie się w drugiej turze. Każdy, komu uda się wejść do drugiej tury i tym samym zostawić w pokonanym polu Jakiego albo Trzaskowskiego, może liczyć na mój głos. Skończyć z duopolem PO-PiS-u - to jest najważniejsze.

Kto może głosować w wyborach?

Więcej o: