Gdy w minionym roku Kacper Płażyński zdradzał się z aspiracjami, by startować na prezydenta Gdańska, osoba z jego najbliższego otoczenia prosiła, aby dać mu spokój, bo chłopak ma na głowie egzamin adwokacki. Bardzo trudny, czterodniowy.
- Ma przed sobą egzamin, bo jest na aplikacji adwokackiej i ważne, żeby mógł się do niego spokojnie przygotować - prosiła wręcz.
Legendarne nazwisko
Kacper Płażyński był wówczas na urlopie naukowym i faktycznie zajmował się głównie wkuwaniem paragrafów. Aplikację odbywał w znanej kancelarii należącej do przyjaciela Lecha Kaczyńskiego - prof. Adama Jedlińskiego, współtwórcy systemu SKOK w Polsce. Jego nazwisko już jednak funkcjonowało na giełdzie nazwisk potencjalnych kandydatów na prezydenta miasta.
- Prawdę mówiąc to na tym [egzaminie adwokackim] skupiam swoją uwagę, a o wyborach samorządowych, które dopiero za dwa lata, w tej chwili nie myślę - podkreślał. Dbał jednak o to, by w mediach o nim nie zapominano. Zabierał głos w sprawie wspierania przez prezydenta Pawła Adamowicza Trybunału Konstytucyjnego pod wodzą prof. Andrzeja Rzeplińskiego. Twierdził, że "działania Rzeplińskiego już od dawna nie służą budowaniu zaufania" do Trybunału. Albo walczył z płatnymi parkingami.
Potem jego nazwisko znalazło się na liście osób, które zdały egzamin adwokacki, przeprowadzony w marcu 2017 r. Mógł już pójść w politykę. A że ma za sobą - w Gdańsku owiane legendą i bardzo poważane - nazwisko ojca, tym bardziej się w nią rzucił.
W PiS-ie wciąż nie jest swój
Oczekiwał nominacji od PiS na kandydata tej partii w wyborach prezydenckich w Gdańsku. I się doczekał.
Ma legitymację partyjną zaledwie od 2016 r., a w PiS-ie wciąż jest jednak traktowany jak ciało nieco obce. Bo gdy partia hartowała się w opozycji, a działacze klepali biedę, Kacper Płażyński skupiał się na zdobywaniu wykształcenia i starcie swojej kariery prawniczej. Nie przeszedł - choć głównie z racji młodego wieku - z tą partią żadnej próby. Uchodzi za człowieka posła Janusza Śniadka - szefa PiS na Pomorzu.
Gdyby to lokalni działacze partii mieli decydować, to ich kandydatem mógłby zostać dr Karol Nawrocki, dyrektor nowego Muzeum II Wojny Światowej. Ale regionalne władze PiS z Śniadkiem na czele wolały Kacpra Płażyńskiego. Nowogrodzka z prezesem Jarosławem Kaczyńskim na czele, patrząc na korzystne dla Płażyńskiego sondaże, postawiła właśnie na niego.
W środowisku Platformy Obywatelskiej żartuje się, że nie ważne, jakie imię znajdzie się przez nazwiskiem Wałęsa, a w Trójmieście i tak wyborcy będą na takiego kandydata głosować. W elektoracie PiS takim nazwiskiem jest Płażyński.
Dwie kule u nogi
To, co Kacprowi Płażyńskiemu wypominane jest najbardziej, to dwie rzeczy. Pierwsza: brak doświadczenia w pracy samorządowej. I druga: fucha w państwowej spółce Energa, którą otrzymał mimo nikłego doświadczenia zawodowego.
- Zakończyłem pracę w Enerdze, ponieważ zapadła decyzja o moim kandydowaniu w wyborach samorządowych. To jasne, że nie mógłbym łączyć kampanii wyborczej z intensywną i obarczoną wielką odpowiedzialnością pracą w ważnej dla Gdańska i regionu spółce. Nie podjąłem w czasie kampanii innej pracy zarobkowej i utrzymuję się z oszczędności. Jako adwokat prowadzę pro bono, bez wynagrodzenia, sprawy, których się wcześniej podjąłem - odparowuje Kacper Płażyński.
Nie był radnym ani dzielnicy, ani miasta. Wytyka mu to prezydent Paweł Adamowicz, a miejscy działacze PiS po cichu też mieli mu za złe, że przychodzi na gotowe i od razu staje się twarzą partii w mieście. Mocniejszego kandydata na prawicy w Gdańsku jednak nie było, więc PiS postawiło na najlepszego konia, który zresztą i tak jest skazany na przegraną.
Według Kacpra Płażyńskiego takie uwagi o braku doświadczenia są "niepoważne".
- Żaden z kandydatów nie ma, bo mieć nie może, takiego stażu w gdańskim samorządzie, co obecny prezydent. Adamowicz nawet swojemu koledze Jarosławowi Wałęsie, który 9 ostatnich lat spędził w PE, proponował przecież "staż w urzędzie" u swego boku. Gdyby na serio traktować narrację obecnego prezydenta, musiałby on zostać mianowany dożywotnim władcą Gdańska - mówi Płażyński.
W Gdańsku nie wygra, ale się wypromuje
W Gdańsku PiS nie ma co marzyć o wygraniu wyborów - całe Trójmiasto wciąż jest nie do odbicia. To bowiem matecznik Platformy Obywatelskiej, liberalna i bogata metropolia. A do tego Gdańsk ma złe doświadczenia z prezydentem pochodzącym ze środowiska braci Kaczyńskich. Franciszek Jamroż (prezydent miasta w latach 1991-94 z ramienia Porozumienia Centrum) był skazany za przyjęcie łapówki.
Kacper Płażyński stał się dystyngowanym i poważnym przed 30. Dyrektorem zresztą też. Gdyby nie bliskość z PiS, to nie dostałby fotela kierownika w państwowej spółce Energa, w której zarabiają też inni działacze PiS. Ale przed namaszczeniem na kandydata zrezygnował z posady.
Już mówi jak rasowy polityk, który zawsze musi zapewniać, że idzie po zwycięstwo.
Ale jeden z polityków, który jako członek PiS poznał Kacpra Płażyńskiego, przewiduje: - Nie wygra, ale nagrodą będzie jedyneczka do Sejmu albo Parlamentu Europejskiego. Te wybory to tylko trampolina.
Płażyński: - W wyborach na prezydenta Gdańska startuję wyłącznie po to, żeby wygrać i zrealizować swój program. Wie o tym mój główny konkurent, wie o tym zapasowy kandydat tego środowiska, obaj się tego obawiają i pewnie dlatego wymyślają takie cieniutkie fabuły.
Najgorętsze politycznie małżeństwo w Gdańsku
Przed startem w wyborach ożenił się. Jego żoną została Natalia Nitek - sopocka działaczka Prawa i Sprawiedliwości, która sama próbowała już sił w polityce, ale bez powodzenia startowała w 2015 r. do Sejmu.
- Natalia jest moją żoną, bardzo ją kocham i mam nadzieję, że choć z tego Adamowicz nie czyni mi zarzutu - wszak sam jest żonaty. Żona pomaga mi w kampanii. Świetnie organizuje mój czas, koordynuje działania naszych wolontariuszy, uczestniczy w spotkaniach z gdańszczanami, ma bardzo wiele ciekawych kampanijnych pomysłów. Wystąpi też ze mną na pewno na jednej z ulotek wyborczych - mówi Kacper Płażyński.
Żona tak go wychwalała na konwencji PiS, jakby opisywała świętego za życia.
Natalia Nitek-Płażyńska była mało znaną działaczką PiS, ale wypłynęła dzięki procesowi z biznesmenem, Niemcem Hansem G. Pracowała w jego firmie POS Systems - nagrała jak wulgarnie i agresywnie mówi o Polakach, którymi gardzi. Biznesmen mówił o sobie, że jest "hitlerowcem" i gdyby mógł, to "zabiłby wszystkich Polaków".
W sądzie zeznawała: - Hans G. mówił, że gdyby wiedział, że ze mnie taki "pisior", to by podczas rekrutacji nie przyjął mnie do pracy.
Proces cieszył się zainteresowaniem konserwatywnych mediów, a działaczce PiS zapewnił rozpoznawalność i popularność w trójmiejskiej prawicy. Dziś już małżeństwo Kacpra i Natalii jest jednym z najbardziej zaangażowanych politycznie w Gdańsku.