Kandydat na RPD: Jeśli PiS chce osobę, która będzie podporządkowana - nie powinien mnie popierać

Jacek Gądek
- Jestem za otwarciem korytarzy humanitarnych do Polski dla dzieci z terenów wojny. Jeśli przez te słowa mam przegrać głosowanie w Sejmie, to przegram, ale jako ojciec, lekarz i człowiek tak uważam. Gdybym teraz zmienił zdanie, to przy moim bagażu doświadczeń byłoby to po prostu haniebne - mówi Paweł Kukiz-Szczuciński, kandydat na nowego Rzecznika Praw Dziecka.

Po co panu stanowisko Rzecznika Praw Dziecka, na które pan teraz kandyduje?

Paweł Kukiz-Szczuciński: - W trakcie pracy i zdobywania wykształcenia spotkałem się z dziećmi - ofiarami przemocy. Agresja wobec najmłodszych ma coraz to nowsze formy. Pojawiają się takie zagrożenia jak patostreaming i cyberprzestępczość. Coraz młodsze dzieci uzależniają się od telefonów i innych urządzeń elektronicznych. Jako lekarz mogę pomagać pojedynczym pacjentom, a już Rzecznik Praw Dziecka ma szansę robić to systemowo.

Ale mówił pan, że to praktyka lekarska jest pana pasją i nie chce pan z niej rezygnować na rzecz urzędniczej roboty. Wtedy chodziło o bycie posłem, ale rzecznik to też robota urzędnicza.

Swoją rolę jako Rzecznika Praw Dziecka widziałbym podobnie jak moje działania humanitarne w strefach wojennych, a nie jak pracę biurową. Chciałbym, aby po 10 latach ten urząd w końcu objął lekarz.

Dlaczego?

Bo pewnie każdy rodzic zgodzi się, że należy poprawić opiekę medyczną nad dziećmi.

Jednak szara eminencja Kukiz’15 - czyli pan - jako Rzecznik Praw Dziecka to jednak ekstrawagancki pomysł.

Przez kilku lat wyjeżdżałem na misje humanitarne, kończyłem drugą specjalizację i stale pracowałem zawodowo jako lekarz. Nie chciałem się więc angażować w ruch Kukiz’15 jako parlamentarzysta. Wspieram Pawła Kukiza, którego szanuję przede wszystkim za uczciwość i idealizm - to człowiek, który 12 lat temu został Kawalerem Orderu Uśmiechu za działalność na rzecz dzieci.

I nie jestem szarą eminencją. Gdybym został wybrany na RPD traktowałbym ten urząd jako niezależny od wszystkich ugrupowań politycznych. A po zakończeniu kadencji z chęcią wrócę do praktyki lekarskiej.

Jak to się stało, że ma pan takie samo nazwisko jak szef Kukiz’15? Ci, którzy za panem nie przepadają, mówią, że przez nazwisko chciał pan zrobić karierę na plecach sławnego kuzyna.

Nie jestem kuzynem Pawła Kukiza. Ponad 17 lat temu przyjąłem nazwisko żony, która ma wspólnego przodka z Pawłem - przodka sprzed kilkuset lat. Z żoną ustaliliśmy, że nasze dzieci będą mieć podwójne nazwiska i takie wszyscy przyjęliśmy. Wtedy Paweł był znany wyłącznie jako piosenkarz. Niedawno Jerzy Zięba (popularny w sieci znachor - red.) sugerował, że zmieniłem nazwisko przed wyborami - jego już za to pozwałem.

To prawda, że chciał pan oddać nerkę córce Pawła Kukiza?

W mediach pojawiły się niepełne informacje na temat tej sprawy, mimo mojego sprzeciwu dla ujawniania tak wrażliwej sprawy. Wydaje mi się, że kandydat na RPD nie powinien ujawniać informacji na temat stanu zdrowia osób postronnych bez ich zgody.

Miał pan jednak jego wielkie zaufanie, więc rekrutował pan posłów Pawłowi Kukizowi - prawda?

Byłem w szerokim gronie, które przesłuchiwało kilka tysięcy kandydatów w szalonym tempie w 2015 r. Nie podejmowałem żadnych decyzji, a jedynie starałem się dostarczyć informację Pawłowi Kukizowi. Jego osobisty sukces w wyborach prezydenckich sprawił, że w trzy miesiące trzeba było stworzyć ogólnopolskie struktury ruchu. Pomagałem więc.

No i chyba się nie udało, bo posłów w Kukiz’15 ostało się tylko 29 z 42 na starcie.

W 2015 r. wielu dziennikarzy uważało, że klub Kukiz’15 nawet nie powstanie lub rozpadnie się w pierwszych miesiącach istnienia. Tymczasem ruch przetrwał i przez trzy lata ugruntował swoją pozycję. A poza tym rekomendowałem jedynie część nazwisk - mniejszość z liderów list w 2015 r.

Pan rekomendował Pawła Skuteckiego na kandydata w wyborach? Posła antyszczepionkowca, który był liderem w okręgu bydgoskim.

Nie. Ani razu nie rozmawiałem z Pawłem Skuteckim przed wyborami. Na usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że nikt nie jest w stanie w kilkanaście tygodni porozmawiać z tysiącami kandydatów.

Co pan woli: psychiatrię czy pediatrię?

Łączę te dwie specjalizacje i właśnie to wyróżnia mnie spośród lekarzy.

Popularny żart głosi, że jak ktoś ma problemy z sobą, to idzie na psychologię albo psychiatrię. A to pana pierwsza specjalizacja.

Na pewno prawdą jest, że chciałem lepiej poznać siebie, ale nie tylko. Zawsze fascynowały mnie zachowania, reakcje i odruchy ludzi. Niektórzy uważają, że wjeżdżanie na misje w regiony konfliktów i katastrof to szaleństwo. Nie zauważyłem jednak szczególnych różnic w kondycji psychicznej lekarzy różnych specjalności.

Gdzie pan pracuje na co dzień?

W szpitalu jako pediatra oraz w ambulatorium opieki specjalistycznej jako psychiatra. Obecnie już rzadko, ale kiedyś pracowałem jako biegły w sądzie rodzinnym.

Jak to się stało, że zaczął pan jeździć na misje humanitarne?

Zawsze chciałem. 10 lat temu ukończyłem szkolenie z medycyny tropikalnej w poznańskiej fundacji Redemptoris Missio i połknąłem bakcyla. Gdy byłem w ośrodku rehabilitacji trędowatych Jeevodaya w Indiach zafascynowała mnie dr Helena Pyz. Helena przeszła polio, porusza się na wózku, ale przez niemal 30 lat uratowała życie tysiącom ludzi chorych na trąd. Według mnie Helena Pyz w pełni kwalifikuje się do przyznania nagrody Nobla.

W sumie jak długo pan był na takich misjach?

Mam dzieci i stale się szkolę, więc od kilku lat mogę na to wykorzystywać głównie urlopy. Ponieważ jestem członkiem zespołu ratunkowego Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej, to muszę być gotów do natychmiastowego wyjazdu. Praca w regionach klęsk i konfliktów jest wyczerpująca, więc nie są to długie wyjazdy.

Prawdziwymi bohaterami są ci, którzy przebywają na nich stale. W PCPM jedną z takich osób jest Polka o libańskich korzeniach, Rana Gabi - kieruje misją na granicy Syrii i Libanu. Tacy ludzie poświęcają się najbardziej - a nie ja.

W pana dossier napisano, że uczestniczył pan w misjach na Ukrainie, w Peru, Irackim Kurdystanie, oraz na granicy libańsko-syryjskiej. Co te misje zmieniły w pana życiu?

Uświadomiły, jak ważny jest pokój. Jak nagle życie człowieka z normalnego może stać się piekłem.

Syryjskie dzieci, które biorę na ręce i badam, były jeszcze niedawno leczone przy użyciu najnowocześniejszej medycyny. Przerwano chemioterapię albo cykliczne zaawansowane zabiegi ortopedyczne. Pacjenci mieszkający w namiotach mają rozruszniki serca. Matka karmiła starsze dziecko nowoczesnym mlekiem antyrefluksowym w Damaszku, a dziś nie ma takiego pokarmu - przez to zdrowie malucha może się dramatycznie pogorszyć. Takim dzieckiem było to z fotografii, którą pan zamieścił w poprzednim artykule o mnie.

To są obrazy, które zostają przed oczami na lata.

Gdzie były najtrudniejsze warunki?

Najtrudniejsza dla mnie była misja w Kurdystanie. Warunki nie były trudne, wprost przeciwnie - mieszkaliśmy w dobrym hotelu w stolicy kraju - Erbilu. Ale po prostu obawialiśmy się porwania przez bojowników ISIS - jak każdy zespół humanitarny działający w tamtej okolicy. Raz taksówkarz pomylił drogi i przez kilka minut zastanawialiśmy się, czy to nie jest porwanie.

W Peru było bardzo bezpiecznie, ale z kolei wszyscy się pochorowaliśmy. Bo taki jest klimat w miejscu, przez które przeszła powódź.

Czy Polska powinna pomagać uchodźcom, zwłaszcza dzieciom z terenów wojny?

Bezwzględnie tak.

A przyjmować takie dzieci, ale i dorosłych, choćby tylko na leczenie do polskich szpitali? O otwarcie tzw. korytarzy humanitarnych apelowali i politycy, i Kościół, ale rząd PiS się na to nie godzi.

Oczywiście, że Polska powinna starać się przyjmować tych pacjentów, których nie da się leczyć na miejscu. W szczególności dzieci. W pełni popieram stanowisko papieża w tej sprawie, wyrażone przez kard. Konrada Krajewskiego. „Drodzy państwo, zapraszam na statki, na wyławianie ciał, skoro nie chcemy pomagać” - powiedział. I ma rację. W Kurdystanie widziałem dużo teledysków z tym motywem. Muzycy śpiewają: czemu nasze dzieci muszą tonąć?!

Nie wyobrażam sobie, by przyszły RPD - ktokolwiek nim nie będzie - zamykał oczy na ten straszny dramat rodzin z dziećmi. Oczywiście, polski rząd realizuje różne projekty - nie jest tak, że nie pomaga. Choćby nasz zespół ratunkowy korzysta z grantów. Ale ta pomoc musi być realizowana na większą skalę.

Wie pan, że za krytykę polityki rządu może pan stracić szanse na wybór na Rzecznika Praw Dziecka?

Kandydat na stanowisko RPD powinien mówić zgodne z własnym sumieniem. Gdybym jednak został wybrany, to ani bym nie walczył z rządem, ani go bezkrytycznie chwalił. Sam nigdy nie ukrywałem swoich poglądów. Jeśli PiS chce wybrać osobę, która będzie w pełni podporządkowana - to nie powinien mnie popierać. Celem powinna jednak być walka o prawa dzieci, a nie posiadanie lojalnego wobec rządu RPD.

Według pana najlepiej jednak pomagać na miejscu, na przykład w Syrii, w obozach dla uchodźców w państwach sąsiednich?

Tak. Według szacunków WHO koszt pomocy w Europie, a na miejscu to proporcje 7-1. W krajach ościennych uchodźcom łatwiej jest się zaadaptować. To podobna kultura i język. Ale są sytuacje, w których nie jesteśmy w stanie tam pomóc - zwłaszcza poważnie chorych lub rannych dzieci na miejscu nie można uratować. Nie zoperujemy tam tetralogii Fallota i nie usuniemy guza mózgu. Dlatego jestem za otwarciem dla takich dzieci korytarzy humanitarnych do Polski.

Jeśli przez te słowa mam przegrać głosowanie w Sejmie, to przegram, ale jako ojciec, lekarz i człowiek tak uważam. Gdybym teraz zmienił zdanie, to przy moim bagażu doświadczeń ze stref wojny byłoby to po prostu haniebne.

Skąd poparcie siostry Małgorzaty Chmielewskiej dla pana?

Znamy się z siostrą od 8 lat, mieszkam dość blisko niej. Siostra Małgorzata jest dla mnie autorytetem i jej poparcie mnie zaskoczyło. To, że mnie poparła, jest dla mnie zaszczytem. Obawiam się wręcz, że na to nie zasługuję.

Pan jest kandydatem Kukiz’15, a organizacje pozarządowe wspierają prof. Ewę Jarosz.

Miałem okazje w ostatnich dniach poznać prof. Jarosz i długo z nią rozmawiać o prawach dziecka. Jest doskonałą kandydatką. Pani profesor nie tylko dysponuje wielką wiedzą, ale jest również osobą niezwykle otwartą i szalenie sympatyczną. Rozmawiając z nią nie ma się wątpliwości: to osoba autentycznie kochająca dzieci. Mamy inne osobowości, temperamenty i doświadczenia, jednak gdyby Sejm wybrał panią profesor, to dzieci miałyby wspaniałego obrońcę ich praw.