W sierpniu na Malediwy poleciała grupa trojga europarlamentarzystów. Byli to Ryszard Czarnecki, Maria Gabriela Zoana (Rumunia), Tomas Zdechovsky (Czechy). Towarzyszył im, jak wyjaśnia Ryszard Czarnecki "dla pewnego prestiżu", Henri Malosse - były przewodniczący Europejskiego Komitetu Ekonomiczno-Społecznego. Europosłowie pokryli koszty wizyty z funduszu, który przysługuje na ich służbowe wyjazdy.
Jak wyjaśnia w rozmowie z Gazeta.pl Czarnecki, wizyta na Malediwach wynikała z podjętej w marcu rezolucji Parlamentu Europejskiego. - W rezolucji parlament potępił rząd Malediwów za tendencje dyktatorskie, za zatrzymanie przeciwników politycznych i łamanie demokracji. Sprawozdawcą tej rezolucji był poseł Tomas Zdechovsky. On był też nieformalnym liderem tego wyjazdu - zdradza nam europoseł.
Nieformalną delegację potępił Ahmed Shiaan, ambasador Malediwów przy Unii Europejskiej. "Grupa brała udział w prywatnej wizycie z wizą turystyczną i angażowała się w "śledztwo" z lekceważeniem i pogwałceniem prawa Malediwów. Nie spotkali się z oficjalnymi przedstawicielami rządu Malediwów" - napisał w oficjalnej skardze do przewodniczącego Parlamentu Europejskiego Antonio Tajaniego Shiaan.
Z kolei europoseł David McAllister poinformował w "Politico", że PE nie wysyłał nikogo z oficjalną wizytą na Malediwy. - Żałuję, że niektórzy członkowie udali się tam z wizą turystyczną wyłącznie w celach prywatnych i złożyli oświadczenia, które mogły źle przedstawić stanowiska UE i Parlamentu Europejskiego dotyczące sytuacji w tym kraju - stwierdził.
- Wiemy, że parlament nie wysyła tam oficjalnie żadnej ekipy obserwatorów na wybory, które będą w październiku. W związku z tym, choć faktycznie była to wizyta europarlamentarzystów, podkreślaliśmy, że nie reprezentujemy Parlamentu Europejskiego - tłumaczy Czarnecki.
- A czy PE w ogóle wiedział o tej wizycie? - dopytujemy.
- Poseł Zdechovsky, z tego co nam przekazał, informował o tym - stwierdza europoseł.
Sama wizyta, jak relacjonuje Czarnecki, przebiegała w "warunkach wręcz konspiracyjnych". - Spotkania z opozycjonistami odbywały się z ich inicjatywy - mówi nam polityk. I dodaje, że reakcja ambasadora w ogóle go nie dziwi. - Ambasador jest częścią systemu władzy jednoznacznie potępionej przez Parlament Europejski. Jest oczywiste, że władzy nie będzie się to podobać. Specjalnie unikaliśmy spotkań z przedstawicielami rządu, by go nie legitymizować - tłumaczy europoseł.
Polityk jest przekonany, że wizyta była potrzebna. - Liczę, że przyniesie wiele dobrego demokracji na Malediwach - podsumowuje.
Tydzień na Gazeta.pl. Tych materiałów nie możesz przegapić! SPRAWDŹ