Dlaczego? Bo "Gazeta Polska Codziennie" - nie wprost, ale jednak - zestawiła agresywną działaczkę obozu władzy Dominikę Arendt-Wittchen, która bije inną kobietę, ze świętością, jaką jest pamięć o Danucie Siedzikównie "Ince". A jeśli redakcja nie miała intencji, by nawiązywać do słów "Inki", to przeprosiny byłyby na miejscu - te jednak nie padły.
Trochę historii. "Inka" wstąpiła do Armii Krajowej i była sanitariuszką oraz łączniczką w oddziale majora "Łupaszki", żołnierką wyklętą. Stalinowski reżim aresztował ją w 1946 r. UB-ecy bili ją i poniżali, ale nikogo nie wydała. To był mord sądowy: skazano ją na śmierć pod absurdalnymi zarzutami. I rozstrzelano - na sześć dni przed 18. urodzinami. W pożegnalnym grypsie, który wysłała przed śmiercią, napisała: "Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba". A na chwilę przed tym, gdy dosięgły ją kule, krzyknęła "niech żyje Polska!". Komuniści chcieli też uśmiercić pamięć o niej. Nie udało się. W 2015 r. odnaleziono szczątki "Inki" i pochowano z honorami.
I nieco współczesności. Na uroczystości z okazji Dnia Weterana Dominika Arendt-Wittchen, która była wtedy pełnomocniczką wojewody dolnośląskiego ds. obchodów setnej rocznicy 100-lecia odzyskania niepodległości, wściekła się na działaczkę KOD-u krzyczącą "konstytucja!". Podeszła do barierki. - Zamknij się ty głupia babo - rzuciła. I spoliczkowała ją.
Poniosło ją, więc potem podała się do dymisji. I na tym mogłoby się skończyć.
"GPC" pospieszyła ją jednak usprawiedliwiać i zaczął opiewać jej zasługi oraz patriotyzm Arendt-Wittchen. W tytułach "GPC" piała: "Spadł na nią [działaczkę KOD-u] patriotyczny liść", a Arendt-Wittchen "zachowała się jak trzeba". Ten drugi tytuł to parafraza pożegnalnego grepsu "Inki" i zakrawa na profanację.
Bądźmy szczerzy: dziś żadne medium nie ma czystego sumienia - od lewicowo-liberalnych po konserwatywne. Ale "GPC" czyniąc z ordynarnej działaczki politycznej współczesną "Inkę" dobrnęła do moralnego dna. Albo dała dowód ignorancji, jeśli to zestawienie wynikło przypadkiem. I jedno, i drogie wytłumaczenie jest uderzające, bo przecież ta sama "GPC" wiele razy oddawała należny hołd Danucie Siedzikównie.
Nawiązanie do "Inki" jest nie do obrony. Tak jak nie do obrony jest usprawiedliwianie agresji. Dorota Kania ("GPC" i TV Republika) twierdzi, że Arend-Wittchen "zachowała się tak, jak wymagała sytuacja", bo wymierzyła sprawiedliwość - mówiąc językiem "GPC" - z "patriotycznego liścia". Argument, że oto Magdalena Klim (spoliczkowana działaczka KOD-u) zachowywała się prostacko, to żadne wytłumaczenie, choć owszem: zakłócanie przez nią obchodów Dnia Weterana było grubiańskie.
Nawet prostackie zachowanie Klim, ani nic innego nie usprawiedliwia fizycznej przemocy ze strony Arend-Wittchen. A już pisanie, że policzkująca "zachowała się jak trzeba", to zachęcanie do tego, by lać krnąbrnych działaczy opozycji po gębach. Taki komunikat może w końcu trafić na podatny grunt, aż w końcu ktoś zechce wymierzać sprawiedliwość ostateczną kierując się rzekomo patriotycznymi pobudkami.
Wszyscy powinni tu mieć w pamięci, co stało się 19 października 2010 r. w biurze poselskim Janusza Wojciechowskiego w Łodzi. Z pistoletem i nożem w rękach wpadł tam Ryszard Cyba. Zastrzelił jednego pracownika biura, a drugiego ciężko ranił. Teraz odsiaduje dożywocie. Nikt w mediach zapewne nie chce, aby podobna historia się powtórzyła. Niestety, usprawiedliwianie albo umniejszanie winy Arendt-Wittchen przybliża perspektywę kolejnych aktów agresji czy wręcz mordów politycznych.
Od spoliczkowania kogoś, do morderstwa daleko, ale trzeba tępić już pierwsze sygnały, które niosą ryzyko kolejnego mordu.
W "GPC", która usprawiedliwia agresję pani Arendt, niech przeczytają choćby słowa Janusza Wojciechowskiego napisane w dzień po mordzie z 2010 r. "Z ofiary uczynić sprawcę - tą metodą bardzo często usprawiedliwiają się przestępcy. Musiałem go zabić, bo mnie zdenerwował, bo mnie sprowokował, bo on zaczął, bo aż się prosił... Panie i Panowie - nie mam teraz głowy do debat i polemik. Ale na miły Bóg - opamiętajcie się!". I dodawał: "Marek Rosiak nie od jednej ręki zginął, nie od jednej...".
Festiwali pogardy - jak przyzwolenie na upokarzanie "obrońców krzyża", czy mówienie o "patroszeniu" Kaczyńskiego - było już dość. I nigdy nie kończą się one dobrze.