– Mamy badania i nie są dobre. Na zachodzie kraju ludowcy mają co najmniej 8 proc. poparcia. Na Lubelszczyźnie nawet 16 proc.! Może być tak, że wygramy wybory, a władzę w sejmikach i tak wezmą inni – mówił niespełna dwa tygodnie temu w rozmowie z "Faktem" jeden z prominentnych polityków PiS-u.
Dla partii Jarosława Kaczyńskiego to poważny sygnał alarmowy. Z jednej strony mamy opisany na początku sierpnia sondaż IBRiS dla SLD, który pokazuje, że PiS w jesiennych wyborach idzie po zwycięstwo – władzę może przejąć nawet w dwunastu z szesnastu województw (w dziesięciu ma najwyższe poparcie, w dwóch idzie "łeb w łeb" z Koalicją Obywatelską). Z drugiej – nadchodzące protesty rolników i sadowników, dotkliwe dla mieszkańców prowincji skutki suszy, nierozwiązany problem z afrykańskim pomorem świń (ASF), które sprawiają, że polska wieś coraz krytyczniej patrzy na rządzących i coraz ostrzej mówi o "dobrej zmianie".
PiS co prawda wciąż jest numerem jeden na wsi i może tam liczyć nawet na 35 proc. głosów (CBOS, lipiec 2017 roku), ale to ludowcy są przez mieszkańców wsi uważani za formację, która najlepiej dba o interesy tej grupy społecznej. Tego zdania jest 36,7 proc. osób żyjących na prowincji (IBRiS, kwiecień 2018 roku); PiS za najlepszego adwokata swoich interesów uważa 27,6 proc. pytanych. Dodając to do wymienionych już wcześniej problemów (protesty, susza, ASF), okazuje się, że wymierzona w PSL ofensywa PiS-u na wsi mocno wyhamowała, a karta zaczyna odwracać się na korzyść ludowców.
Zrozumiano to najwyraźniej także na Nowogrodzkiej i postanowiono zareagować zawczasu. Tylko tak można bowiem interpretować zapowiedź ministra rolnictwa Jana Krzysztofa Ardanowskiego o "lekkim poluzowaniu rygorów" ustawy o obrocie ziemią rolną. Wspomniany dokument to jeden z najważniejszych projektów PiS-u w tej kadencji, ale również ustawa, która nie spodobała się bardzo wielu rolnikom.
Dlaczego? Bo aż na pięć lat wstrzymała sprzedaż należących do państwa gruntów rolnych (oprócz nieruchomości poniżej 2 ha i nieruchomości przeznaczonych do celów nierolnych). Rządzący pokrzyżowali też jednak plany osób prywatnych. Wpisali bowiem do ustawy szereg wymogów wobec nabywców ziemi rolnej. Każdy, kto na taki zakup by się zdecydował musi być rolnikiem indywidualnym (osobą fizyczną), posiadać kwalifikacje rolnicze i zamieszkiwać od co najmniej pięciu lat w gminie, w której znajduje się co najmniej jedna działka, należąca do jego gospodarstwa.
Na tym jednak nie koniec obwarowań prawnych. Państwowa Agencja Nieruchomości Rolnych zyskała prawo ingerencji w zawierane transakcje i pierwokupu sprzedawanej/kupowanej ziemi, o ile uznałaby, że dana transakcja nie powinna dojść do skutku. Ustawa zawiera tylko dwa odstępstwa od opisanych powyżej reguł. Pierwszą jest dziedzicznie gospodarstwa przez najbliższych zmarłego. Drugą – transakcje, dotyczące działek mniejszych niż 0,3 ha (30 arów), które mogą nabywać osoby nie będące rolnikami.
ARKADIUSZ STANKIEWICZ
Przez minione dwa lata politycy obozu władzy nieraz podkreślali, że ustawa jest sukcesem, bo dzięki niej polska ziemia nie trafia w ręce obcego kapitału. – Polska ziemia ma być w polskich rękach – podkreślał podczas niedawnego spotkania z wyborcami w Sandomierzu premier Morawiecki. Na jego słowa szybko odpowiedziało PSL, które w internecie opublikowało dane, podsumowujące sprzedaż polskich gruntów w ostatnich latach. Nie są one korzystne dla PiS-u: 2015 rok – 412 ha; 2016 rok – 576 ha; 2017 rok – 1069 ha.
Teraz samo PiS chce zliberalizować przepisy, które przeforsowało. – Skłaniam się ku temu, żeby to był jednak hektar – tłumaczył widzom "Faktów po Faktach" minister Ardanowski, pytany o to, ile ziemi po zmianie przepisów będzie mógł nabyć nie-rolnik. Polityk wyjaśnił też widzom TVN24, co stoi za zmianą stanowiska PiS-u:
Żeby ludzie, którzy chcieliby osiedlić się na wsi i chcieliby mieć nieco większy ogród czy sad, mogli tę ziemię kupić
Ten nagły zwrot jest o tyle dziwny, że przepisy ustawy były powszechnie krytykowane od dwóch lat, a ich zmianę postulowali nawet politycy Zjednoczonej Prawicy. To właśnie poseł koalicyjnego Porozumienia Michał Cieślak na początku 2018 roku złożył w Sejmie projekt nowelizacji, który zakładał, że nie-rolnicy będą mogli zakupić do 2 ha ziemi. Inicjatywa posła Cieślaka przepadła, żeby kilka miesięcy później Ministerstwo Rolnictwo samo przyznało, że ustawa o obrocie ziemią rolną utrudnia życie obywatelom.
Czy tym razem zmiany uda się przeprowadzić? Jak głębokie będą? Jest duża szansa, że odpowiedzi na te pytania poznamy jeszcze przed wyborami samorządowymi. Minister Ardanowski zapewnił, że projekt nowelizacji zostanie złożony do Sejmu tej jesieni. Jest już po konsultacjach z prawnikami i Krajowym Ośrodkiem Wsparcia Rolnictwa.
Aktualne pozostaje jednak pytanie, dlaczego PiS wytacza aż tak ciężki oręż? Z historii minionych trzech lat wiemy przecież, że partia Kaczyńskiego nie robi kroku w tył, jeśli sytuacja nie jest absolutnie podbramkowa (tak było m.in. z ustawą o wycince drzew czy nowelizacją ustawy o IPN).
Tutaj odpowiedzią są, wspomniany na początku tekstu, rząd dusz na polskiej wsi i unicestwienie PSL-u. Nad tym ostatnim PiS systematycznie pracuje od początku tej kadencji, czego najświeższym dowodem są zawetowane przez prezydenta zmiany w ordynacji do Parlamentu Europejskiego, które mocno uderzały w małe komitety. Z kolei chęć politycznego zmonopolizowania wsi to plan, który na Nowogrodzkiej snuto od lat. Gdy wreszcie się to udało, a partia zdołała ugruntować dominującą pozycję, nieoczekiwanie zaczęły się schody. Susza, ASF, niskie ceny skupu owoców, prawne problemy z pozyskaniem rąk do pracy (zwłaszcza tych ze wschodu) – to wszystko sprawiło, że na kilka miesięcy przed kluczowymi dla siebie wyborami PSL zdołało złapać drugi oddech.
JAKUB WŁODEK
Dzisiaj PSL nie broni się już przed polityczną śmiercią, chociaż ta w przypadku klęski w wyborach samorządowych z pewnością zajrzy im w oczy, tylko frontalnie atakuje obóz władzy. Ludowcy jeżdżą po Polsce, rozmawiają z rolnikami, wspierają ich w zamiarach protestu przeciwko polityce rządu. Krytykują założenia przedstawionego przez duet Ardanowski – Morawiecki "Planu dla wsi", który miał PiS-owi kupić nieco czasu (nie udało się, rolnicy i sadownicy już na wstępnie uznali go za niewiarygodny). Przypominają o swoim sztandarowym projekcie "Emerytura bez podatku", który zakłada zwolnienie emerytów i rencistów z podatku PIT i zniesienie w ich przypadku składki na ubezpieczenie zdrowotne (akcja zbierania podpisów pod obywatelskim projektem trwa).
Do tego w mediach społecznościowych ludowcy konsekwentnie punktują kolejne wystąpienia szefa rządu, w których ten porusza tematy wsi i rolnictwa. Najnowsze dzieło – opatrzony hasztagiem #MateuszekKłamczuszek filmik, wyliczający sytuacje, w których premier Morawiecki minął się z prawdą.
Na korzyść PiS-u w wojnie o polską wieś nie działają też na pewno niedawne słowa wicepremiera Jarosława Gowina. Polityk w wywiadzie dla tygodnika "Do Rzeczy" stwierdził, że rząd „dobrej zmiany” zapewne nie będzie respektować wyroku Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, jeśli ten przychyli się do zastosowanego przez Sąd Najwyższy zawieszenia nowelizacji ustawy o SN.
Bruksela już szykuje się na ewentualność ostrego zwarcia i kończy prace legislacyjne nad tzw. mechanizmem warunkowości. Jego funkcjonowanie wyjaśniała w niedawnej rozmowie z Gazeta.pl specjalizująca się w prawie europejskim prof. Justyna Łacny. Mechanizm warunkowości zakłada powiązanie transferu unijnych funduszy w ramach polityki spójności i wspólnej polityki rolnej z przestrzeganiem praworządności. Oznacza to, że idąc na wojnę z Komisją Europejską PiS zupełnie odcięłoby rolników od płynących z Unii pieniędzy.
O tym, że w PiS-ie i w rządzie nikt nie bagatelizuje zagrożenia ze strony PSL-u świadczą reakcje samego premiera Morawieckiego, który w wielu przemówieniach w ostatnim czasie brał ludowców na cel. Nie inaczej było podczas konwencji samorządowej PiS-u w miniony weekend.
Przecież to partie niby liberalne (PO i PSL – przyp. red.), czyli wolnorynkowe, ale zabraniali rolnikom sprzedawania wytworów rolniczych w miejscu wytworzenia. PSL na takich rolników nakładał kary grzywny. To jest skandal, moi państwo, jak oni dzielili Polskę, jak ją wyprzedawali
– przekonywał zebranych szef rządu.
Zarzutów było jednak więcej. Premier zapewniał, że urzędy wojewódzkie, nad którymi pieczę sprawuje koalicja ludowców i Platformy Obywatelskiej przeznaczają na inwestycje mniej niż w przypadku programów centralnych. Morawiecki obarczył też PSL odpowiedzialnością za likwidację Via Carpatia, rolniczego handlu detalicznego i przetwórstwa rolno-spożywczego.
Na odpowiedź ludowców nie trzeba było długo czekać. Odpór zarzutom szefa rządu dał prezes PSL Władysław Kosiniak-Kamysz.
Panie premierze Morawiecki, proszę nie kłamać. Jak Pan nie potrafi mówić prawdy, to proszę przeprosić i zamilknąć
– grzmiał podczas spotkania z wyborcami w Pułtusku. Kierowane pod adresem swojej partii zarzuty nazwał "kłamstwami, kalumniami i oszczerstwami".
– PSL przez lata był nazywany hamulcowym prywatyzacji. To za czasów Akcji Wyborczej Solidarność i Unii Wolności sprywatyzowano Winiary, Pudliszki, Hortex, Polmos, 43 cukrownie, Polskie Zakłady Zbożowe – punktował lider ludowców. – W tej Akcji Wyborczej Solidarność pan premier Morawiecki był radnym sejmiku województwa dolnośląskiego. W Akcji Wyborczej Solidarność był pan minister Ardanowski i pan minister Jurgiel. Przypomnijcie sobie, kto sprzedawał wtedy Telekomunikację Polską i PZU. Kto prywatyzował "srebra rodowe" tak naprawdę? Uderzcie się we własne piersi – kontynuował.
Kosiniak-Kamysz wytknął również PiS-owi, że to głosami posłów tej partii pozbawiono rolników możliwości wcześniejszego przejścia na emeryturę (55 lat w przypadku kobiet i 60 w przypadku mężczyzn). – Taka prawda, panie premierze Morawiecki – podsumował prezes ludowców.