Wybory samorządowe w Warszawie teoretycznie powinny być najłatwiejszymi do wygrania dla Platformy Obywatelskiej: liberalny elektorat, jak to w metropoliach. Do tego armia urzędników, która powinna się trzymać obecnego układu władzy, bo nowy prezydent zechce zaorać ratusz i miejskie spółki, więc zleci audyt albo urządzi przetarg na haki.
Kandydat PO był i wciąż jest liderem partyjnych sondaży. Pasuje zresztą do metropolii: świetnie wykształcony, obyty w świecie, w średnim wieku, rodowity warszawiak.
O tym, jak wielką, świadczą wyniki wyborów prezydenckich z 2015 r. Upadający już Bronisław Komorowski przegrał w skali Polski, ale w Warszawie święcił triumf. Wedle danych PKW Komorowski uzyskał 59,44 proc., a Andrzej Duda 40,56 proc. To przepaść. Niemal identycznej wielkości jak w 2014 r., gdy o trzecią kadencję walczyła Hanna Gronkiewicz-Waltz. Wówczas uzyskała 58,64 proc., a kandydat PiS Jacek Sasin - 41,36 proc.
Patrząc na takie wyniki łatwo ulec przekonaniu, że nawet gdyby PO wystawiła do walki kulawego konia bez zębów na przedzie, to ten i tak by zwyciężył. Trzaskowski to jednak - wedle oczekiwań liberalnego elektoratu - przyszłościowy czempion Platformy, tylko do galopu jakoś dziwnie niezrywny.
Chłodna analiza liczb każe sądzić, że nawet widoczny brak determinacji nie powinien Trzaskowskiemu odebrać zwycięstwa w Warszawie. Nawet nachalna propaganda w telewizji publicznej wymierzona w Trzaskowskiego. Nawet uśmiechy politowania nad jego kampanią, gdy oceniają ją pozostałe media. Z drugiej strony obserwując determinację Patryka Jakiego, śledząc feerię jego obietnic i emocje, które budzi wśród ludzi, można uwierzyć, że kandydat PiS jest zdolny zrobić sensację.
Sondaże wskazują przy tym, że kandydat Platformy traci dystans do kandydata PiS. Ostatnie badanie dla TVN pokazuje, że w I turze Trzaskowski może liczyć jedynie na lichą przewagę nad Jakim: 37 do 34 proc. Ale już w II turze Trzaskowski miałby 56, podczas gdy Jaki 37 proc. Czyli to znów te niespełna 20 pkt. proc. przewagi, które Platforma od lat ma w stolicy nad PiS-em.
Trzaskowski jedzie więc zuchwale w kierunku ratusza jak po swoje. I nie widzi, że "ciężarna zakonnica" już się zbliża do przejścia dla pieszych. Choć trudno w to uwierzyć, może ją rozjechać i tego również nie zauważyć. Akurat na niektórych drogach w stolicy można taki wstrząs uznać za niefartowne najechanie na garb koleiny.
Rozjechanie zakonnicy nie sprawi, że przegra zaraz wybory w Warszawie. Ale może sprawić coś innego: że w partii powszechnie zostanie uznany za polityka, któremu się nie chce. Że po trawie Trzaskowski dostojnie kroczy, a nie ją gryzie. Że nawet sympatycy Platformy uznają go za leniwego salonowca, a nie fightera gotowego stawiać czoła PiS-owi. Za kandydata, który swoją postawą mówi: "nie chce mi się, no i co mi zrobicie? Przecież i tak na mnie zagłosujecie". Dla Platformy takie kuszenie przekornych jest ryzykowne. I choć do realizacji takiego scenariusza jeszcze daleko, to Trzaskowski pierwszy rozdział w prekampanii już napisał.
Walka o prezydenturę zdefiniuje Rafała Trzaskowskiego jako polityka na kolejnych nie kilka, ale wręcz kilkanaście lat. Już przedbiegach kampanii samorządowej ustępował Jakiemu: nie był ani tak konkretny, ani tak dynamiczny, ani tak - to jeden z podstawowych zarzutów jego otoczenia - zwyczajnie obecny. Właściwa kampania dopiero jednak ruszyła, ludzie wracają z urlopów, więc walka o prezydenturę zacznie się na serio.
Jeśli Trzaskowski niewiele zmieni w swojej aktywności, to i tak może doczłapać do wygranej i wprowadzi się do ratusza. Ale już odarty z wizerunku świetnie zapowiadającego się talentu. Za to z piętnem polityka, który choć wybory może i wygrał, to w kampanii dał się pokonać. A to odbierze mu szanse na kontynuowanie kariery na najwyższych szczeblach.
*Określenie wyjęte z cytatu z wywiadu Tomasza Lisa z Adamem Michnikiem o wyborach prezydenckich: - Jeżeli przed wyborami prezydenckimi nie stanie się coś, czego ja nie jestem nawet w stanie przewidzieć. Jeżeli Bronisław Komorowski po pijanemu nie przejedzie na pasach niepełnosprawnej zakonnicy w ciąży, to oczywiście, że będzie prezydentem. Zwłaszcza, że jest bardzo dobrym prezydentem – mówił Michnik.