ALEKSANDER KWAŚNIEWSKI: Oczywiście, czekam.
Najważniejsze jest co innego – żeby w Warszawie wygrał kandydat dobry, proeuropejski, myślący nowocześnie. W Warszawie lewica musi zaznaczyć swoją obecność, policzyć się. Jeśli chodzi o wspomniane przez Pana nazwiska, to oboje mają kwalifikacje, żeby być rozpatrywanymi jako kandydaci na prezydenta stolicy. Od lat są związani z Warszawą, mają bogate życiorysy, kierowali ważnymi instytucjami – on był ministrem kultury, ona wiceszefową MSWiA. Także mają duże doświadczenie administracyjne, państwowe, parlamentarne.
Z porażkami w polityce proszę być ostrożnym, bo znam polityka, który przez całe lata przegrywał kolejne wybory, a dzisiaj dysponuje niezwykłą władzą w Polsce. Mam, oczywiście, na myśli Jarosława Kaczyńskiego. W polityce nie jest tak, że tylko się wygrywa albo tylko się przegrywa. To o wiele bardziej skomplikowane. Porażki mogą być bardziej pouczające od sukcesów, bo sukcesy potrafią zawrócić w głowie, a porażki są ważną lekcja i trudną nauką. Osoby, które Pan wymienił mają za sobą i porażki, i sukcesy, dzięki czemu są dojrzałe do pełnienia ważnych funkcji publicznych.
Katarzyna Piekarska podczas wieczoru wyborczego Zjednoczonej Lewicy w 2015 r. fot. Jacek Marczewski/ Agencja Wyborcza.pl
Tak to wygląda, mogę jedynie ubolewać. Jedną z największych umiejętności politycznych jest właśnie umiejętność dogadywania się i budowania koalicji. Jeżeli w tym środowisku brakuje takich zdolności, to bardzo źle wróży im na przyszłość. Bo polityka nie polega tylko na stworzeniu grupy wokół jakichś wartości i celów, ale także na zdolności do porozumiewania się z innymi podobnymi grupami, wypracowywania kompromisów, szukania wspólnych płaszczyzn.
Niestety tak chyba właśnie jest. Dziwi mnie to i smuci, to niedobre dla lewicy.
Wszystko wskazuje, że w Warszawie będzie bogaty wybór na lewicy, bo każdy z tych podmiotów wystawi własną listę – będzie kandydat SLD, będzie kandydat Partii Razem, będzie kandydat ruchów miejskich
No, tak. Co więcej mam Panu powiedzieć?
Barbara Nowacka, Adrian Zandberg Agencja Wyborcza.pl
SLD już znalazł swój model funkcjonowania i nie sądzę, żeby coś się tutaj zmieniło. Oczywiście jeśli Sojusz będzie rozsądny, powinien być gotowy do zaproszenia na swoje listy zarówno w wyborach europejskich, jak i parlamentarnych osób, które chociaż formalnie nie są związane z SLD, to są ludźmi lewicy.
To prawda, chociaż to niejedyna przeszkoda. W SLD jest oczekiwanie, że skoro przetrwaliśmy najgorsze czasy, reszta lewicy wówczas z nami nie była lub wręcz nas krytykowała, to dlaczego my mamy teraz do nich wyciągać rękę
To będzie próba dla Włodzimierza Czarzastego, na ile jest przekonujący jako lider, na ile ma zdolność poszerzania oferty i elektoratu Sojuszu.
Wolałbym o tym mówić, gdy już ten twór się pojawi…
Pogadamy, jak powstanie.
Najważniejsza byłaby oferta tej nowej partii. Zostawmy liberalizm, bo przyprawiono mu w Polsce już taką gębę, że przyznać się do bycia liberałem to kaplica
Powiedziałbym tak: jeśli ten nowy ruch chciałby postawić na oparty na zdrowym rozsądku wolny rynek, jednocześnie realizując zapisaną w konstytucji społeczną gospodarkę rynkową, która wykazuje wrażliwość wobec najsłabszych, to dlaczego nie.
Być może. On przeżywa teraz okres wielu zmian. Także może poza życiem partyjnym i osobistym również programowo dokonał pewnych korekt.
Główną siłą Palikota nie było to, że był liberalno-lewicowy, tylko silny nurt antykościelny, który reprezentował. To na postulatach wyraźnego i bezkompromisowego rozdziału państwa od Kościoła wszedł wówczas do Sejmu. Jego propozycja stanowiła odpowiedź na różnego rodzaju praktyki ze strony hierarchów Kościoła, które nie podobały się sporej części społeczeństwa. Okazało się to spoiwem znacznie słabszym, niż przypuszczano.
Do tego doszło zbyt wiele wolt ze strony lidera, wskutek czego utracił kontakt ze swoim elektoratem, a to, co robił było dla jego wyborców niezrozumiałe. Teraz pyta mnie Pan o partię, która jeszcze nie powstała, ale o której ciągle słyszę. Ale mówiąc wprost: na razie nie przeczytałem nawet żadnej poważnej deklaracji czy manifestu programowego, który byłby podpisany przez potencjalnych założycieli tej nowej partii.
Teoretycznych bytów można wymyślić sobie bardzo dużo, natomiast wydaje się, że dzisiaj jakiejś szczególnej niszy dla tego rodzaju pomysłu nie ma
Ale co to znaczy „szczególna nisza”? Jeśli komuś będzie wystarczać 3-5 proc. poparcia, żeby cokolwiek zacząć, to być może taką niszę znajdzie.
Historia tworzy momenty, w który scena polityczna się zmienia. Tylko trzeba mieć to szczęście, żeby zgrać trzy elementy: miejsce, ludzi i czas. Petru dobrze to rozegrał, bo Platforma była wówczas ewidentnie w kryzysie – rozczarowała i straciła wielu swoich wyborców, bo stała się takim tłustym, leniwym kotem, któremu do życia wystarcza ta ciepła woda z kranu. Petru przejął istotną część elektoratu Platformy, dając im nadzieję, że oto pod młodym przywództwem, z nowymi i niezgranymi w polityce ludźmi, poprawiając i uzupełniając program Platformy będzie można skutecznie działać. I tak przez długi czas było, bo skupił wokół siebie wiele osób. Pytanie brzmi, dlaczego tak szybko stracił tych ludzi. Ale on sam chyba już umie sobie na to odpowiedzieć.
Ryszard Petru fot. Sławomir Kamiński/ Agencja Wyborcza.pl
Powód jest prosty – SLD postanowił, i jest w tym konsekwentny, zwrócić się do elektoratu lewicy, który można nazwać nostalgicznym wobec przeszłości. To wciąż dość liczna grupa ludzi, którzy nie godzą się na proponowane przez PiS przekreślenie PRL-u. Kwintesencją tej koncepcji rządzących były słowa premiera Morawieckiego o tym, że w czasach PRL-u państwo polskie nie istniało.
Jeśli dodamy do tego projekty takie jak ustawy dezubekizacyjna i (na szczęście zawetowana przez prezydenta Dudę) degradacyjna oraz masową zmianę peerelowskich nazw ulic, to trudno dziwić się tym ludziom, że żyją w stałym poczuciu strachu.
To, o czym mówię wywołało nie tylko u starszego elektoratu, ale również ich dzieci i wnuków, silne poczucie, że obecna władza jest tak bezwzględna, że nie odpuści nawet nieboszczykom, że będzie grzebać w grobach, byle tylko osiągnąć swój cel
Wyborcy, którzy przeżyli PRL chcą dzisiaj jedynie godności, a nie tego, żeby ktoś arbitralnie wyrzucał ich życie na śmietnik. Ci ludzie mają poczucie, że wykonywali swoje obowiązki w jedynym bycie państwowym, jaki był wówczas możliwy i robili to tak, jak potrafili najlepiej. Działania PiS-u uświadomiły tej grupie – profesorom, nauczycielom, lekarzom, robotnikom, pracownikom PGR–ów – że obecna władza chce ich zniszczyć. SLD jest dzisiaj jedyną formacją polityczną, która nie ma żadnej wątpliwości, że nie można na to pozwolić. Dlatego ten elektorat, który rozpierzchł się w ostatnich latach, teraz wraca do SLD. Wraca i jest zmobilizowany, bo to dla niego gra o wszystko.
Nie, to tylko jedna strona tej opowieści. Druga jest taka – i to trzeba oddać Włodzimierzowi Czarzastemu oraz reszcie obecnego kierownictwa SLD – że odrobili pracę domową. Zjeździli cały kraj, spotkali się z tysiącami ludzi, przywrócili do życia wiele „terenowych” struktur i organizacji Sojuszu. Dzięki temu wreszcie zaczął się jakiś wewnętrzny ruch w partii.
SLD nie jest dzisiaj pogubiony, przegrany, skopany, ustawiony w kącie, tylko zaczyna mieć swoje wewnętrzne życie. A partia polityczna musi mieć wewnętrzne życie, bo inaczej umiera
Jedno i drugie. To wszystko na pewno są pomysły i projekty, które niewątpliwie związane są z lewicowym rozumieniem sprawiedliwości i wrażliwości społecznej. PiS w dużej mierze przejęło te programy socjalne. W sferze światopoglądowej jest to partia bardzo konserwatywna, ale w sferze społecznej bardzo socjalistyczna i etatystyczna.
Włodzimierz Czarzasty Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.pl
SLD jako partia opozycyjna nie może powiedzieć, kiedy i w jakiej konkretnie formie wprowadzi w życie swoje obietnice, więc formułuje pewien kanon postulatów programowych, co wydaje mi się ze wszech miar słuszne. Część zostanie zrealizowana przez SLD, część zapewne przez inne partie, część wcześniej, część później, ale kierunek jest słuszny.
Z drugiej strony wiarygodność PiS-u w sprawach socjalnych może się nieoczekiwanie dla wszystkich załamać. Wszystko dlatego, że rządowi zaczyna brakować pieniędzy, czego najlepszym dowodem było wprowadzenie tzw. daniny solidarnościowej, która jest niczym innym jak kolejnym nowym podatkiem, który PiS nałożyło na obywateli. Co więcej, kondycja naszej gospodarki zależy w przeważającej mierze od koniunktury światowej, która dzisiaj jeszcze nam sprzyja. Jednak jeśli nagle się załamie, bardzo boleśnie to odczujemy. A wyborcy nie zechcą oddać bogatego pakietu socjalnego, który ofiarowało im PiS.
Zwłaszcza, że w mediach publicznych ciągle słyszą, jakie to Polska odnosi sukcesy, jak gospodarka się rozpędza, jak wiele pieniędzy ma rząd i ile nowych inwestycji powstaje każdego miesiąca. Ta propaganda sukcesu rodem z czasów Gierka już dziś szkodzi PiS-owi, a jeśli doszłoby do załamania gospodarczego, może okazać się gwoździem do trumny, bo ludzie po prostu tego nie zrozumieją.
Samemu PiS-owi wyborców w ten sposób raczej nie odbierze, bo elektorat tej partii jest bardzo skonsolidowany. Jeśli już, to odpłynąć mogą wyborcy wchodzącego w skład Zjednoczonej Prawicy Porozumienia Jarosława Gowina, które jest zorientowane bardziej centrowo.
Wydaje mi się, że postulaty społeczne mają trafić do ludzi, którzy nie głosowali w ostatnich latach, bo byli zawiedzeni polityką lub przestali głosować na Sojusz dlatego, że ten porzucił sprawy społeczne.
Nie tyle błędem, co ważnym elementem partyjnej tożsamości.
Nie, portfel też decyduje, ale czynników, które wpływają na wynik wyborów jest znacznie więcej. Myślę, że ze względu na potęgę mediów społecznościowych element emocji będzie odgrywać niebagatelną rolę, znacznie większą niż element światopoglądowy czy finansowy. W ostatnich wyborach PiS bardzo cynicznie wykorzystało kwestię, która w Polsce praktycznie nie istnieje, czyli problem migracji. A przecież nie jest to związane ani z portfelem, ani ze światopoglądem (chociaż tutaj może nieco bardziej). Uruchomienie takiego bardzo emocjonalnego argumentu, związanego z ludzkim strachem okazało się bardzo skuteczne.
Dlatego także i teraz PiS zrobi wszystko, żeby zaszczepić w wyborcach strach i żeby zdjęci tym strachem wybrali twardego szeryfa, na którego kreuje siebie PiS
Na pewno za późno się to stało. Swego czasu zabrakło wyobraźni liderom, zawiodło rozpoznanie sytuacji. Za dużo, nawet mimo wyborczych porażek, było też myślenia typowego dla partii władzy, której działania blokują poczucie odpowiedzialności i świadomość ograniczeń państwa. Z porażek nie wyciągnięto odpowiednich wniosków, ale akurat tutaj nie oceniałbym Sojuszu nazbyt surowo, bo potrzeba czasu, żeby się z nimi pogodzić, przegrupować siły, wrócić silniejszym. Na krytykę zasługuje natomiast to, że w poprzednich latach Sojusz był niekonsekwentny, jeśli chodzi o obronę przeszłości, ludzi PRL-u. To generowało sporo zarzutów i rozczarowań po stronie elektoratu.