Dziś swoją premierę będzie mieć książka "Antoni Macierewicz. Biografia nieautoryzowana" autorstwa dziennikarzy "Wprost" Anny Gielewskiej i Marcina Dzierżanowskiego. Poniżej publikujemy jej fragmenty dotyczące okresu, gdy Antoni Macierewicz był szefem MSW - czyli czasów znanych m.in. z "Nocnej zmiany".
Coraz bardziej obawia się o swoje bezpieczeństwo. Zwłaszcza że w resorcie zdarzają się dziwne historie. Jak ta z sobowtórem. Któregoś dnia dwoje ludzi miało przyprowadzić do gabinetu Macierewicza jego sobowtóra, by przedstawić go ministrowi.
Sprawa wyszła na jaw w 2013 roku, gdy historyk Sławomir Cenckiewicz poszedł ze znajomym na obiad do restauracji U Szwejka. Przy stoliku obok siedział mężczyzna łudząco podobny do Macierewicza.
Wygląd, charakterystyczne strzyżenie brody, gesty, sposób mówienia i uśmiechania się, a nawet koszula i marynarka były tak uderzająco podobne do Macierewicza, że szturchnąłem kolegę, mówiąc do niego: patrz, chyba brat Macierewicza (W. Bagieński, S. Cenckiewicz, P. Woyciechowski, z książki "Konfidenci")
Zaraz po wyjściu z restauracji Cenckiewicz dzwoni do Macierewicza pogratulować podobieństwa do brata. Polityk jest zaskoczony. Jego brat nie jest do niego tak podobny. Ciekawe, co pan mówi, przy najbliższym spotkaniu opowiem panu ciekawą historię z tym związaną – kończy rozmowę.
Wtedy Cenckiewicz pierwszy raz usłyszy o sobowtórze. Ale Macierewicz nie chce mówić o szczegółach: Było dla nas jednak obu jasne, że był to rodzaj jakiejś prowokacji czy próby wywarcia nacisku na niego jako szefa MSW przez ludzi tajnych służb (frag. "Konfidenci").
O tę sprawę zapytał też Piotra Naimskiego Piotr Woyciechowski, ale były szef UOP-u niczego nie wyjaśnił.
Czy to prawdziwa historia? Czy sobowtór Macierewicza wciąż może chadzać ulicami Warszawy? Kim jest i na czym miałaby polegać rzekoma prowokacja? Na te pytania mógłby odpowiedzieć jedynie sam Macierewicz albo – jeśli istnieje – jego sobowtór.
Antoni Macierewicz w 1992 r. Tomasz Wierzejski / Agencja Wyborcza.pl
W gorących dniach czerwca 1992 roku nie odstępują go żołnierze jednostki specjalnej GROM-u. Do Biura Ochrony Rządu minister nie ma zaufania. Co innego GROM. Generał Sławomir Petelicki, legendarny twórca tej jednostki, podkreślał, że to właśnie Macierewicz uchronił ją przed likwidacją. Cofnął decyzję poprzednika, ministra Henryka Majewskiego.
Cokolwiek bym sądził o poglądach Macierewicza, to nie mogę odmówić mu stanowczości i odwagi. Ma duszę wojownika. Oglądał ćwiczenia GROM-u. Podziwiał umiejętności naszych komandosów. Mówiąc krótko: polubił nas (słowa Petelickiego z wywiadu rzeki "GROM. Siła i honor"
Kiedy zaczął obawiać się o bezpieczeństwo, zwrócił się właśnie do Petelickiego.
Poprosił mnie o ochronę. Uważał, że może paść ofiarą zamachu, a Rosjanie będą go chcieli zlikwidować. Pewność, z jaką to mówił, wydała mi się podejrzana, ale cóż – nie mnie komentować. Jednocześnie minister zastrzegł, że o objęciu go ochroną przez GROM nie może wiedzieć szef BOR-u, pułkownik Mirosław Gawor (wspomnienia Petelickiego).
Żołnierze GROM-u pilnują nie tylko samego ministra, ale także jego mieszkania przy Klaudyny. I nie oni jedyni. Macierewicz najwyraźniej obawia się tak bardzo, że dodatkową ochronę organizuje mu jeszcze UOP. Także w ścisłej tajemnicy, tym razem przed Petelickim, który tak to relacjonował:
Nie zostałem poinformowany, że szef UOP-u pan Piotr Naimski ustawił tam swoich ludzi. I doszło do starcia.Funkcjonariusze z obserwacji UOP-u zawiadomili policję o podejrzanym samochodzie znajdującym się w pobliżu mieszkania chronionej osoby. Policjanci zabrali się do legitymowania żołnierzy GROM-u. Ci okazali dokumenty Żandarmerii Wojskowej Nadwiślańskich Jednostek Wojskowych. Zdezorientowani policjanci połączyli się z żandarmerią MON-u. Tam ktoś powiedział, że o niczym nie wie. Policjanci sięgnęli po broń. Jeden z moich ludzi połączył się ze mną za pośrednictwem radiostacji w samochodzie: „Szefie, mierzą do nas z pistoletów, co mamy robić?”.
Zatelefonowałem do zastępcy komendanta stołecznego policji z prośbą o szybkie wycofanie policjantów. Nie zareagował. Tymczasem policjanci znaleźli w samochodzie GROM-u dwa shotguny – strzelby gładkolufowe. Otoczyli samochód, zrobiło się groźnie. W związku z tym na miejsce zdarzenia pojechał peugeot z czterema karatekami, wychowankami Leszka Drewniaka. W ciągu paru sekund moi żołnierze zostali wyjęci z rąk policjantów i zabrani do domu, do jednostki… Minister miał do mnie pretensje o ten zatarg. Odpowiedziałem, że sprzyjało nam szczęście, bo wskutek obserwacji ustawionej przez pana Naimskiego mogło dojść do strzelaniny.
Antoni Macierewicz, z lewej kierowca Kazimierz Bartosik (rok 1992) Tomasz Wierzejski / Agencja Wyborcza.pl
Na nudę w czasie obserwacji na Klaudyny funkcjonariusze GROM-u nie mogli narzekać. O włos doszłoby tam do jeszcze jednej awantury. O kulisach opowiada nam pułkownik Piotr Gąstał (późniejszy szef tej jednostki), który pilnował wtedy mieszkania Macierewiczów:
Pewnej nocy staliśmy nyską na ulicy Klaudyny, pod mieszkaniem ministra. Jest spokojnie, nic się nie dzieje. Nagle podjeżdża jakieś bmw i wyskakują byki z połyskującymi lufami. „Wypierdalać stąd” – nie patyczkują się. Ale się zdziwili, jak poczuli, z kim mają do czynienia. Mieliśmy większy kaliber broni niż oni.
Okazało się później, że staliśmy dokładnie pod jakimś lokalem towarzyskim, który był w bloku obok, i chyba myśleli, że chcemy go przejąć... Takich sytuacji było więcej, zwłaszcza między nami a policją. Żadna ze służb nie wiedziała o tym, kto jeszcze działa w okolicy i jakie ma zadania. Totalny brak koordynacji.
Na polecenie Macierewicza GROM-owcy przewozili też teczki i zwozili na Rakowiecką dokumenty z delegatur UOP-u w całej Polsce. Ludzie Macierewicza obawiali się zasadzek na trasie. Nasz rozmówca wspomina:
Została wytworzona taka atmosfera, że jacyś „oni” mogą nas zatrzymywać, próbować odbierać te teczki, że mamy się spodziewać zasadzek. Bo „oni” będą chcieli odzyskać materiały. Nie wiesz, jacy oni, kto, czego się spodziewać. Ta paranoja się udziela. Jest taka sytuacja. Wracamy z tymi teczkami z Krakowa, a tu chce nas zatrzymać policja. I my zaczynamy myśleć: stawać czy jechać dalej? Bo to może być zasadzka.
Pistolet maszynowy trzymałem w gotowości do otwarcia ognia. Na szczęście stanęliśmy, pokazaliśmy legitymacje i pojechaliśmy dalej. Okazało się, że jechaliśmy za szybko i drogówka chciała nas zatrzymać za przekroczenie prędkości. Potem sobie myślałem, że gdybyśmy jednak wtedy nie stanęli, to mogło dojść do tragedii, nawet strzelaniny. Taki został stworzony klimat.
Czy to obsesja Macierewicza, czy rzeczywiście ma on powód do obaw? Sam opowiadał, że był śledzony przez jednego z pracowników MSW. Polecił zbadać sprawę, ale nic z tego nie wynikło.
Nie zdołałem w tym okresie, w którym miałem takie możliwości, z racji pełnionego i realizowanego urzędu państwowego, dokończyć śledztwa w tej materii i stwierdzić poza wszelką wątpliwością, z czyjej inicjatywy to śledzenie się odbywało i jakie miało cele (słowa Antoniego Macierewicza przed tzw. komisją Ciemniewskiego)
Uważał, że Okrągły Stół był zdradą. Układem postkomunistów i lewicowej opozycji firmowanym przez Lecha Wałęsę. Nie należało do niego siadać, tylko poczekać i dostać to samo za niższą cenę. Gdy okazało się, że Klub Myśli Politycznej Dziekania, w który się angażował – ma być prawicowym skrzydłem Okrągłego Stołu, Macierewicz odszedł. Jednak przed wyborami prezydenckimi w 1990 roku wciąż działał w Komitecie Obywatelskim i był doradcą Wałęsy.
Byłem krytyczny wobec Okrągłego Stołu, ale wierzyłem, że Wałęsa całą tę operację kontroluje po to, by ją przejąć. Że idzie na pakt z diabłem po to, by go zabić. Tak uważałem, bardzo długo
Gdyby Wałęsa uczynił choć jeden gest, to miałby w Macierewiczu i we mnie ludzi, którzy wybroniliby go z każdej trudnej sytuacji, wyciągnęli z każdego uwikłania. Macierewicz był w Wałęsę wpatrzony i gotów był dla niego zrobić wszystko ("Lewy Czerwcowy" J. Kurski, P. Semka)
Do czasu.
Rok 1992, na zdjęciu Antoni Macierewicz i Jan Olszewski Tomasz Wierzejski / Agencja Wyborcza.pl
Zanim wyśle do Sejmu listę współpracowników SB, kilka razy rozmawiają. Na słynne spotkanie, którego początek filmuje prezydencka telewizja, przyjeżdża do Belwederu 29 maja, a więc dzień po przyjęciu uchwały. Wałęsa przestrzega, by uchwała nie stała się „elementem walki politycznej”.Macierewicz powoli, w skupieniu, nabija fajkę. Na jego twarzy nie ma śladu emocji.
- Nikt nie zostanie oskarżony bez przyczyny. A w ogóle rzecz nie w oskarżaniu. Rzecz jedynie w tym, by ludzie, których to nieszczęście dotknęło, po prostu się usunęli. […] Pracowaliśmy cztery miesiące, by wszelkie możliwe posądzenia, uchybienia, fałszerstwa zostały wyeliminowane. I gwarantuję, że wszystko, co zostanie ujawnione, będzie absolutnie zgodne z prawdą - mówi Macierewicz.
- To pan odważny jest, cieszę się, że mam takiego odważnego ministra - odpowiada Wałęsa.
- Zawsze byłem do dyspozycji – szarmancko odpowiada Macierewicz. Na jego twarzy przez moment pojawia się charakterystyczny uśmiech.
Po chwili siadają w saloniku, towarzyszą im najbliżsi współpracownicy Wałęsy: Mieczysław Wachowski, Andrzej Drzycimski i ksiądz Franciszek Cybula. Prezydent rzuca: - To ja poproszę moją teczkę.
O co chodzi i co się dzieje za zamkniętymi drzwiami?
Wałęsa domaga się od Macierewicza dostarczenia mu jego akt, żeby – jak tłumaczy – na ich przykładzie przeprowadzić lustrację. Prezydent mówi wtedy, że nigdy nie był agentem, ale podpisał kilka dokumentów w 1970 roku. Na to Macierewicz podkreśla kilkakrotnie, że akt prezydenta nie ma w MSW.
Ksiądz Cybula zeznaje:
Był niesamowicie pewny siebie, zuchwały. Wręcz zuchwały. To niepokoiło prezydenta też, że bierze się za tak wielką sprawę i wszystko umie, wszystko będzie wiedział, wszystko będzie dobrze. […] Pan minister generalnie z bardzo dużą pewnością siebie mówi. Wyrazem tej pewności siebie było właśnie to nabijanie tego tytoniu, palenie fajki, założenie nogi na nogę przy prezydencie. To są estetyczne wymogi, które mnie drażnią, i uważam, że są one wyrazem pewnej nonszalancji.
Po spotkaniach w Belwederze (kolejne odbywa się 1 czerwca) Macierewicz oskarży Wałęsę o szantaż. Na czym miał polegać?
W trakcie rozmowy, która dotyczyła procesu ujawniania danych, padło sformułowanie: „Na teczki są teczki – Chrzanowski też będzie musiał odejść. (Fragment wypowiedzi Antoniego Macierewicza przed tzw. komisją Ciemniewskiego).
Grozić ma również Wachowski: Jeżeli choć cień padnie na wodza, to wtedy będzie tak, Chmielnicki to betka przy tym, co zrobię. Słowom towarzyszyć ma charakterystyczny gest ręką po szyi – podrzynania gardła (wypowiedź Macierewicza przed tzw. komisją Ciemniewskiego).
Wachowski stwierdza: - Oczywiście nie było takiej rozmowy. Jest to, że tak powiem, nadmiar rozbudzonej wyobraźni pana ministra Macierewicza i jego podejrzliwości.
Prezydencki minister sugeruje Macierewiczowi, że na liście powinien znaleźć się także on sam, bo w archiwach widnieje jego nazwisko. W rzeczywistości chodzi o brata, Wojciecha Macierewicza, który figuruje w archiwach jako kandydat na TW. Antoni twierdzi jednak, że brat nic o tym fakcie nie wiedział.
Wachowski z jednej strony grozi, z drugiej próbuje się targować. Liczy, że może uda się dogadać, składa Macierewiczowi kolejne propozycje, w tym podobno – teki wicepremiera.
Tam nie przyjmowano do wiadomości, że jeśli ja mówię, że przekażę wszystkie materiały Sejmowi, to oznacza to, że przekażę dokładnie wszystkie. Oni nie przyjmowali do wiadomości, że może nie istnieć cena w polityce (Macierewicz).
Tak zaczyna się wojna Macierewicza i jego niedawnego lidera, Lecha Wałęsy. Kolejne dni, miesiące i lata przyniosą tylko jej nowe, dramatyczne odsłony.
Wiesław Chrzanowski (rok 1992) Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.pl
W czasie gdy Macierewicz rozmawia z Wałęsą w Belwederze, na stadionie Gwardii Warszawa politycy ZChN-u grają mecz z drużyną liberałów z KLD. Humory dopisują. Piłkę kopią Ryszard Czarnecki, Grzegorz Schreiber, Stefan Niesiołowski, Tomasz Szyszko. Są podekscytowani.
- Mówią: za chwilę obudzimy się w nowej Polsce, Polska będzie wolna. Rysiu strzela parę bramek, zawsze był dobry w gałę - opowiada Michał Kamiński. Nikt się jeszcze nie spodziewa, co przyniosą kolejne godziny. I jaki wstrząs czeka także ZChN.
Macierewicz ma już scenariusz. Pozostała jedna kwestia: jak poinformować lidera własnego ugrupowania, marszałka Wiesława Chrzanowskiego, że znajdzie się na liście. W tym czasie Chrzanowski jest akurat z sejmową delegacją w Australii. Uczestniczy w niej także Krzysztof Król, poseł i szef klubu KPN:
Dostawaliśmy faksem przez ambasadę skrót najważniejszych wiadomości, taką prasówkę. Pamiętam, że czytaliśmy artykuł o tym, że Olszewski jest jak Zygmunt Chychła, daje się okładać przez trzy rundy, ale w ostatnim ruchu się odwinie i przeciwnik leży na ringu. Zastanawialiśmy się z Chrzanowskim, co by to mogło być. Szybko się okazało.
Na lotnisko po marszałka miał wyjechać jego asystent Michał Kamiński. Ale usłyszał, żeby wracać do sejmu, bo po Chrzanowskiego jedzie Macierewicz. Kiedy delegacja ląduje 2 czerwca na Okęciu, czeka już na miejscu. Jest zdenerwowany. To, co musiałem powiedzieć, było dla mnie jedną z największych moich tragedii i bardzo to przeżywałem.
Wsiadają do samochodu. Prosto z lotniska jadą do domu Chrzanowskiego. Macierewicz bywał tu w ostatnich latach częstym gościem, tu toczyły się nocne narady władz ZChN-u. Siadają przy stole. Chrzanowski parzy herbatę, rozstawia porcelanowe filiżanki.
- Są na twój temat niepokojące informacje o współpracy z SB – zaczyna
Macierewicz.
- Tym nie trzeba się przejmować - odpowiada spokojnie Chrzanowski.Jest przekonany, że chodzi o rok 1946.
- Nie, to są sprawy z lat 70.
Przebieg tamtej rozmowy Chrzanowski opowie Ewie Milewicz:
- Zaskoczył mnie. Na lotnisku powiedział: „Jesteś wykazany jako współpracownik”, i że on to musi przekazać Sejmowi, szczególnie że te dane znają Wałęsa i jego otoczenie.
- Co on Panu mówił? „Musisz ustąpić ze stanowiska marszałka”?
- Nie. Mówił, że są tam dokumenty na wiele osób, np. na Moczulskiego, szefa KPN-u. Powiedział mi zresztą, że ode mnie pojedzie do wicemarszałka Sejmu Dariusza Wójcika z KPN-u. Myślał, że posłowie KPN-u pozbędą się Moczulskiego i zagłosują za rządem Jana Olszewskiego.
- Mówił to panu?
- Tak.
Antoni Macierewicz w lipcu 1992 roku Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.pl
Swoją drogą, to ciekawy wątek poboczny „afery teczkowej” pokazują- cy ją od jeszcze innej strony: kulis walki o poparcie dla rządu w głosowaniu nad wotum nieufności. Wszystko odbywa się kilkadziesiąt godzin przed tym, nim lista Macierewicza trafi do Sejmu. On sam jest przekonany, że po ujawnieniu Leszka Moczulskiego jako TW KPN odwróci się od swojego lidera i poprze rząd Olszewskiego, oczywiście w zamian za stanowiska rządowe.
Przymiarki do koalicji z KPN-em trwały od dawna. Gdyby plan Macierewicza się powiódł, gabinet Olszewskiego mógłby przetrwać. Trwają polityczne targi i premier, i minister zapraszają do swych gabinetów kolejnych kluczowych polityków KPN-u. Jednym z nich jest Dariusz Wójcik, wicemarszałek Sejmu z ramienia KPN-u.
Rozmowę z Macierewiczem zapamięta szczegółowo:
Po wejściu do gabinetu usiedliśmy i minister Macierewicz powiedział mi, że wiadomości, jakie ma mi do przekazania, są wstrząsające i straszne. […] To, o czym dowiedzą się posłowie, dla wielu z nich będzie szokujące, a w przypadku wielu klubów parlamentarnych wiedza ta będzie dla nich tragiczna. Oznajmił, że dotyczy to również mojego klubu, jak też jego klubu. […] Poinformował mnie, że na liście TW SB znajduje się mój szef [Leszek Moczulski – przyp. aut.], że sprawa ta jest absolutnie wiarygodna i w stu procentach pewna.
Stwierdził, że sam osobiście teczek nie widział, ale polega na danych dostarczonych mu przez jego współpracowników. […] Powiedział: rozumie pan, że w tej sytuacji obecność KPN-u w koalicji jest skomplikowana, przynajmniej jeśli chodzi o mnie, to gdyby do tego doszło, ja musiałbym podać się do dymisji. […] Po tych dygresjach mówił o obrazie państwa, jaki rysuje się z perspektywy posiadanych przez niego wiadomości. Stwierdził, że znaczne sfery życia politycznego i gospodarczego są opanowane przez agentów i współpracowników SB oraz że istnieje możliwość szantażu osób pełniących wysokie funkcje państwowe, ponieważ pełne dane na temat współpracowników SB posiada KGB w Moskwie.
9 czerwca 1992 roku, przesłuchanie Antoniego Macierewicza Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.pl
Do MSW przyjeżdża też poseł Adam Słomka (właśnie w nim otoczenie Olszewskiego upatruje lidera rozłamowców KPN-u) i inny poseł tej partii, Michał Janiszewski. Szef UOP-u Piotr Naimski wydaje im teczkę Moczulskiego. Przyznaje, że on także jej wcześniej nie czytał ani nie przeprowadzał żadnych ekspertyz. Ku wielkiemu zaskoczeniu Naimskiego i Macierewicza po tej lekturze posłowie KPN-u uznają jednak materiały za niewiarygodne. O żadnym rozłamie w tej partii nie ma mowy.
Ten wątek poruszył w filmie Pod prąd dziennikarz i reżyser Maciej Gawlikowski. Dokument przygotował na zlecenie TVP w 2009 roku, ale telewizja publiczna pod rządami koalicji medialnej SLD–PiS odstawiła go wtedy na półkę. Film skrytykowali młodzi historycy z IPN-u związani z Macierewiczem. Zdaniem reżysera chodziło o to, że był niewygodny dla PiS-u. Został wyemitowany dopiero w 2012 roku. Na marginesie dodajmy, że Moczulskiego w latach 80. rozpracowywał były funkcjonariusz SB Andrzej Anklewicz, szara eminencja w MSW Macierewicza.
Ostateczna lista współpracowników SB jest gotowa. Niedoświadczeni urzędnicy MSW zastanawiają się jednak, co dalej z nią zrobić. Jak te ściśle tajne dokumenty zabezpieczyć i przetransportować na Wiejską? Nikt nie wie. Macierewicz bierze słuchawkę i dzwoni do Anklewicza. Jest noc z 3 na 4 czerwca 1992 roku.
- Proszę natychmiast przyjechać do resortu.
Anklewicz zjawia się na Rakowieckiej.
Pytali, jak to zrobić. Na kogo zaadresować koperty, jak je przewieźć do Sejmu, żeby było zgodnie z przepisami? Wytłumaczyłem wszystko dokładnie: że trzeba zapieczętować, zalakować, dostarczyć do tajnej kancelarii. I potem, już w czasie śledztwa, prokuratura nie wykazała żadnego uchybienia w tych procedurach. Wszystkie przepisy w zakresie obiegu dokumentów zostały dochowane. Myślę, że tu jest klucz, dlaczego on mnie nigdy w ciągu kolejnych 25 lat nie zaatakował personalnie, mimo że przecież byłem aktywny w kolejnych rządach jako szef straży granicznej itd.
Anklewicz był też szefem doradców premiera Józefa Oleksego, potem
dyrektorem w Orlenie.
Okładka książki 'Antoni Macierewicz. Biografia nieautoryzowana' materiały prasowe
Więcej historii z życia Antoniego Macierewicza w książce Anny Gielewskiej i Marcina Dzierżanowskiego "Antoni Macierewicz. Biografia nieautoryzowana", wydanej przez wydawnictwo Znak. Premiera - 6 czerwca.