Masowość – to słowo klucz, gdy mówimy o protestach, z którymi mierzyło się dotąd PiS. Żaden ze zrywów nie poruszył zarówno Polaków młodych, jak i starych, z dużych miast i ze wsi, dobrze i gorzej wykształconych, zamożnych i biedniejszych. Zawsze zaangażowana była konkretna, ale niezbyt liczna grupa zawodowa lub społeczna. Nawet ogólnopolskie protesty w obronie wolnych sądów opierały się przede wszystkim na dużych miastach i lepiej wykształconej części elektoratu.
Mimo tego był to jedyny protest, którego skala i żywotność mogły poważnie zaniepokoić „dobrą zmianę”. Przed realnymi negatywnymi konsekwencjami uchroniła PiS niechęć Polaków do sądów i wymiaru sprawiedliwości jako całości. Podobną prawidłowość obserwowaliśmy w przypadku protestu lekarzy-rezydentów, którzy oberwali rykoszetem za fatalną opinię, jaką mamy o polskiej służbie zdrowia. Obie grupy – podobnie zresztą jak wolne media, których blokując Sejm broniła opozycja – wpisują się w retorykę walki klasowej i przeciwstawiania sobie grup społecznych, co obserwujemy w wykonaniu PiS-u od kilku lat. Z kolei osoby niepełnosprawne są zbiorowością na tyle nieliczną i zmarginalizowaną, że partia władzy nie musiała obawiać się masowego poparcia ich postulatów przez suwerena.
Protest w Olsztynie w obronie wolnych sądów ROBERT ROBASZEWSKI
Na wyjątkowość dopiero co zakończonego protestu uwagę zwraca jednak prof. Antoni Dudek z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.
Był to pierwszy protest o czysto socjalnym charakterze. Poprzednie miały charakter polityczny, systemowy lub ustrojowy. Ten uderzył w czuły punkt PiS-u – najsłabsi domagali się 500 zł zasiłku, żeby godnie żyć. Nie otrzymali tych pieniędzy. Mit partii socjalnej, dbającej o lud i ludzi krzywdzonych przez system może na tym poważnie ucierpieć
– przekonuje politolog.
W swojej strategii zarządzania protestami PiS wykazuje pewną prawidłowość. – W trakcie każdego z nich PiS gra koncert na dwa fortepiany – mówi w rozmowie z Gazeta.pl dr Olgierd Annusewicz z Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego. – Najpierw jest ukłon w stronę wyborców centrowych – pokazanie, że rozmawiamy, proponujemy rozwiązania, jesteśmy koncyliacyjni. Potem, w miarę trwania protestu, stanowisko partii rządzącej się utwardza, aż PiS staje się zupełnie nieprzejednany. Dzieje się to z myślą o twardym elektoracie tej partii, który bardzo źle postrzega wszelkiego rodzaju ustępstwa i najchętniej parłby do przodu, nie zważając na koszty – wyjaśnia politolog i ekspert od marketingu politycznego.
Straż marszałkowska interweniuje podczas protestu rodziców dorosłych osób niepełnosprawnych w Sejmie, 24 maja 2018. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.pl
Dzięki temu partia Jarosława Kaczyńskiego jest w stanie skutecznie zniwelować potencjalne straty sondażowe i polityczne. Zarówno popierający partię wyborcy bardziej umiarkowani mają poczucie, że rząd działa rozsądnie i stara się szukać porozumienia (pojawia się dialog, jest realizacja pewnych postulatów protestujących, choć zawsze tych, które wskaże rząd), jak i twardy elektorat widzi, że jego partia stanowczo wyznacza granicę, której z pewnością nie przekroczy.
W przypadku każdego protestu to rząd – jako strona, która ma narzędzia do modelowania rzeczywistości – występuje z pozycji siły. PiS dodaje do tego także cierpliwość – nie podejmuje gwałtowanych ruchów w obawie przed sondażowymi spadkami, działać zaczyna dopiero wtedy, gdy okazuje się, że sytuacja jest poważna i może generować polityczne zagrożenie. Nie obawia się też wydłużenia protestu i nie ugina się pod presją czasu. W ten sposób wykorzystuje znany w psychologii społecznej mechanizm, który mówi, że ludzka uwaga i zainteresowanie danym wydarzeniem słabną wraz z upływającym czasem.
Prywatnie sam kibicowałem sprawie niepełnosprawnych, ale protest został „przeciągnięty” i stało się jasne, że nie zakończy się wielkim zwycięstwem
– przyznaje nam jeden z polityków PiS-u. – PiS liczy na to, że wystarczy nie złamać się do pewnego momentu, a potem szala przechyli się na ich korzyść i siła protestu zacznie słabnąć – precyzuje prof. Antoni Dudek.
Chociaż ten sposób działania jak dotąd nie zawiódł obozu władzy, nie wszyscy jego członkowie są nim zachwyceni. – Ta strategia na razie przynosi zyski, ale to nie jest recepta na przyszłość – mówi nasz rozmówca z PiS-u.
Jest u nas świadomość, i ta świadomość rośnie, że w takich kryzysowych sytuacjach mamy duży problem z wyjściem z pozytywnym przekazem. W ogóle mamy w ostatnich miesiącach problem z narzucaniem pozytywnej narracji. I można wskazać konkretny moment, kiedy to się zaczęło: początek roku i rekonstrukcja rządu. Całe szczęście, że opozycja nie potrafi tego wykorzystać
– dodaje.
Wspomniana już opozycja to kolejny as w rękawie PiS-u, gdy trzeba uporać się z jakimś protestem. – Gdy opozycja widzi taki wehikuł – swego rodzaju konia, na którego można wskoczyć – robi to bez chwili zastanowienia i jedzie na nim pełną parą aż do zatarcia silników. Dzięki temu PiS w pewnym momencie może zawsze powiedzieć, że protest nie ma charakteru merytorycznego, tylko polityczny – wyjaśnia dr Olgierd Annusewicz.
Włodzimierz Karpiński, poseł PO, z lewej Grzegorz Schetyna, przewodniczący PO JAKUB ORZECHOWSKI
„Przegrzewanie” przez opozycję zrywów kolejnych grup społecznych i zawodowych doskonale widzą politycy partii rządzącej.
Opozycja kompletnie nie potrafi skonsumować politycznie kolejnych protestów. Tyle że nie można na tym polegać, bo kiedyś to się przecież skończy
– zauważa jeden z nich.
Fundamentalnym problemem opozycji jest nieumiejętność generowania nowych tematów sporu. Opozycja reaguje na to, co się wydarza – podczepiła się zarówno pod protest lekarzy rezydentów, jak i pod protest osób niepełnosprawnych – ale nie potrafi sama zepchnąć PiS-u do defensywy
dodaje z kolei prof. Antoni Dudek. – Chlubnym wyjątkiem jest tutaj poseł Brejza i sprawa nagród dla członków rządu, którą umiejętnie drąży od miesięcy. Tyle że jeden polityk to za mało. Proszę sobie wyobrazić, gdzie byłaby dziś opozycja, gdyby podobnych tematów, oczywiście niekoniecznie aż tak spektakularnych, potrafiła wygenerować więcej – mówi w rozmowie z Gazeta.pl politolog.
W starciu z protestującymi „dobra zmiana” może też zawsze liczyć na wsparcie zaprzyjaźnionych mediów. Przede wszystkim – tych publicznych.
Nawet u nas wszyscy śmieją się już z tych mediów i mówią, że nie da się tego oglądać
– mówi nam otwarcie polityk PiS-u. Po chwili jednak dodaje: – Rozmawialiśmy o tym kiedyś w partii i badania socjologiczne pokazywały, że tego rodzaju przekaz idealnie trafia do naszego twardego elektoratu i jeszcze bardziej go lojalizuje. Także co by się nie działo, jest to przepis na stabilne 25-30 proc.
O sile wspomnianego przekazu przekonali się m.in. sędziowie i lekarze-rezydenci. Sztandarowym przykładem medialno-politycznego hejtu, wymierzonego w konkretną grupę społeczną był artykuł Ziemowita Kossakowskiego z TVP Info, w którym to autor zarzucał protestującym lekarzom m.in. jedzenie kanapek z kawiorem. Artykuł okazał się nieprawdziwy, ale wywołał tak duże oburzenie, że zareagować musiały nawet władze Telewizji Polskiej. Zarząd TVP zawiesił autora, stwierdzając, że „są zastrzeżenia co do rzetelności jego materiałów”.
Prezes TVP Jacek Kurski Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.pl
Agresywne ataki pod adresem grup protestujących to tylko jedna strona medalu. W rozmowie z Gazeta.pl prof. Antoni Dudek zwraca też uwagę na drugą – serwowaną z dużą częstotliwością na antenach publicznego nadawcy propagandę sukcesu. – To dla PiS-u niedźwiedzia przysługa. Ciągłe mówienie o pełnym skarbcu, rozpędzonej gospodarce, kolejnych sukcesach inwestycyjnych powoduje, że coraz to nowe grupy społeczne zaczynają upominać się o swoje, bo słyszą, że kraj płynie mlekiem i miodem, ale nijak nie widzą tego po swoim życiu – wyjaśnia politolog.
Jak mówi, rząd nie może spełnić ich oczekiwań, bo nie wytrzymałby tego budżet państwa. Musi więc odmawiać, a to ryzykowne politycznie, zwłaszcza dla partii, która swój marsz do władzy oparła na silnie socjalnym przekazie. – Rząd mówi, że nie może im niczego dać, chociaż nie tak dawno zapewniał, że wystarczy nie kraść i na wszystko się znajdzie. Co sobie myślą tacy ludzie? Ano to, że znowu jakieś łże-elity dorwały się do państwowych pieniędzy i okradają Polaków. To dla PiS-u bardzo niebezpieczne – przestrzega nasz rozmówca.
Co prawda osoby, z którymi rozmawiamy zgadzają się, że dotychczas PiS potrafiło przejść przez protesty suchą stopą, ale zaznaczają, że ta sytuacja nie będzie trwać wiecznie.
Każdy kolejny protest będzie dla PiS-u trudniejszy, bo ta cienka czerwona linia, zza której nie ma już powrotu, zbliża się. Nie jakoś przesadnie szybko – samo PiS potrafi od niej w trakcie kolejnych protestów bezpiecznie się oddalić – ale zbliża się
– zapewnia dr Olgierd Annusewicz.
– Rząd, który tak mocno stawia na politykę socjalną i politykę redystrybucyjną musi liczyć się z ryzykiem, że takie działania mogą ośmielić kolejne grupy społeczne do upominania się o swoje. To naturalna konsekwencja ciągłego mówienia o sukcesach, wzroście gospodarczym i nadwyżkach budżetowych – punktuje dr Bartłomiej Biskup z Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego.
Gdzieś na horyzoncie pojawiła się już ta czerwona linia, której PiS-owi nie wolno przekroczyć, ale zanim do niej dotrą, minie jeszcze trochę czasu
– dodaje politolog oraz ekspert od public relations i marketingu politycznego.
Nawet w partii władzy jest świadomość, że dobra passa nie będzie trwać wiecznie. – Zagrożenie jest. Dotychczas udawało się nam wychodzić z tych protestów bez większych strat, ale cały szereg spraw pozostawiał wiele do życzenia. Od komunikacji, przez zachowanie części naszych polityków, po podjęte działania czy przyjęte strategie. To się odkłada i nawet jeśli nie zaszkodzi nam teraz, to może zaszkodzić w dłuższej perspektywie – słyszymy.