Szef amerykańskiej dyplomacji Rex Tillerson miał dzwonić do polskiego prezydenta zanim ten podpisał ustawę o IPN. Andrzej Duda nie zgodził się jednak na rozmowę, argumentując to tym, że Tillerson to urzędnik zbyt niskiego szczebla - informuje Wirtualna Polska, powołując się na swoje źródła z otoczenia premiera.
- To działo się w szczycie zawieruchy po Auschwitz. To był kluczowy moment. Amerykanie byli wściekli - mówi źródło WP. Dlatego właśnie, zdaniem informatora, winę za kryzys ponosi Duda, "choć oczywiście wystąpienie premiera w Monachium nie pomogło".
Rex Tillerson gościł w Polsce pod koniec stycznia. Spotkał się wówczas z prezydentem, premierem, szefem MSZ i Jarosławem Kaczyńskim. Już podczas tej wizyty miał poruszać kwestię nowelizacji ustawy i ostrzegł, że reakcje na nią będą niekorzystne.
Źródło WP.pl potwierdza doniesienia Onetu na temat ultimatum strony amerykańskiej -
prezydent Duda i premier Morawiecki nie mają szans na wizytę w Białym Domu, dopóki w ustawie o IPN nie będą wprowadzone zmiany. Ultimatum w imieniu Departamentu Stanu miał postawić Sekretarz Stanu odpowiedzialny za kontakty z Europą Wess Mitchell. Zdaniem WP.pl, sankcje mają uderzyć w Dudę, który miał starać się o spotkanie z Donaldem Trumpem w maju.
Próbowaliśmy kontaktować się w tej sprawie z Kancelarią Prezydenta. Pałac na razie nie zajmuje stanowiska w sprawie kryzysu.
Czytaj też: