Im bliżej kolejnej rocznicy katastrofy smoleńskiej tym intensywniej wracają teorie dotyczące sprawnie zorganizowanego i przeprowadzonego zamachu. W środę Antoni Macierewicz, przewodniczący Podkomisji Smoleńskiej, która ponownie bada katastrofę Tu-154, powrócił do wątku dwóch prób lądowania rosyjskiego samolotu transportowego IŁ-76 na krótko przed tragedią. Odpowiadał na pytanie zadane przez jednego z widzów programu "czy ktoś zajmuje się analizą wymiany informacji pomiędzy kontrolerami wieży Smoleńsk Północny a załogą IŁa-76 i obsługą lotniska Smoleńsk Południowy"?
Macierewicz: celem było rozpoznanie
- Celem samolotu IŁ-76 nie było lądowanie. Cel był zupełnie inny - stwierdził w programie "Pilnujmy Polski" na antenie TV Republika.
Jak podkreślił komunikacja między wieżą a załogą IŁ-76 "została bardzo dokładnie przeanalizowana". I "wiele wskazuje na to, że ten samolot w ogóle nie miał lądować w Smoleńsku".
Co nie wskazuje i jakie miał zatem zadanie? Według Macierewicza jego lot miał zadanie rozpoznawcze, "z punktu widzenia tego, jak chciano by działała wieża w Smoleńsku wprowadzając w błąd załogę TU-154". Co o tym świadczy? Jak stwierdził Macierewicz piloci rosyjskiej maszyny już za pierwszym razem wiedzieli, że jest zła pogoda. Ale nie odlecieli.
"Samolot wraca do podejścia, pilot pyta jak jest sytuacja. Wieża mówi, że jest gorsza pogoda niż była, wtedy pilot mówi: Bardzo dobrze, to lecę. To pokazuje, że celem wcale nie było lądowanie" - stwierdził Macierewicz
Macierewicz, podkomisja i paski detonacyjne
Wątek Ił-a to kolejna z odgrzewanych historii. Kilka dni temu gazeta.pl przypomniała, że członkowie komisji już trzy lata temu lansowali wersję, że "katastrofę spowodowała cała seria małych, zsynchronizowanych eksplozji - wybuchać miały bowiem paski detonacyjne przyklejone do skrzydła". Jak twierdzi teraz Antoni Macierewicz ładunek musiał zostać włożony w Samarze, gdzie tupolew przechodził remont na pół roku przed katastrofą.
ZOBACZ TEŻ: Paski detonacyjne nowym kluczem do katastrofy smoleńskiej. Eksperci Macierewicza odkurzają starą teorię
Nowa teoria spycha w cień inne wersje m.in. o bombie termobarycznej. Członkowie podkomisji opisują jak ładunek miał zostać zamontowany. Niedawno prof. Wiesław Binienda, jeden z jej ekspertów, mówił w telewizji publicznej:
- Nasz pirotechnik powiedział nam, że gdyby tutaj (miejscu odcięcia końcówki skrzydła) miał taką taśmę z materiałem wybuchowym zamontowaną w środku, która może być zamalowana gumową grubą pastą, (...) to on by tutaj mógł podłączyć (...) detonator.
Kto miałby go zrobić? Tego członkowie podkomisji na razie nie określają. Przynajmniej wprost. Zaczynają jednak przywoływać film z lotniskowego monitoringu, na którym rzekomo widać, jak ktoś podejrzany kręci się przy skrzydle samolotu na kilka godzin przed jego wylotem z Okęcia.
Maciej Lasek, przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, szybko wyjaśnił, że byli to technicy wykonujący obsługę bieżącą samolotu, co opisano w raporcie Millera.