Przypomnijmy, była dziennikarka TVP została rzeczniczką prasową PKN Orlen zaledwie kilka dni temu. W piątek wieczorem Ewa Bugała nieoczekiwanie poinformowała, że rezygnuje ze wspomnianej posady pod wpływem "brutalnej fali hejtu i niesprawiedliwych ataków".
Transfer Bugały z telewizji publicznej do państwowej spółki wywołał sporo emocji, także wśród prawicowych komentatorów. Przez niektórych była nawet nazywana "drugim Misiewiczem" lub "Misiewiczem w spódnicy".
Nic dziwnego, że kilka godzin po rezygnacji Bugały głos w jej sprawie postanowił zabrać sam były bliski współpracownik Antoniego Macierewicza:
Już to mówiłem, dziś powtórzę: bardzo duże są siły w Polsce, które nie pozwolą młodemu pokoleniu, "bez pleców" pracować uczciwie na rzecz Ojczyzny. Warto tych krzykaczy zapamiętać - jeszcze nie raz się objawią
- napisał na Twitterze Bartłomiej Misiewicz, oznaczając w swoim wpisie Bugałę.
W podobny sposób Misiewicz bronił się w kwietniu ubiegłego roku, kiedy specjalna komisja powołana przez prezesa PiS zdecydowała o usunięciu go z partii.
- Gdzie mamy zdobyć to doświadczenie, gdzie mamy się nauczyć tego warsztatu, gdzie mamy potem korzystać z tego wszystkiego tak, aby skutecznie, słusznie i w pełni pracować dla Rzeczypospolitej Polskiej? - pytał wówczas dziennikarzy były już rzecznik MON.
Stosunkowo szybko na piątkowy wpis Misiewicza odpowiedział m.in. Sebastian Kaleta z ministerstwa sprawiedliwości, członek komisji reprywatyzacyjnej:
Bartek, mylisz się. Wielu młodych ludzi pracuje ciężko "bez pleców" w różnych instytucjach na rzecz Ojczyzny. Te "siły" być może chcą, aby to młode pokolenie było kojarzone ze złymi przykładami i zniechęciło się do ciężkiej pracy. Ciekawe jakie przykłady biorą na warsztat?
- napisał na Twitterze Kaleta, były rzecznik resortu Zbigniewa Ziobry.
Bartłomiej Misiewicz był jednym z najbliższych współpracowników byłego już ministra obrony narodowej Antoniego Macierewicza - wiele razy zastępował go podczas niektórych uroczystości z udziałem wojska, wręczał także dymisje poszczególnym generałom.
Misiewicz pełnił w MON funkcję rzecznika prasowego, z ramienia szefa tego resortu wszedł również w skład rady nadzorczej Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Po fali krytyki zrezygnował z tej posady, by kilka miesięcy później objąć w PGZ stanowisko pełnomocnika zarządu ds. komunikacji.
Jego kariera na tym stanowisku także nie trwała długo - umowę z Misiewiczem wkrótce rozwiązano, a on sam został najpierw zawieszony w prawach członka PiS przez prezesa Jarosława Kaczyńskiego, a później usunięty z partii decyzją specjalnie powołanej do tego komisji.