Odpowiednie pismo w tej sprawie przed świętami Bożego Narodzenia trafiło do MON, Kancelarii Premiera oraz - najprawdopodobniej - także do Ministerstwa Rozwoju - podaje "DGP".
Francuzi zarzucają w nim polskiej stronie przede wszystkim podjęcie negocjacji bez woli zawarcia umowy. O tym, czy koncern Airbus Helicopters ma rację, zdecyduje najpewniej - według informacji dziennika - międzynarodowy trybunał arbitrażowy w Sztokholmie. Może nas to kosztować nawet kilkadziesiąt milionów złotych.
Postępowanie dotyczące zakupu nowych śmigłowców dla Polski rozpoczęło się jeszcze za rządów PO-PSL, w 2012 roku. W międzyczasie z wyścigu na dostawę maszyn odpadły dwa zakłady: PZL Mielec oraz PZL Świdnik. W grze pozostali Francuzi, którzy pierwsze z 50 zamówionych śmigłowców mieli dostarczyć w mijającym 2017 roku.
Tak się jednak nie stało - po wygranych przez PiS wyborach nowe polskie władzy ogłosiły, że nie dojdzie do podpisania umowy z Airbus Helicopters. Jako powód zakończenia rozmów wskazywano zbyt wysoką cenę oraz - zdaniem PiS - "kiepską" propozycję offsetową Francuzów (dotyczącą transferu technologii).
Od tamtej pory relacje pomiędzy Warszawą o Paryżem uległy ochłodzeniu - ówczesny prezydent Francji Francois Hollande odwołał swoją zaplanowaną wcześniej wizytę w Polsce.
Sytuacji nie polepszyły później m.in. takie wypowiedzi jak ta autorstwa wiceszefa MON Bartosza Kownackiego, który powiedział, że Francuzi to ludzie, "którzy uczyli się od nas jeść widelcem parę wieków temu".
Tymczasem wciąż nie wiadomo, kiedy polska armia wzbogaci się o nowe śmigłowce. Zwracał na to uwagę m.in. prezydent Andrzej Duda.
- Mieliśmy je mieć w zeszłym roku, pan minister osobiście obiecywał w mediach, że one będą. Nie ma ich. To są takie elementy, które mnie ogromnie martwią - mówił w jednym z ostatnich wywiadów o Antonim Macierewiczu.