Do zatrzymania Bartłomieja Misiewicza przez drogówkę miało dojść 12 grudnia o godzinie 5 nad ranem w Warszawie - dowiedział się dziennikarz tvn24.pl. Według informacji reportera, Misiewicz przekroczył prędkość o ponad 50 km/h i został "złapany" na fotoradar. Prawko stracił póki co tylko na 3 miesiące ale - jak zwykle w takich przypadkach - sąd zdecyduje, czy je odzyska.
Pierwszy o czasowej utracie prawa jazdy przez Bartłomieja Misiewicza poinformował w satyrycznej rubryce tygodnika "Do Rzeczy" Cezary Gmyz. Misiewicza nazwał "Haribo". Wspomniał też, że były rzecznik Macierewicza dostał 500 zł mandatu i 10 punktów karnych.
- Przy trybie życia, jaki prowadzi, trzy miesiące spacerowania i tak lepsze od spacernika - docinał mu Gmyz.
Bartłomiej Misiewicz był rzecznikiem prasowym MON i szefem gabinetu politycznego Antoniego Macierewicza. Od początku wzbudzał kontrowersje, zarzucano mu m.in. brak wykształcenia i doświadczenia. Misiewicz przed objęciem ważnych stanowisk w pracował w aptece w podwarszawskich Łomiankach.
Misiewicz został też pełnomocnikiem Polskiej Grupy Zbrojeniowej ds. komunikacji. Po dwóch dniach i serii artykułów w mediach (dotyczących m.in. jego kwalifikacji, ale też zachowania na imprezach) został zwolniony i zawieszony w prawach członka PiS.
Specjalna komisja - złożona z Joachima Brudzińskiego, Mariusza Kamińskiego, Marka Suskiego i Karola Karskiego - uznała, że 26-latek nie ma odpowiednich kwalifikacji, by pełnić funkcje w spółkach Skarbu Państwa. Misiewicz zrezygnował z członkostwa w partii, co tłumaczył „niesamowitą nagonką na PiS przy użyciu jego nazwiska”. Od maja prowadzi własną firmę doradczo-marketingową BBM.
Bartłomiej Misiewicz wydał o 650 tys. zł (!) za dużo z budżetu MON. Postępowanie umorzono >>>