Przedstawiciele najwyższych konstytucyjnych władz Polski rozjechali się dosłownie po całym świecie. Prezydent Andrzej Duda od poniedziałku przebywał w Wietnamie. Czwartek był ostatnim dniem jego wizyty na Dalekim Wschodzie.
W międzyczasie - we wtorek - premier Beata Szydło udała się do Wybrzeża Kości Słoniowej. Szefowa polskiego rządu reprezentowała tam nasz kraj podczas szczytu Unia Europejska - Unia Afrykańska w Abidżanie.
Najpóźniej Polskę opuścili marszałkowie Sejmu i Senatu. Marek Kuchciński oraz Stanisław Karczewski w czwartek po południu udali się do Budapesztu - na spotkanie przewodniczących parlamentów państw Grupy Wyszehradzkiej.
Z praktycznego punktu widzenia to potencjalnie bardzo groźna sytuacja. W Polsce nie ma bowiem żadnego dokumentu, który ustanawiałby oficjalną precedencję, czyli kolejność przejmowania stanowisk (a taka obowiązuje chociażby w Stanach Zjednoczonych).
Na podstawie przepisów polskiej konstytucji zgoda panuje jedynie co do "pierwszej czwórki" - są to kolejno prezydent, marszałek Sejmu, marszałek Senatu oraz premier.
Kłopot pojawia się w przypadku "piątego miejsca" - według różnych opracowań i dokumentów są to wicepremierzy, wicemarszałkowie Sejmu, a nawet prezes Trybunału Konstytucyjnego.