Awantura zaczęła się od niedawnego tekstu autorstwa Grossa, który ukazał się na łamach "The New York Times". Historyk skrytykował w nim przebieg tegorocznego Marszu Niepodległości, pisząc m.in., że dziesiątki tysięcy ludzi skandowały podczas wydarzenia "Sieg Heil!" i "Ku Klux Klan!".
To nie spodobało się zwolennikom prawicy, którzy postanowili przypomnieć fragmenty zeznań Grossa z 1968 roku - kiedy w PRL trwała antysemicka nagonka. W ślad za anonimowymi wpisami na Twitterze, sprawę opisał portal tvp.info. W artykule zarzucono historykowi wprost, że ten rzekomo "donosił na swoich przyjaciół żydowskiego pochodzenia".
W rezultacie doszło do tego, że za Grossem musiał się wstawić inny historyk - Sławomir Cenckiewicz, członek kolegium Instytutu Pamięci Narodowej.
Jakie donosy? Czytałem różne akta Grossa w IPN, ale śladu agenturalności - zero! Chyba, że czegoś nie wiem. Wydaje mi się jednak, że to kłamstwo!
- napisał na Twitterze wyraźnie zaskoczony Cenckiewicz.
Sytuację próbował jeszcze "ratować" Cezary Gmyz, korespondent TVP w Berlinie. "Ale nikt nie mówi o donosach czy agenturalności tylko o tym, że rozpruł się w śledztwie jak Niesiołowski" - argumentował dziennikarz.
Na odpowiedź Cenckiewicza nie trzeba było długo czekać: "To zerknij na tytuł".
(Co) do tego rozprucia w śledztwach w 1968 roku też mam wątpliwości... Czym innym jest przykład Grossa czy Staniszkis, a czym innym (Henryka) Szlajfera - zwerbowanego jako TW Albin. Różne historie
- dodał w kolejnym wpisie Cenckiewicz.
Zobacz też: Kuratorium robi konkurs o opozycji PRL. Przyjrzyjcie się, czyje biografie trzeba wykuć