Nacjonalistyczne, ksenofobiczne i rasistowskie hasła towarzyszą Marszom Niepodległości od lat. W tym roku zostały one zauważone przez światowe media, a nawet rządy. Choć jeszcze 11 listopada politycy partii rządzącej zdawali się bagatelizować lub nie zauważać rasizmu i nacjonalizmu na marszu, to dziś pojawiły się pierwsze stanowiska odcinające się od takich poglądów.
W najmocniejszych jak dotąd słowach wypowiedział się prezydent Andrzej Duda. - Ogromnie boleję (...) jeżeli ktoś mówi o Polsce tylko dla Polaków - mówił prezydent. Andrzej Duda mówił, że było mu "przykro", że radość ze świętowania na Marszu Niepodległości była zakłócona przez tych, którzy przynieśli transparenty "z których treścią nikt uczciwy w Polsce się nie zgodzi".
- Nie można postawić znaku równości między patriotyzmem a nacjonalizmem - kontynuował Duda. - Nie ma w naszym kraju miejsca na ksenofobię, chorobliwy nacjonalizm, antysemityzm - oświadczył.
Wypowiedź szybko spotkała się z wieloma komentarzami na Twitterze, wśród których znalazły się pochwały dla słów prezydenta. Przypominano jednak, że rasizm i nacjonalizm to nie nowość, a norma na marszu skrajnej prawicy. "Bardzo mnie to cieszy. Ale niech prezydent nie robi z ludzi idiotów. Większość doskonale wiedziała pod jakimi hasłami idzie w marszu" - napisała publicystka Dominika Wielowieyska.
Historyk Daniel Tilles przypomniał, że rok i dwa lata temu Andrzej Duda wysłał list do uczestników marszu. "Niechaj dzisiejszy Marsz Niepodległości będzie wyrazem przywiązania do najdroższych nam narodowych tradycji" - pisał prezydent w 2015 roku.
Z kolei Patryk Chilewicz przypomniał, że Duda chwalił się noszeniem odzieży z chętnie wybieranej przez skrajną prawice marki Red is Bad.
"To, co w innych warunkach, z innym prezydentem byłoby oczywistością, teraz staje się sensacją" - skomentowała Agata Tulewicz.