Do Sejmu właśnie trafił rządowy projekt nowelizacji kodeksu karnego. Rozszerza on - jak mówił minister Zbigniew Ziobro - zakres obrony koniecznej.
Założenie jest takie, że osoba broniąca się przed przestępcą ma wiedzieć, że jeśli przekroczy ramy obrony koniecznej, to nie trafi do aresztu i nie zostanie skazana. Ziobro wyjaśnił, że ustawa ma uniemożliwić sytuację, w której ktoś, kto zrani złodzieja wdzierającego się do jego domu, zostanie skazany.
Ziobro stwierdził, że w Kodeksie Karnym są dobre rozwiązania, dotyczące tej sprawy. Nie znajdują one jednak odbicia w działaniach prokuratury i orzecznictwie sądów.
Teraz los projektu zależy od posłów. Jednak jeszcze zanim trafił on do Sejmu, wydano na jego temat szereg opinii w ramach prac legislacyjnych w rządzie. Jedna z nich - stworzona przez Prokuratorię Generalną - nie zostawia na projekcie suchej nitki.
Projekt wprowadza do kodeksu jeden nowy przepis:
Nie podlega karze, kto przekracza granice obrony koniecznej, odpierając zamach polegający na wdarciu się do mieszkania, lokalu, domu albo przylegającego do nich ogrodzonego terenu lub odpierając zamach poprzedzony wdarciem się do tych miejsc, chyba że przekroczenie granic obrony koniecznej było rażące.
Z pozoru wszystko wygląda jasno. Jeśli ktoś włamie się do naszego domu czy na posesję, to możemy możemy go powstrzymać - nawet łamiąc przepisy o obronie koniecznej - i nie zostaniemy za to ukarani prze sąd. Ale jak to bywa z prawem, diabeł tkwi w szczegółach. I pod tym względem nowelizacja jest pełna wad.
Po pierwsze, jak wynika z opinii Prokuratorii, w przepisie znajduje się wiele nieprecyzyjnych określeń. "Wdarcie się" czy "przylegający teren" mogą być przez jeden sąd interpretowane w zupełnie inny sposób, niż przez inny. W efekcie przepis może okazać się nieskuteczny.
Po drugie, przepis dotyczy obrony tylko w przypadku "wdarcia się" na posesję. Zatem w praktyce osoba broniąca się przed kradzieżą w domu może to robić skuteczniej, niż np. ktoś, broniący się przed gwałtem czy próbą zabójstwa na ulicy.
Co więcej, przepis jest skonstruowany tak, że zawiera wewnętrzną sprzeczność i - słowami Prokuratorii - "spowoduje skutki przeciwne do zamierzonych". Zgodnie z nowelą, osoba broniąca się z przekroczeniem obrony koniecznej "nie podlega karze". Nie oznacza to jednak, że nie łamie prawa - a jedynie, że nie będzie za to ukarana. Skoro zaś łamie prawo, np. przez użycie noża do obrony przed włamywaczem, to... włamywacz sam ma w tej sytuacji prawo do obrony koniecznej przed broniąca się osobą.
"Istnieje bardzo duże ryzyko, że co prawda broniący się nie poniesie odpowiedzialności karnej (..), ale jednocześnie ten sam broniący się zostanie narażony na dużo poważniejsze uszczerbek w swoich dobrach osobistych, których wywołanie przez
atakującego będzie legalne" - czytamy w dokumencie.
Wreszcie, przepis mówi o przypadku "wdarcia się" napastnika. Oznacza to, że nie będzie miał zastosowania np. w sytuacji, gdy został on dobrowolnie wpuszczony na teren posesji czy mieszkania.
Prokuratoria krytykuje nie tylko sam przepis, ale też jego uzasadnienie. Przypomina ona, że główną przyczyną zaproponowania nowelizacji jest rzekoma "niewłaściwa interpretacji przez sądy warunku obrony koniecznej". Ma chodzić o sytuacje, w których sąd uznaje, że środki obrony powinny być "współmierne do ataku".
Tyle, że wg Prokuratorii ministerstwo nie prezentuje wiarygodnych dowodów, że tak się dzieje. Uzasadnienie opiera się m.in. o dwa orzeczenia Sądu Najwyższego z... 1969 roku. Tymczasem obecne obowiązuje kodeks karny, który powstał w 1997 roku. "Nie stanowią one w żadnej mierze obiektywnego i reprezentatywnego obrazu aktualnego sposobu interpretacji przesłanek obrony koniecznej" - czytamy w opinii.
Kolejną podstawą uzasadnienia jest artykuł naukowy, który analizuje przypadki z lat 70. i 80., a nawet z lat 30.
Tymczasem Prokuratoria zadała sobie trud, na który nie zdecydowało się ministerstwo, i przeanalizowała współczesne orzeczenia.
"Pobieżna lektura publikowanych orzeczeń sądów i SN z ostatnich 10 lat nie potwierdza, aby przesłanki obrony koniecznej były interpretowane w sposób wskazany jako błędny przez projektodawcę. Treść tych orzeczeń wskazuje wręcz, że co do zasady przesłanki te są interpretowane w sposób oczekiwany przez projektodawcę" - czytamy w opinii.
Pomimo tych błędów w treści i uzasadnieniu rząd przyjął projekt i trafił on do Sejmu. Teraz czeka na opinię Biura Legislacyjnego.