Kluzik-Rostkowska: Obok nas zapalił się kamper. Wybuchł pożar, baliśmy się [URLOP OD POLITYKI]

Niedaleko nas mieszkali Szwedzi w kamperze. Nie mogli obejść się bez klimatyzacji. Szwed zajrzał do środka. Buchnął ogień. Szybko ogarnął cały kamper - opowiada o swoich wakacjach Joanna Kluzik-Rostkowska, posłanka PO, wcześniej polityk PiS i partii Polska Jest Najważniejsza.

- Czarnogóra to trochę przypadek - mówi mi posłanka PO Joanna Kluzik-Rostkowska, była szefowa resortów edukacji oraz pracy i polityki społecznej. Od kilku lat jeździ tam latem z mężem, trójką dzieci i sąsiadami. - Mój sąsiad ma znajomego Saszę, Bułgara. Sasza jest  ginekologiem, przez wiele lat mieszkał w Polsce, teraz mieszka w Wiedniu. Kiedyś kupił daczę w Czarnogórze. Sąsiedzi zaczęli odwiedzać wakacyjnie Saszę i w pewnym momencie do nich dołączyliśmy. Tak więc odkryliśmy Czarnogórę dzięki Bułgarowi, który mieszkał w Polsce.

Dotarcie do Czarnogóry samochodem to nawet pięć dni jazdy. Rostkowscy z sąsiadami dojeżdżają do celu różnymi drogami. Ostatnio przez Słowację, Węgry, Rumunię, Bułgarię, Macedonię i Albanię. Nocują w namiotach na polach kempingowych. Trochę się temu dziwię, po politykach ze stanowiskiem ministra w CV spodziewałbym się raczej wyjazdów do luksusowych kurortów.

- Lubię to. Dzięki namiotowi można swobodnie podróżować. W Europie jest mnóstwo dobrych pól namiotowych. W dodatku sąsiad jest zawsze doskonale przygotowany, mamy nawet czajnik, w którym można gotować wodę na szyszkach! Podróż samochodem też nie musi być męcząca, pod warunkiem, że zjeżdża się z szybkich, ale nudnych autostrad - wyjaśnia posłanka.

Czarnogóra, widok z oknaCzarnogóra, widok z okna arch. prywatne Joanny Kluzik-Rostkowskiej

Kluzik-Rostkowska będąc już w Czarnogórze raczej nie zwiedza. - Po kilku dniach jazdy mam znacznie mniejszą ochotę na kolejne wyprawy. W dodatku mieszkamy na wzgórzu i każdy podjazd to egzamin dla sprzęgła - tłumaczy. Zajmuje się wtedy przede wszystkim przygotowywaniem potraw składających się głownie z pomidorów („te na południu Europy mają wyjątkowy smak”) i papryki („mają bardzo cienkie skórki”). Leczo, risotto, spaghetti.

"Miasto opustoszało, pojawiły się watahy psów"

Powrót z Czarnogóry? Na przykład przez Albanię, z Albanii promem na południe Włoch i dalej do Polski.

- Już sam wjazd do Albanii mnie bawi, bo wiem, że coś mnie zaskoczy. Kiedyś dotarliśmy do Tirany późnym wieczorem, źle poprowadził nas GPS i pojechaliśmy pod prąd. Żaden z Albańczyków nie był zdziwiony, nikt nie trąbił. Najwyraźniej uważali, że skoro jedziemy pod prąd, to tak musi być - wspomina Kluzik-Rostkowska.

 - Nie zorientowali się państwo, że jadą nie tak, jak trzeba? - pytam. - Trudno w to uwierzyć, ale na albańskich ulicach wszystko jest możliwe. Tam zwykle rację ma większy. Nawet jeśli na rondzie rowerzysta ma pierwszeństwo, z dużym prawdopodobieństwem poczeka, aż wszyscy więksi przejadą - tłumaczy Kluzik-Rostkowska.

Albańska ulicaAlbańska ulica arch. prywatne Joanny Kluzik-Rostkowskiej

 - Tylko w Albanii widziałam faceta, który międzynarodową drogą galopował na ośle. Nie byłam też bardzo zdziwiona kiedy w niewielkiej macedońskiej miejscowości Debar (zamieszkałej przez Albańczyków) każdy zaczepiony przez nas człowiek pokazywał inną drogę do granicy.

W albańskiej Wlorze, do której Rostkowscy dotarli kiedyś nocą, władzę po zmroku przejmują psy. - Do trzeciej w nocy miasto tętniło życiem. Później nagle opustoszało i pojawiły się watahy psów. Po trzech godzinach znowu wyszli ludzie, a psy zniknęły - opowiada była minister. Z rodziną nocowała wówczas w samochodzie, woleli nie sprawdzać, czy psy dadzą się pogłaskać.

Pożar na kempingu

Bywają też chwile grozy, tak jak wtedy, gdy na kempingu w Bolonii wybuchł pożar.

- Szwedzi niedaleko nas mieli dużego kampera. Co prawda nie było zbyt ciepło, ale postanowili włączyć klimatyzację. Na początku się dymiła, potem pojawił się ogień. A w zasadzie słup ognia, bo z butli w kamperze zaczął ulatniać się gaz. Wszyscy byli przerażeni, baliśmy się, że ogień przeniesie się na korony drzew, a potem na namioty i inne kampery. Szybko przyjechała straż pożarna, z kampera został tylko szkielet podłogi - opowiada Kluzik-Rostkowska.

Bywają też zaskoczenia.  – Jechaliśmy przez Rumunię, w stronę Serbii. Ciemno, wydawało się, że to koniec świata. Nagle, po stronie serbskiej zrobiło się jaśniej. Nowoczesna stacja benzynowa, mówią po angielsku, można płacić kartą. Pożegnaliśmy Unię, przywitaliśmy cywilizację. Dzieci nie mogły wyjść z zadziwienia.

"Jasne, że jeżdżę galopem"

Joanna Kluzik-Rostkowska obok Czarnogóry ma też swoją inną miłość - Jagodę, z którą stara się spędzać jak najwięcej czasu.

- Mamy swoje miejsce na Mazurach. Niedaleko, w Nawiadach, jest stajnia, a w niej Jagoda, w kłębie metr sześćdziesiąt. Właściwie nazywała się Galaktyka, ale wcześniejszym właścicielem był Niemiec, który nie był wstanie wymówić tego imienia. Zazwyczaj jest przewidywalna, ale czasem, gdy jesteśmy w lesie, coś przestaje jej się podobać i nagle robi zwrot na zadzie, by zwiać do domu.

Joanna Kluzik-Rostkowska na koniuJoanna Kluzik-Rostkowska na koniu arch. prywatne

 - Jeździ pani galopem? - dopytuję.

- Jasne, że galopem. Jak można bez galopu?

- A sama czyści pani Jagodę?

- Oczywiście, jak człowiek jeździ konno, to musi to umieć. Trzeba konia wyczyścić, szczególnie starannie w miejscach, w których będzie przylegało siodło. Trzeba też sprawdzić kopyta – niewielki kamień może spowodować, że koń będzie kulał. Warto też powyjmować słomę z ogona, bo przesąd mówi, ze słoma w ogonie to pewny upadek. Nie polecam. Szczególnie w  terenie.

Kiedy parlamentarzystka schodzi z konia, siada w fotelu i czyta. Ostatnio wszystko, co wiąże się z walką informacyjną, tzw. Państwem Islamskim i terroryzmem. - Ciężkie lektury na urlop - zauważam. – Nie ma czegoś takiego jak ciężka lektura. Może być ciekawa albo nudna. Poza tym, oprócz nich jest też Orhan Pamuk, którego uwielbiam.

Spotkania na szlaku

W wakacje jest też praca poselska. W lipcu przecież posiedzenie Sejmu, są też wakacyjne spotkania z wyborcami. - Sierpień jest najspokojniejszy. Nawet gdyby człowiek bardzo chciał, to trudno kogoś czymś zainteresować. A potem, gdzieś w połowie miesiąca, wszystko powoli się budzi. Dziennikarze się też budzą - żartuje Kluzik-Rostkowska.

- W dzieciństwie jeździła pani nad morze na kolonie. Nie tęskni pani za Bałtykiem? - pytam. – Uwielbiam Bałtyk, ale poza sezonem. W czasie wakacji jest tłoczno. Proszę mnie źle nie zrozumieć, nie o to chodzi, że nie lubię ludzi, ale kiedy wszyscy tak siedzą na tej plaży i sobie wzajemnie przeszkadzają... - Doskonale panią rozumiem, dlatego jeżdżę nad morze późnią jesienią - wtrącam. - Ja nie mogę wtedy jeździć, bo jestem w rytmie szkolnym. Wakacje mam wtedy, kiedy mają je moje dzieci.

Na urlopowych szlakach spotyka wyborców, ale, jak przekonuje, są to zazwyczaj miłe spotkania. - Ostatnio spotkałam Polaków na kempingu pod Bukaresztem. To grupa młodych nauczycielek ze swoimi chłopakami. Najpierw zapytali, czy ja to ja, czy może jestem do kogoś podobna, a potem zrobiliśmy sobie fotkę. W Czarnogórze z kolei zaczepiła mnie kobieta i zapytała: „przepraszam panią, czy my się przypadkiem nie znamy z Mińska Mazowieckiego?”.

Więcej o: