Według MON powstała "uzasadniona wątpliwość co do rzetelności i prawdziwości" raportu końcowego przygotowanego przez Komisję Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, która zajmowała się katastrofą smoleńską. Na jej czele stał początkowo Edmund Klich, później - ówczesny szef MSWiA Jerzy Miller.
Skąd wspomniane wątpliwości? Miały ich dostarczyć dotychczasowe ustalenia nowej podkomisji smoleńskiej oraz opublikowany niedawno wywiad z Aleksiejem Morozowem z Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK). W rozmowie miał powiedzieć, że samolot leciał i rozpadał się w powietrzu.
Analiza powyższego uzasadnia podejrzenia o zaniechania i zaniedbania, jakich mogli dopuścić się członkowie polskiej komisji
- twierdzi MON. Według resortu Macierewicza mogło dojść do popełnienia przestępstwa "przeciw działalności instytucji państwowych, wymiarowi sprawiedliwości lub przeciwko wiarygodności dokumentów".
Z komunikatu na stronie MON dowiadujemy się, ze resort zarzuca komisji Millera, że w jej raporcie "opis stanu faktycznego, jak i wnioski wyrażone w raporcie końcowym w znaczący sposób odbiegają od ustaleń MAK". I to pomimo tego, że - jak zwraca uwagę resort - członkowie polskiej komisji badającej katastrofę znali ustalenia MAK.
Analiza powyższego uzasadnia podejrzenia o zaniechania i zaniedbania, jakich mogli dopuścić się członkowie polskiej komisji badającej przyczyny wspomnianej katastrofy. W tym stanie rzeczy mogło dojść do popełnienia przestępstwa przeciw działalności instytucji państwowych, wymiarowi sprawiedliwości lub przeciwko wiarygodności dokumentów - brzmi fragment komunikatu MON.
Tak zarzut wobec komisji Millera może dziwić, ponieważ jeszcze w kwietniu tego roku Macierewicz mówił o rzekomym "przepisaniu raportu Anodiny (szefowej MAK - red.)" przez komisję Millera. Wtedy szef MON przedstawiał to jako zarzut. Teraz zaś pozew wobec polskiej komisji dotyczy właśnie tego, że polski i rosyjski raport mają rozbieżności.
Agata Kaczyńska z Komisji Millera: Niech Macierewicz nie wstydzi się za mnie, ale za siebie >>>