Według "SE" w sierpniu 2004 roku Berczyński wylądował w areszcie w Filadelfii. Zatrzymał go wówczas jeden z policjantów - podaje gazeta. Miał odpowiadać za "groźby terrorystyczne, obrazę sądu oraz nękanie". Jak opisuje "SE", dzień później sąd wyznaczył za niego kaucję w wysokości 2 tys. dolarów. Niedługo potem Berczyńskiego wypuszczono.
Dziennikarze poprosili byłego szefa podkomisji smoleńskiej o komentarz do tych doniesień. Niczemu wprost nie zaprzeczył.
Nic z tego nie pamiętam. Ale z tego co czytam wynika, że obraziłem sąd i groziłem komuś. A na dodatek, że byłem terrorystą. Zważywszy na wysokość kaucji widocznie nie byłem aż taki groźny
- komentuje Berczyński w rozmowie z "SE". Pod koniec października 2004 roku sąd umorzył postępowanie w sprawie Berczyńskiego. Szczegóły sprawy pozostają jednak nie znane, bo dotyczące jej akta zniszczono.
Wacław Berczyński zrezygnował z kierowania podkomisją smoleńską w kwietniu tego roku, już po rocznicy katastrofy. W piśmie skierowanym wówczas do szefa MON powołał się na "względy osobiste". Od tamtej pory Berczyński przebywa w swoim domu w USA.
Naukowiec podał się do dymisji niedługo po wywiadzie, którego udzielił "Dziennikowi Gazecie Prawnej". Gdy zapytano go o sprawę przetargu na śmigłowce dla polskiej armii, odpowiedział, że to on "wykończył caracale". Opozycja przekonuje, że jeśli Berczyński mówił prawdę, doszło do złamania prawa. Sprawę bada prokuratura.