"Premier jest pod urokiem Kaczyńskiego". Ekspertka o problemach, z jakimi boryka się Szydło

Zaczęła sprawować funkcję w aurze sukcesu. Później jednak wizerunek Szydło zaczął pękać. Dziś wiele osób postrzega ją jako niesamodzielną i zależną od prezesa Kaczyńskiego. O problemach premier rozmawiamy z dr hab. Ewą Marciniak, ekspertką od zachowań polityków i psychologii społecznej.

Magda Kożyczkowska, Gazeta.pl: Jak pani widzi rolę premier Beaty Szydło w rządzie?

Dr. hab. Ewa Marciniak*: Premier przez długi czas była głównym atutem rządu. To ona ocieplała jego wizerunek, ratowała go, kiedy zaszła taka potrzeba. Była postrzegana jako kobieta, która ma doświadczenie życiowe i polityczne, osiągnęła sukces w kampanii wyborczej prezydenta Andrzeja Dudy (jako szefowa jego sztabu – red.) oraz w kampanii parlamentarnej. Zaczęła sprawować funkcję premiera w aurze sukcesu. Wydaje mi się, że ten początek był dla premier bardzo korzystny, co odbijało się w sondażach – przeważały osoby, które twierdziły, że Szydło jest właściwą osobą na właściwym miejscu.

Beata Szydło w czasie konwencji przedwyborczej PiSBeata Szydło w czasie konwencji przedwyborczej PiS Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.pl

Rozumiem, że zaraz padnie jakieś „ale”…

- Okazało się, że premier ową pewność siebie może i demonstruje w czasie konferencji prasowych czy mniej formalnych spotkań z wyborcami, natomiast w sferze decyzji pozostaje zachowawcza. Nie przypominam sobie żadnego faktu politycznego, którego autorką byłaby Beata Szydło. Komentatorzy mówią o tym, jak wielka jest siła prezesa partii rządzącej, że Szydło musi z nim konsultować wszelkie decyzje i posunięcia. Widać, że premier jest pod ogromnym urokiem Jarosława Kaczyńskiego.

Może pani rozwinąć motyw zauroczenia prezesem Prawa i Sprawiedliwości?

- Pani premier dawała temu wyraz wielokrotnie w różnych sytuacjach, w tym również na  konferencjach prasowych, zwracając się do Jarosława Kaczyńskiego per „panie premierze”, czy nazywając siebie i Mateusza Morawieckiego „pomazańcami Jarosława Kaczyńskiego“. To wyraz ogromnego szacunku dla prezesa i właśnie zauroczenia nim.

I ten zauważalny podziw dla Jarosława Kaczyńskiego jest główną słabością wizerunkową premier?

- Wizerunek pani premier jest niejednoznaczny. Dość długo oceny pozytywne przeważały nad ocenami negatywnymi. Dynamika polityczna nie pozostaje bez wpływu na postrzeganie szefowej rządu.

Na przykład pewne reorganizacje w strukturze rady ministrów i poszerzenie kompetencji Mateusza Morawieckiego sprawiły, że w ostatnim czasie wyrósł on na jej konkurenta politycznego, wizerunkowego, a także decyzyjnego. To wszystko znalazło odbicie w sondażach. Już w czerwcu ubiegłego roku w sondażu przeprowadzonym przez CBOS aż 63 proc. respondentów oceniło, że premier Szydło nie podejmuje samodzielnych decyzji. Niemal połowa pytanych uważała też, że ma ona niewielki wpływ na to, co robią jej ministrowie.

Należy też zauważyć, że sztandarowy program PiS, czyli 500+, został  „sprzedany” jako sukces minister Rafalskiej. Aczkolwiek pani premier, kiedy tylko może, podkreśla, że to przede wszystkim sukces rządu, co zresztą jest bliższe prawdy. Dwoje polityków kojarzonych z realnym (min. Rafalska) i potencjalnym (min. Morawiecki) sukcesem oraz relacja politycznej zależności wobec prezesa partii to czynniki wpływające na ocenę wizerunku premier Beaty Szydło.

Konferencja prasowa prezesa PiS i premierKonferencja prasowa prezesa PiS i premier Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.pl

Ważnym momentem dla PiS był ostatnio szczyt w Brukseli, na którym przywódcy UE mieli zdecydować o wyborze Donalda Tuska na szefa Rady Europejskiej. Beata Szydło reprezentowała tam stanowisko PiS, które zdecydowało, że Tuska nie poprze. To musiała być stresująca sytuacja. Premier stanęła sama przeciwko 27 krajom. Co tam się wydarzyło z punktu widzenia psychologii społecznej?

- Należy w tym miejscu poruszyć dwie kwestie. Po pierwsze, często się zdarza, że polityk działa jako reprezentant idei jakiejś grupy politycznej. Zgadzając się z nią w mniejszym lub większym stopniu i tak jest zobligowany do tego, żeby zaprezentować to, co grupa ustaliła. Z perspektywy psychologii społecznej można w tym momencie mówić, że działa mechanizm presji, gdyż zachowanie czy poglądy grupy są swego rodzaju drogowskazem, jak należy postąpić lub jakie poglądy są właściwe.

Wieloletnie doświadczenia wykazały, że ta siła oddziaływania jest tym większa, im bardziej cenimy sobie osoby, które nas nakłaniają do zajęcia jakiegoś stanowiska. To nasze autorytety.

Wcześniej już ustaliłyśmy, że pani premier ma takie autorytety. Drugim czynnikiem wpływającym na uleganie presji jest wielkość naciskającej grupy. Okazuje się, że niewielkie grupy – powiedzmy od trzech do siedmiu osób – są w tej kwestii bardziej skuteczne. Te dwa komponenty potrafią sprawić, że człowiek zrealizuje wyznaczone mu zadanie i powie to, co zostało ustalone.

A co, jeśli mimo presji pojawią się też wątpliwości?

- Czasami może się zdarzyć, że nie zgadzamy się z ideą czy decyzją wypracowaną przez grupę i rodzi się w nas poczucie dysonansu. Wtedy trzeba je jakoś zredukować. Możemy np. poszukać argumentów potwierdzających pomysł grupy – tak selekcjonować informacje, żeby potwierdzić, że jest dobry. Selektywna percepcja rzeczywistości to bardzo ważny mechanizm i może doprowadzić do tego, że rzeczywiście zaczynamy wierzyć w słuszność podjętej decyzji.

Możemy też szukać argumentów, które ją podważają, ale to już jest duży wysiłek, który w dodatku wymaga asertywności. Jeśli mówimy o polityce, to asertywność jest możliwa wówczas, gdy polityk ma silne umocowanie, zaplecze, a nie widać, żeby pani premier je miała, w przeciwieństwie do innych polityków PiS. Choć należy zaznaczyć, że pani premier jest wiceprezesem partii, więc powinna doświadczać instytucjonalnego wsparcia.

Czy premier dała po sobie poznać, że przeżywa trudne chwile?

- Pani premier na ogół dobrze sobie radzi z trudnymi sytuacjami. Ale na ogół nie oznacza zawsze. 

Kiedy premier podpisywała Traktaty Rzymskie, mogliśmy dostrzec pewną niespójność na poziomie komunikacji niewerbalnej. Chodzi o gest otwartości, który wykonała, mówiący „jestem częścią was, polityków europejskich”. W tym samym momencie na jej twarzy pojawił się uśmiech niepewności. To, co przeżywamy, widać w naszych gestach, w naszym wyrazie twarzy itd. Język ciała zdradza nasze emocje i wystudiowanie niektórych gestów nie zawsze jest pomocne. Pewna niespójność zachowań pozajęzykowych świadczyła o tym, że premier nie czuła się komfortowo w tej sytuacji. Kluczowe pytanie: w jakim stopniu premier mówi językiem własnym, a w jakim jest to język grupy, którą reprezentuje? Mam na myśli tzw. przekaz, który nieustannie trzeba powtarzać, by utrwalił się w opinii publicznej.

Wróćmy jeszcze do szczytu w Brukseli, a w właściwie do tego, co wydarzyło się tuż po nim. Na premier czekał komitet powitalny, składający się z kolegów z partii. Były kwiaty i piękne słowa. Jak możemy odczytać tę scenę?

- Prawo i Sprawiedliwość lubi uprawiać politykę przez symbole. Jeśli komuś dajemy kwiaty, to jest to symbol dowartościowania, wdzięczności. To również sposób okazania, że obdarowana osoba jest ważna. Kogo witamy z kwiatami na lotnisku? Piłkarzy, którzy zdobyli medale, lekkoatletów wracających z igrzysk.

Ale też rodzinę.

- No właśnie. Czyli kogoś, kto jest ważny, kto odniósł sukces lub jest nam bliski. W ten sposób zbudowana została symboliczna narracja, że oto przybył zwycięzca. To jest spójne ze strategią komunikacyjną PiS, bo przecież wcześniej wyszedł komunikat, że trzeba za wszelką cenę stawiać na swoim, że pani premier asertywnie podjęła decyzję inną niż pozostałe państwa, dowodząc naszej podmiotowości i teraz należą jej się podziękowania. Poczyniono wielkie wysiłki, żeby stworzyć wrażenie niezależności i zwycięstwa. Szydło wprost tonęła w kwiatach wręczanych przez najważniejszych polityków partii. Tak patrząc po ludzku, rzeczywiście należało się pani premier wsparcie, bo to przecież ona dała twarz politycznym decyzjom PiS.

Zauważmy jednak, że ten symbol, ten fakt medialny, nie żył długo. Widocznie osoby, które odpowiadają za strategię komunikacyjną PiS uznały, że trudno coś, co wyraża się stosunkiem liczb 27 do 1, nazywać sukcesem.

Pod presją grupy działają nie tylko politycy. Takie sytuacje dobrze znamy z pracy. Często trudno nam postawić na swoim. Jakie mechanizmy wówczas działają?

- Ścierają się dwie postawy – konformistyczna, kiedy ulegamy presji grupy, oraz nonkonformistyczna. Ta druga wymaga wysiłku. W szczególnych sytuacjach, np. w systemach totalitarnych, postawy nonkonformistyczne zrodziły opozycję demokratyczną – tak było np. w PRL-u. W miejscu pracy sprzeciw może być sygnałem, że dzieje się  coś niewłaściwego.

Uleganie presji jest obecne zwłaszcza w takich miejscach, w których decyzje podejmuje grono ekspertów. Przypuśćmy, że wszyscy oni są ważni, wykształceni, doświadczeni itd. W takim wypadku często występuje efekt grupowego myślenia. Polega na tym, że eksperci wzajemnie wierzą w swoje kompetencje i kiedy któryś z nich zgłosi pomysł, inni uznają go za na tyle ważny i ciekawy, że nie warto się mu przeciwstawiać.

Uważamy, że ktoś jest większym autorytetem?

- Tak. Wtedy włączamy autocenzora i uważamy, że skoro mamy mniejsze doświadczenie, to druga osoba ma słuszność. To dotyczy gremiów decyzyjnych, w których są ludzie z etykietą ekspertów, dyrektorów, osób niezwykle ważnych – to warunek wstępny wytworzenia mechanizmu myślenia grupowego.

Oczywiście presja występuje też w innych sytuacjach, kiedy większość wygłasza zdanie. Pada pytanie, na ile się z nim zgadzamy. Jeśli chcemy mieć poczucie, że przynależymy do większości, zawiesimy własny pogląd, ponieważ pragnienie przynależności do grupy będzie silniejszą motywacją niż zachowanie własnego zdania. Człowiek musi się identyfikować z jakąś grupą, potrzebujemy powiedzieć „my”: „my – partia polityczna” albo „my – nauczyciele z  szkoły X”. Pragnienie przynależności do grupy często skutkuje tym, że redukujemy swoje wątpliwości do minimum.

Trochę weryfikujemy nasze osobiste potrzeby lub poglądy, uznając, że jakiś pogląd jest ważniejszy. Innymi słowy: ulegamy wpływowi. Myślę, że w polityce jest podobnie.

Jak długo da się wytrzymać, dostosowując się do cudzych poglądów?

- Życie pod presją jest bardzo trudne. Jeśli wymagania grupy są całkowicie różne od tego, kim sami jesteśmy, jakie mamy priorytety, cele życiowe, to presja, żeby zachowywać się lub myśleć jak grupa, będzie dla nas trudnym doświadczeniem. Ale na ogół jest tak, że podobne przyciąga podobne, czyli że pewien poziom podobieństwa – np. ideologicznego czy osobowościowego – powoduje, że ludzie trzymają się razem. Jeśli tworzy się grupa, można założyć, że więcej w niej jest tych elementów podobnych i spada ryzyko, że ktoś znajdzie się pod silną presją.

Oczywiście znamy przypadki, w których ludzie decydują się żyć wbrew sobie, żeby przynależeć do grupy, ale jest to niekorzystne psychologicznie. Na szczęście psychologia człowieka ma takie mechanizmy, że raczej albo tak zredefiniuje świat, że uwierzy w słuszność racji grupy, albo z niej po prostu odejdzie.

* Dr hab. Ewa Marciniak, od 2016 dyrektor Instytutu Nauk Politycznych na Uniwersytecie Warszawskim, specjalizuje się w komunikowaniu i marketingu politycznym. Wśród jej zainteresowań naukowych znajdują się m.in. psychologiczne aspekty komunikacji społecznej, zachowania polityczne oraz personalizacja polityki i zachowań wyborczych. 

Beata Szydło zapowiada walkę w Brukseli: "Nie zgodzę się na prymat siły nad zasadami"

Więcej o: