"To definitywnie kończy jego sprawę" - napisała na Twitterze rzeczniczka PiS Beata Mazurek po tym, jak Bartłomiej Misiewicz ogłosił, że opuszcza partię. Czy to na pewno koniec jego przygody z administracją rządową? Niekoniecznie - były rzecznik MON zasugerował późnym wieczorem, że nie zamierza wycofywać się z polityki. "Dziękuję za wyrazy sympatii, wiem że jeszcze dużo zrobimy dla Polski" - napisał na Twitterze. Wcześniej Misiewicz przeprosił Polaków za "żenujący spektakl", jakim według niego miała być nagonka mediów na jego osobę.
Dowiedz się więcej:
- Z racji tej niesamowitej nagonki, która została wykorzystana na Prawo i Sprawiedliwość przy użyciu mojego nazwiska, złożyłem oświadczenie o rezygnacji z członkostwa w PiS - tłumaczył dziennikarzom były rzecznik MON. Jak stwierdził, sukcesy PiS są "przykrywane" przez atak na niego. Stąd decyzja o rezygnacji. - Chciałabym przeprosić wszystkich Polaków za to, że muszą tego żenującego spektaklu słuchać, muszą go oglądać - powiedział. - Nie zawsze jest tak, jak media piszą - dodał Misiewicz. Wcześniej w prawach członka partii zawiesił go prezes PiS. CZYTAJ WIĘCEJ >>>
Prezes PiS zawiesił Misiewicza, zdecydował też o powołaniu w partii specjalnej komisji, która ma wyjaśnić zarzuty stawiane byłemu rzecznikowi MON. Bezpośrednim powodem powołania komisji były doniesienia prasowe, że Misiewicz został zatrudniony w państwowej spółce Polska Grupa Zbrojeniowa, gdzie miałby zarabiać 50 tys. zł miesięcznie. Informacjom o wysokości wynagrodzenia zaprzeczał rzecznik PGZ. W środę wieczorem spółka poinformowała o rozwiązaniu umowy o pracę z Misiewiczem za porozumieniem stron ze skutkiem natychmiastowym. Jak dodano rozwiązanie umowy nastąpiło na wniosek Misiewicza. CZYTAJ WIĘCEJ >>>
A TERAZ ZOBACZ: Misiewicz przed wejściem na komisję PiS